Marcin, chyba się pali!

Ks. Rafał Starkowicz

|

Gość Gdański 03/2015

publikacja 15.01.2015 00:00

Życie po ogniu. – Ludzie podziwiają nas, że jakoś się z tym wszystkim ogarnęliśmy. Ale ja nie wiem, czy tak jest. Trzeba żyć. Mamy troje dzieci. Nie możemy się załamać – mówi Sylwia Pohnke ze Stanisławowa, której rodzinę pożar pozbawił dachu nad głową.

 Przed pożarem w tym domu mieszkało 14 osób Przed pożarem w tym domu mieszkało 14 osób
ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Był mroźny ranek. Zbliżał się sylwester. Marcin, mąż Sylwii, właśnie przygotowywał się do wyjścia do pracy. – Obudziłam go wcześniej niż zwykle. Na dworze było –15 stopni C. Chciałam, żeby poszedł zobaczyć, czy auto odpali. Samochód ostatnio trochę nawalał – opowiada Sylwia. Jej przeczucie spełniło się. Silnik milczał. Wyszła przed dom. – Z komina szedł dziwny dym, jakiś ciężki. Po chwili mówię: Marcin, chyba się pali – relacjonuje. Mąż Sylwii poszedł sprawdzić, co dzieje się z drugiej strony domu. Drzwi na klatkę już nie otworzył. Zobaczył ogromne płomienie.

Minuty na ewakuację. Ludzie mówią…

Spalony dom był własnością trzech rodzin. W sumie jednak mieszkało w nim ich aż pięć. I jeden człowiek samotny. Aż 14 osób. Nikt z wioski nie chce się wypowiadać o przyczynach pożaru. Domysły. Półsłówka. Krążą opowiadane po cichu wersje zdarzeń. Podobno jeden z mieszkańców postanowił rozpalić nieużywany od kilkudziesięciu lat piec, podłączony do popękanego komina. Podobno już w nocy ktoś zwracał mu uwagę, że ściany są gorące.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.