Nowy numer 13/2024 Archiwum

Bronisław Wildstein: zrobimy swoją gazetę

‒ Ostrzegaliśmy: jeśli ktoś naruszy naszą niezależność ‒ odejdziemy. Jeśli ktoś zwolni redaktora naczelnego ‒ też spakujemy walizki. I tak się stało ‒ mówi Bronisław Wildstein.

W książce „Niepokorny” i licznych artykułach mówi pan o prof. Zdzisławie Marku, esbeckim ekspercie, według którego ekspertyzy uznano śmierć pańskiego przyjaciela Stanisława Pyjasa za wypadek. Ten człowiek funkcjonuje w dzisiejszej Polsce jako autorytet w dziedzinie medycyny sądowej. Podobne przykłady można mnożyć. Czy ta sytuacja kiedykolwiek się zmieni? 

‒ Tak. Dopiero wtedy, gdy tacy ludzie jak prof. Marek umrą. Niespecjalnie widzę inną możliwość rozprawienia się z nimi. Żadna inna kara ich nigdy nie dosięgnie. Tak samo jak generałów Jaruzelskiego, czy Kiszczaka. Dożyją swych ostatnich dni w luksusowych warunkach, otoczeni szacunkiem i ręczę, że mainstreamowe media po ich śmierci przygotują materiały o tym, jak niezwykle złożonymi postaciami byli panowie generałowie. Dziennikarze zadadzą nawet pytanie: czy byli wielkimi patriotami? Czy w pewnym momencie się pomylili? A może jedno i drugie? Przecież to odrażające. Z jednej strony akceptujemy system demokratyczny, wolność i prawa człowieka, a z drugiej nie jesteśmy w stanie powiedzieć prawdy o ekipie politycznej, która jako ekspozytura cudzej władzy była zaprzeczeniem wyżej wymienionych wartości. Czego więcej potrzeba, żeby to zrozumieć?  Oczywiście fakty z życia tych osób cały czas się mistyfikuje. Wierzę jednak, że historycznie sprawiedliwość zostanie wymierzona. Dla wielu młodych ludzi sprawy Przemyka, Pyjasa, kopalni Wujek, czy szerzej stanu wojennego, zaczynają być oczywiste. Rozumieją kto był po dobrej, a kto był po złej stronie. Niespecjalnie przemawiają do nich te wszystkie wyszukane interpretacje, mówiące o złożoności tamtych realiów itp.

Nie do końca się z panem zgadzam. Nie chodzi o jednostki, ale raczej o sposób mówienia o przeszłości, który może być kontynuowany nawet gdy ludzi, których pan wymienia, zabraknie. Mam na myśli relatywizowanie pewnych postaw.  

‒ W pewnym sensie ma pan rację. Relatywizowanie rzeczywistości zatruwa nasze społeczeństwo. Jak wyobrażamy sobie poważne traktowanie etyki, jeśli wychwala się ludzi, którzy łamali jej podstawowe zasady? Jak chcemy mieć szacunek do prawa, jeśli prawo sprowadza się do czystych procedur, a powinno wyrastać ze sprawiedliwości. Bez niej traci sens. Jak mamy czuć się dobrze w państwie, które na to pozwala? Grzech założycielski III RP jest ciężki, niesie ze sobą olbrzymie konsekwencje. Tego już nie zmienimy. Możemy jedynie powoli, mozolnie rektyfikować, oczyszczać z tego co złe i zakłamane dzisiejszą Polskę. Stopniowo już się to dzieje. Pewne sprawy zaczynają być nazywane po imieniu.

W 2012 roku ukazała się pańska powieść pt. „Ukryty”. Opowiada m.in. o wydarzeniach, które rozegrały się w pierwszym tygodniu sierpnia 2010 roku na Krakowskim Przedmieściu. Jeden z głównych bohaterów książki, polityk Marcin Przybysz inspirujący młodych ludzi do obrażania tzw. obrońców krzyża, przypomina znanego winiarza z Biłgoraja. Przybysz to Janusz Palikot?

‒ To nie ma znaczenia. Ja o osobniku ze świńskim ryjem i gumowym penisem w garści pisałem artykuły na łamach prasy. Jeżeli tworzę literaturę to nie po to, żeby pseudonimować polityka i mówić de facto o tym samym, co w swoich tekstach publicystycznych tylko pod jakimiś kryptonimami. Powieść piszę dlatego, żeby odsłonić dużo głębsze uwikłania polityczne, żeby pokazać ich złożoności, dotrzeć do ich głębi. Nie mogę tego czynić w bieżących artykułach. Pierwowzory mają mniejsze znaczenie. Chodzi o odkrywanie skomplikowanych mechanizmów kulturowych, psychicznych i społecznych. A to, że ludzie widzą w Przybyszu Palikota, ich sprawa. Mnie mało to obchodzi.

Nie przesadza pan trochę? Opisane w „Ukrytym” mechanizmy manipulowania ludźmi, kreowania medialnej rzeczywistości są aktualne, silnie osadzone w realiach.

‒ Pan uparcie trzyma się tego prostego, publicystycznego wymiaru. Fakt, powieściowy Przybysz za pomocą swoich asystentów Rosy i Morskiego manipuluje ludźmi. Opisałem to korzystając ze swojej realnej wiedzy. Jednak nie to jest najważniejsze. Istotą jest zobaczyć w konkretnych wydarzeniach, które działy się „tu i teraz”, w tym wypadku w Warszawie w sierpniu 2010 roku, fundamentalne, ponadczasowe problemy. W tym wypadku chodzi  o psychomachię, czyli walkę dobra ze złem o nasze dusze. O tym jest moja książka.   

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama