Nie takie średniowiecze ciemne...

Jan Hlebowicz

publikacja 20.01.2015 19:09

O tym, czemu w wiekach średnich żebranie mogło być przywilejem a niemycie się wielką pokutą, z ks. dr. Leszkiem Jażdżewskim, autorem najnowszej książki poświęconej dziejom Kościoła na Pomorzu w tamtym okresie, rozmawia Jan Hlebowicz.

Nie takie średniowiecze ciemne... Ks. dr Leszek Jażdżewski jest historykiem i wykładowcą w Gdańskim Seminarium Duchownym. Oprócz działalności naukowej sprawuje posługę duszpasterza środowisk kaszubskich Jan Hlebowicz /Foto Gość

Jan Hlebowicz: Niedawno ukazała się Księdza najnowsza książka: "Przeszłość obecnych obszarów archidiecezji gdańskiej". Nasza diecezja jest raczej młoda, ma dopiero 90 lat...

Ks. dr Leszek Jażdżewski: Patrzę na historię Kościoła gdańskiego nie tyle przez pryzmat administracyjnego początku diecezji (1925) czy archidiecezji (1992), ale miasta, należącego początkowo do archidiecezji gnieźnieńskiej w sufraganii kołobrzeskiej, potem kujawskiej ze stolicą w Kruszwicy i wreszcie - włocławskiej. Zanim utworzona została diecezja gdańska, na terenie Pomorza funkcjonował Kościół sięgający swoją tradycją 997 roku, kiedy do Gdańska przybył św. Wojciech i ochrzcił mieszkańców nadmotławskiego grodu.

Zanim przyszły święty przybył do Gdańska część mieszkańców miasta mogła być już chrześcijanami?

Mogła. W 966 roku państwo Mieszka I formalnie przyjęło chrześcijaństwo. Wraz z nową wiarą powstawały miejsca kultu - kościoły. Badania archeologiczne potwierdzają, że ok. 980 roku, czyli 17 lat przed przybyciem św. Wojciecha, została zbudowana w Gdańsku kaplica grodowa. Była to pierwsza katolicka świątynia w mieście Gyddanyzc. Prawdopodobnie część ludności Gdańska została objęta chrześcijańską ewangelizacją jeszcze przed 997 rokiem. Potwierdzają to wykopaliska archeologiczne, podczas których odnaleziono m.in. bursztynowe krzyżyki.

"Przeszłość obecnych obszarów archidiecezji gdańskiej" to pierwszy z trzech tomów opisujący średniowieczną historię gdańskiego Kościoła do czasów reformacji. Czym wyróżniał się ten okres?

Średniowiecze to złoty czas w historii europejskiego, polskiego i gdańskiego Kościoła, który w tym okresie stał się wielkim mecenasem nauki, kultury i sztuki. Szczególnie działalność oświatowa i charytatywna Kościoła gdańskiego zapisała się w jego dziejach chwalebną kartą. Do najstarszych należą szkoły kościelne, w tym klasztorne i parafialne, gdzie uczono czytania, pisania, religii, śpiewu i łaciny. Wielki wkład Kościoła widać również na polu zakładania bibliotek. Jedna z nich powstała już pod koniec XII wieku w Oliwie. Kolejna w 1413 roku w parafii NMP w Gdańsku. Z kolei działalność charytatywna realizowana była na polu szpitalnictwa. Szpitale zakładane przy świątyniach katolickich pełniły rolę przytułków, w których schronienie otrzymywali chorzy, ale także biedni, bezdomni oraz osoby starsze i samotne. Jak widać, nie takie średniowiecze ciemne, jak je często malują.

Gdański Kościół troszczył się także o "kobiety upadłe".

Wiek XIV zapisał się czarnymi zgłoskami w historii ludzkości. Klęski nieurodzaju, wojny, powodzie, "czarna dżuma", głód sprawiły, że tysiące ludzi wędrowało w poszukiwaniu pracy i chleba. Prostytucja była dla wielu biednych i bezdomnych kobiet najłatwiejszym sposobem zarabiania pieniędzy i stawała się wielkim problemem dla władz miast. Kościół potępiał grzech nierządu, a jednocześnie wziął prostytutki pod opiekę. W Gdańsku być może już na początku XIV wieku przy kaplicy św. Magdaleny powstała wspólnota pokutnic, "kobiet upadłych", które chciały zmienić swoje życie. Pokutnice otrzymały od Kościoła przywileje, dzięki którym mogły zerwać z procederem prostytucji. Miały prawo nauczać, łowić ryby, a także zbierać jałmużnę. Warto dodać, że żebractwo w średniowieczu było bardzo dochodowym zajęciem.

