Powiedzcie mojej babci...

Jan Hlebowicz

|

Gość Gdański 08/2013

publikacja 21.02.2013 00:00

Do osiemnastoletniej dziewczyny ubranej w letnią sukienkę podszedł ubek i z bliska strzelił jej w głowę. Przed śmiercią zdążyła krzyknąć: „Niech żyje Polska!”.

 Nie wiadomo, gdzie dokładnie zostali pochowani „Inka” i „Zagończyk”. Symboliczne nagrobki  możemy znaleźć na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku  Nie wiadomo, gdzie dokładnie zostali pochowani „Inka” i „Zagończyk”. Symboliczne nagrobki możemy znaleźć na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku
Jan Hlebowicz

Danuta Siedzik „Inka” i Feliks Selmanowicz „Zagończyk” latem 1946 roku zostali aresztowani i trafili do pawilonu śmierci gdańskiego więzienia. Podczas ciężkiego przesłuchania nie zdradzili żadnego ze znanych adresów konspiracyjnych ani nie wydali swoich kolegów z oddziału. Zmarły przed pięcioma laty ks. Marian Prusak, świadek egzekucji, spowiadał skazanych tuż przed wykonaniem wyroku. „Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek na twarzy „Zagończyka”. Pierwsze słowa, z którymi się do mnie zwrócił, brzmiały: „No tak, jednak nie skorzystano z prawa łaski...”. Był spokojny. Może tylko taił zdenerwowanie, ale na zewnątrz nie było tego widać” – wspominał kapłan. Podkomendni majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” zostali rozstrzelani 28 sierpnia 1946 r. Przed śmiercią „Inka” wysłała z więzienia gryps do znajomych, u których spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem. Na końcu wiadomości napisała: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”...

Wszy, pchły i pluskwy

5. Wileńska Brygada AK, zwana także „Brygadą Śmierci”, dowodzona przez majora „Łupaszkę” przybyła na Pomorze jesienią 1945 roku. Ukrywała się w Borach Tucholskich. Życie w lesie nie należało do najłatwiejszych. Żołnierzom dawały się we znaki długotrwałe marsze z obciążeniem, nocne patrole, przepocone mundury, problemy z utrzymaniem higieny osobistej. Prawdziwym utrapieniem były wszy, pluskwy i pchły likwidowane za pomocą specjalnego rodzaju octu. „Te małe stworzenia odbierają nam sen” – pisał w swoich wspomnieniach jeden z żołnierzy wyklętych. – Żadna partyzantka nie przetrwa w terenie dłużej niż dwa tygodnie, jeśli nie otrzyma dobrowolnego wsparcia miejscowej ludności – twierdzi prof. Piotr Niwiński. Jak oddział „Łupaszki” został przyjęty przez Kaszubów i Kociewiaków? Wbrew propagandzie PRL bardzo dobrze. Ludzie dawali schronienie żołnierzom, pomagali zdobywać leki, dzielili się żywnością. – „Łupaszko” zdawał sobie sprawę z trudnej sytuacji materialnej swoich gospodarzy. Dlatego starał się płacić za okazaną pomoc – wyjaśnia Marzena Kruk, naczelnik IPN OBUiAD w Gdańsku. Z zebranych przez historyków relacji wynika, że podkomendni „Łupaszki” zawsze zachowywali się kulturalnie. – Chodzili w mundurach, rozumieli, czym jest etos żołnierski. Nawet nie przeklinali w obecności swoich chlebodawców – tłumaczy prof. Niwiński. Często dawali także świadectwo swojej religijności, rozpoczynając i kończąc każdy dzień modlitwą. – Wielu miało przypięte do mundurów ryngrafy z Matką Bożą Ostrobramską – opowiada Marzena Kruk. „Ludzie się bali, ale przede wszystkim mieli dość tej czerwonej hołoty. Pięć lat więzienia – to bezpośrednia cena, jaką zapłaciłem. Niczego nie żałuję” – stwierdził po latach Józef Bruski, skazany za pomoc ludziom „Łupaszki”.

Pięknym za nadobne

– Zadaniami „Brygady Śmierci” na Pomorzu były ochrona ludności przed terrorem nowej, komunistycznej administracji oraz działalność propagandowa pokazująca, że „jeszcze Polska nie zginęła” – wyjaśnia prof. Niwiński. Po wejściu do miejscowości rozbrajano posterunek milicji i pytano mieszkańców, czy funkcjonariusze godnie wypełniają swoje obowiązki. – Milicjanci nadużywający swojej władzy w większości przypadków karani byli 20 wyciorami na goły tyłek w obecności całej wsi. W ekstremalnych sytuacjach, jeśli funkcjonariusz wykazywał się szczególną brutalnością wobec miejscowych, był rozstrzeliwany – mówi prof. Niwiński. Często głos rodzimej ludności decydował o życiu lub śmierci. Pewnego razu w jednym z posterunków MO... dozbrojono milicjantów, gdyż posiadali stare karabiny i małą ilość amunicji. Dlaczego? Bo ludzie wypowiadali się o nich dobrze. Natomiast bez wyjątku rozstrzeliwano wszystkich funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, uważając ich za szczególnie szkodliwych dla polskiego społeczeństwa. Przez rok działalności 5. Brygady na Pomorzu, z rąk partyzantów zginęło 39 osób, w tym zaledwie 2 cywili – donosicieli UB. Mimo to propaganda komunistyczna przypisywała podkomendnym „Łupaszki” napady, rabunki, pobicia, a nawet morderstwa dokonywane na ludności cywilnej. – Z zebranych przez badaczy materiałów wynika, że zarzuty te są bezpodstawne. Niestety kłamstwo silnie zakorzeniło się w świadomość mieszkańców Pomorza – komentuje Marzena Kruk.

Polski „Szeregowiec Ryan”?

Przez lata nazywani byli bandytami, zdrajcami, niemieckimi kolaborantami. Nadal spotyka się osoby, nierzadko z tytułami profesorskimi, które posługują się podobną do komunistycznej retoryką. Na szczęście fałszywe stereotypy dotyczące żołnierzy wyklętych są stopniowo przełamywane. Choćby dzięki cyklicznie organizowanym festiwalom filmów dokumentalnych „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” oraz pieszym rajdom szlakiem 5. Wileńskiej Brygady AK. Jednak zdaniem prof. Niwińskiego potrzeba takiej inicjatywy, która ze swym przekazem dotarłaby do szerszych kręgów polskiego społeczeństwa. – Marzy mi się wysokobudżetowy, zrobiony z rozmachem film o żołnierzach wyklętych. Taki, który zasługiwałby na Oskara i jednocześnie mógł być pokazywany w szkołach. Polski „Szeregowiec Ryan”? Czemu nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.