Dekonstrukcja mitu. A może dewastacja?

Dariusz Olejniczak

„Stocznia była, jest i będzie, a Kaczmarek na psy zejdzie” – takie hasło wymalowane na dachu jednego ze stoczniowych budynków mogli oglądać pasażerowie SKM-ki mijając stację Gdańsk-Stocznia w czasach, kiedy minister Wiesław Kaczmarek dzierżył stery resortu przekształceń własnościowych.

Dekonstrukcja mitu. A może dewastacja?

Była to połowa lat 90. Minister, rzeczywiście zszedł z politycznej sceny, po czym dotarł nawet na ławę oskarżonych. Marna to jednak pociecha, bo dziś Stocznia Gdańska coraz bardziej „była”, nie bardzo „jest” i nie wiadomo, jak długo jeszcze „będzie”.

Oto bowiem trójmiejskie media podały wieść, że kolebka „Solidarności” stoi na skraju bankructwa, a jej ukraińscy właściciele żądają od Skarbu Państwa 400 milionów złotych. Te pieniądze miałyby pokryć m. in. wypłatę pensji dla stoczniowców. Jeśli pieniędzy zabraknie, stocznia może przestać istnieć.

Tam, gdzie chodzi o pieniądze, a właściwie o ich brak, bez awantury się nie obejdzie i pewnie niebawem będziemy świadkami kolejnej odsłony stoczniowego serialu. Smutne to widowisko, bo nie tylko ludzi zatrudnionych w tej firmie żal oraz ich rodzin. Żal symbolu, który dźwigał niegdyś „na swych barkach” wiarę całego narodu na pozytywne zmiany. Na wolność. Cóż, spostrzeżenie oczywiste i nieodkrywcze.

Ale pozwoliłem sobie na ten banał uznając, że będzie dobrym wprowadzeniem do tego, co chcę napisać dalej.

Jakieś dziesięć lat temu rozmawiałem z pewnym znanym polskim pisarzem o „micie Gdańska”. Pisarz zauważył, że „Gdańsk tonie we własnej mitologii”. Jakże słuszne to było wówczas spostrzeżenie! Mój rozmówca miał na myśli nie przypisywaną mu ukrytą w jego książkach mitologię, a właśnie etos „Solidarności” w połączeniu z „duchem Wolności”, rzekomą odwieczną otwartością Gdańska na to co inne i nowe, tolerancją itp. itd. Tak, dziesięć lat temu wszyscy mogli mówić o tym, jaki ten Gdańsk zasłużony dla sprawy, wolny i wspaniały. Dziś z tego ówczesnego mitu nie zostało nic.

Wprawdzie prezydent miasta Paweł Adamowicz próbuje ocalić stary mit wypierany przez nowe czasy, ale robi to jakby bez wiary. Może chciałby, ale nie umie? O braku pewnych zdolności w tej materii może świadczyć ubiegłoroczne zamieszanie z instalacją niesławnego napisu nad bramą nr 2. O tym, że prezydent chce i próbuje, świadczy z kolei budowa Europejskiego Centrum Solidarności.

A może po prostu prezydent wie, że kultywowanie dawnego mitu w niezmienionej formule to zadanie niemożliwe? Albo po prostu ów mit związany z „Solidarnością” i kolebką dziś nieco go uwiera? Stoczniowcy z SG i zadomowieni w Komisji Krajowej działacze związkowi niespecjalnie darzą włodarza miasta sympatią, ze wzajemnością najpewniej. Zatem „drogą etosu” Paweł Adamowicz zamaszystym krokiem iść nie tylko nie chce, ale i nie może. Co najwyżej cichcem przemyka. Do tego piętrzą się spory o interpretację owego etosu. Nic tylko poszukać nowego mitu. Albo go wymyślić.

No i znalazł się! Gdańsk to miasto nowoczesne. Innowacyjne. Takie, co to wyzwań się nie boi i w wielkiej rodzinie europejskich metropolii swoje miejsce już ma.

Centrum Informatyczne Trójmiejskiej Akademickiej Sieci Komputerowej, Bałtyckie Forum Gospodarcze, Gdański Park Naukowo Technologiczny – oto sztandarowe symbole gdańskiej innowacyjności, którymi miasto chwali się na swojej stronie internetowej. A przecież nie jedyne. No i te innowacyjne inwestycje, które w Gdańsku realizują zagraniczne podmioty. Nazw nie wymienię, bo dzisiaj nic za darmo – się wie! Dodam tylko, że jeśli ktoś chciałby uzyskać jakiś grant z miejskiej kasy, to złożony projekt koniecznie musi być innowacyjny. Zresztą słusznie, bo innowacyjność z definicji jest OK.

No właśnie, wszystko niby gra i wszystko idzie z duchem czasu. Ale na drodze postępu Gdańsk ma poważną konkurentkę za miedzą. Konkurencji nie należy się bać i jej ustępować. Tylko jeśli szukamy czegoś, co trwale definiuje miasto nad Motławą, to może jednak warto wrócić do upadłych mitów. Bo rozwój i dążenie do nowoczesności to nie jest domena wyłącznie Gdańska. Oczywiście, może być za późno. Wspomniane wyżej Europejskie Centrum Solidarności mogłoby doskonale pełnić rolę symbolu tego, co w Gdańsku bezcenne. Niestety, z powodu różnic w interpretacji historii najnowszej  ze strony władz miasta oraz związkowców i kombatantów z okresu walki z komuną, nic z tego. Rola ECS zostanie sprowadzona do funkcji multimedialnej placówki edukacyjno-konferencyjnej. Burzenie dawnych obiektów Stoczni Gdańskiej też sprawie nie pomaga. (Kosztowna i mało estetyczna bryła ECS dawnego krajobrazu nie zastąpi, a i nowego nie uczyni.)

Tymczasem to nie historie ukryte na kartach książek gdańskich pisarzy, nie postęp ery cyfrowej, nie technologiczna nowoczesność (która powinna być standardowym elementem rozwoju cywilizacyjnego każdego miasta), ale właśnie ta opowieść o "kolebce", ta chyląca się ku przepaści Stocznia Gdańska i historia związana z tym miejscem jest współczesnym mitem Gdańska. Tym, co miliony Polaków kojarzą z naszym miastem. Czy podobne skojarzenia będą miały następne pokolenia? A jeśli nie, to co w zamian? Współczesna Stocznia Gdańska poddana rygorom kapitalizmu nie radzi sobie i możliwe, że tak być musi. Ale Stocznia Gdańska to coś więcej. Być może za jakiś czas po stoczni zniknie wszelki ślad, nawet dźwigów nie będzie. Trudno mi jednak wyobrazić sobie taki Gdańsk. Jak go wymyślić od nowa? Możliwe, że ktoś potrafiłby znaleźć inspirację krocząc po przeszklonych korytarzach Parku Naukowo-Technologicznego. Ja nie.

TAGI: