Rechot karabinów nad rajem

Jan Hlebowicz

|

Gość Gdański 04/2015

publikacja 22.01.2015 00:00

Zapomniane ludobójstwo. Widziałam zmęczonych i zakurzonych ludzi niosących niewielkie tobołki. Pilnowali ich uzbrojeni Litwini i Niemcy. Za pieszymi jechały furmanki, na których siedziały kobiety z niemowlętami i starsze osoby. Potem usłyszałam strzały...

 Maria Wieloch, prezes Stowarzyszenia Rodzina Ponarska Maria Wieloch, prezes Stowarzyszenia Rodzina Ponarska
Jan Hlebowicz /Foto Gość

Maria Aldona Kozłowska wyjmuje z szafy stare albumy ze zdjęciami. Pokazuje jedną z czarnobiałych fotografii. Na pierwszym planie gromada dzieci stojących na wielkich drewnianych kłodach, a w tle napis „Ponary”. – Niedaleko osady działała papiernia, do której pociągi dowoziły ścięte drzewa. To była dla nas największa atrakcja. Skakaliśmy po nich i bawiliśmy się w berka. A śmiechu było... – wspomina. Maria Wieloch przechowuje niewielkie kawałki papieru wypełnione drobnym pismem. Widać, że wiele przeszły. To grypsy pisane przez Stanisława Wielocha, przetrzymywanego w gestapowskiej katowni. – Nigdy nie poznałam ojca. Urodziłam się kilka miesięcy po jego śmierci – mówi ze wzruszeniem. Regina Rymińska trzyma w dłoni zdjęcie elegancko ubranego mężczyzny. Krótko ostrzyżone włosy, przedziałek z boku, delikatny wąsik. – To Stanisław Feliks. Mój teść – wyjaśnia. – Wspaniały człowiek, wielki przyjaciel młodzieży, za którą gotów był oddać życie...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.