Książka pełna jest historycznych ciekawostek. W osłupienie może wprawić czytelnika opis średniowiecznych Mszy św., które znacznie różniły się od współczesnych.

W kościele panował wielkich ruch i rwetes. W celu uatrakcyjnienia liturgii w niektórych świątyniach wprowadzono różnego rodzaju przedstawienia, a także grę na fletach, trąbach i innych instrumentach. Zdarzało się, że wierni wydłubywali ze ścian świątyni tynk albo kawałki cegły, które uważano za "posiadające moc". Niezwykłym zjawiskiem była masowa kradzież... święconej wody. Wierni wierzyli w jej uzdrawiające moce. Z czasem chrzcielnice były zamykane na kłódkę. Kościół chciał w ten sposób zapobiec praktykom magicznym lub pseudomagicznym. Plagą było bieganie od ołtarza do ołtarza, przy których odprawiano tzw. Msze prywatne. W tym samym czasie w świątyni mogło odbywać się nawet kilkanaście Eucharystii jednocześnie. Co ciekawe mieszkańcy Gdańska często przychodzili tylko na Podniesienie Najświętszego Sakramentu. Duża część osób wychodziła z kościoła zaraz po Przeistoczeniu i nie zostawała na Komunii św. Ujednolicenie Mszy św. nastąpiło dopiero w XVI wieku podczas Soboru Trydenckiego

Średniowieczni gdańszczanie byli też zapalonymi pielgrzymami...

W swojej obecnej znanej nam formie pielgrzymka narodziła się we wczesnym średniowieczu. Pielgrzymowanie było dowodem pobożności, ale i odwagi. Pątnicy przemierzając daleką trasę, bardzo często boso, narażali się na rozliczne niebezpieczeństwa. Mogli zostać napadnięci przez rozbójników, oszukani przez nieuczciwych oberżystów, albo ze względu na brak środków sanitarnych, ciężko zachorować. Pielgrzymki były też wyrazem pokuty, jaką nadawali średniowieczni spowiednicy za popełnione grzechy.

Formą pokuty było m.in. niemycie się podczas podróży...

Wbrew obiegowej opinii średniowieczny człowiek dbał o higienę osobistą. Funkcjonowały łaźnie miejskie, z których korzystali m.in. członkowie bractw. Również mieszkańcy wsi zażywali kąpieli przez cały rok. Dlatego pątnicy śluby niemycia się podczas pielgrzymki traktowali jako formę wyrzeczenia, którą można ofiarować Panu Bogu.

Dokąd pielgrzymowali gdańszczanie w średniowieczu?

Wśród miejsc chętnie odwiedzanych przez pątników były m.in. Einsiedeln w Szwajcarii, Akwizgran w Niemczech, Amersfoort w Holandii czy Rocamadour we Francji. Jednak szczególną popularnością cieszyło się miasteczko Wilsnack w Brandenburgii. Przedmiotem kultu były hostie, które przetrwały pożar kościoła, a po ich odnalezieniu odkryto na nich kropelki krwi. Liczba pielgrzymów w Wilsnack dorównywała Santiago de Compostela. Pątnicy nabywali w sanktuarium drobne upominki m.in. cynowe plakietki, tabliczki czy broszki w kształcie trzech złączonych hostii. Jedną z nich odnaleziono na gdańskiej Wyspie Spichrzów.

Wielką czcicielką Hostii była bł. Dorota z Mątów, niezwykła postać, która niejednokrotnie pojawia się na kartach książki.

To rzeczywiście fascynująca postać, niestety, obecnie nieco zapomniana. Przez większość swojego życia mieszkała na ul. Długiej w Gdańsku wraz z rodziną. Mąż Adalbert, z którym miała 9 dzieci, znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie. Mimo jego zakazów Dorota chodziła do kościoła, przyjmowała Komunię św. i modliła się. Swoją postawą wpłynęła na nawrócenie męża. Razem odbyli kilka pielgrzymek do różnych sanktuariów europejskich m.in. do Rzymu. Po śmierci Adalberta przeprowadziła się do Kwidzyna.  Dorota prowadziła życie mistyczne, była także stygmatyczką - jedyną wśród świętych i błogosławionych polskich. Pod koniec życia została zamurowana w celi przy kościele katedralnym, stając się pierwszą polską rekluzą. Przez zakratowane okno przynoszono jej Eucharystię i pokarm. Po śmierci sława świętości Doroty obiegła Europę. Przy jej grobie modlił się m.in. król Władysław Jagiełło po zwycięstwie pod Grunwaldem. Obecnie jej wielkim czcicielem jest papież Benedykt XVI, który jeszcze jako kardynał odwiedził grób bł. Doroty.

Recenzja książki ks. dr. Leszka Jażdżewskiego w 4. numerze "Gościa Niedzielnego".