Sztafeta pokoleń

Gość Gdański 35/2016

publikacja 25.08.2016 00:00

O budowaniu na fundamencie przeszłości oraz symbolicznym związku walki żołnierzy wyklętych z późniejszymi ruchami wolnościowymi mówi dr Karol Nawrocki, naczelnik Okręgowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Gdańsku.

▲	– Żołnierze wyklęci reprezentowali różne nurty przedwojennej sceny politycznej. Ale wspólnym mianownikiem dla ich motywacji była niepodległość ojczyzny  – mówi dr Karol Nawrocki. ▲ – Żołnierze wyklęci reprezentowali różne nurty przedwojennej sceny politycznej. Ale wspólnym mianownikiem dla ich motywacji była niepodległość ojczyzny – mówi dr Karol Nawrocki.
ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Ks. Rafał Starkowicz: Pojawiają się czasem zarzuty, że wskrzeszając pamięć o żołnierzach wyklętych, Polacy niepotrzebnie grzebią się w przeszłości. O co właściwie chodzi w tym kulcie bohaterów?

Dr Karol Nawrocki: Nasza teraźniejszość i przyszłość są wprost wynikiem naszej przeszłości. To naturalne, zarówno w życiu konkretnego człowieka, jak i w życiu struktur państwowych. Jeśli ktoś tego nie rozumie, powinien zadać sobie pytanie, kim byłby dzisiaj bez swojej osobistej przeszłości. Nasza rodzina, pochodzenie, skończone szkoły – wszystko to określa, kim jesteśmy. Bez tego nie da się budować przyszłości. Tak samo jest w kategoriach państwa.

Jak można krótko opisać dorobek osób tworzących podziemie antykomunistyczne?

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że żołnierze wyklęci walczyli o Polskę nie tylko z komunistami. W ich życiorysach zapisana jest często cała skomplikowana historia naszego narodu. Część z nich brała udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Inni wcześniej jeszcze walczyli o niepodległość na frontach I wojny światowej. Wszyscy zaś, poza najmłodszym pokoleniem, reprezentowanym przez „Inkę”, to uczestnicy wojny obronnej 1939 roku. Wspólnym mianownikiem dla nich jest walka o wolną Polskę. Te 200 tys. żołnierzy, którzy w kraju opanowanym przez wojska sowieckie trwali od lipca 1944 roku w oporze przeciw najeźdźcom, to była elita elit.

Dzisiaj człowiek szuka wygodnego i przyjemnego życia. Oni je rzucili na szalę...

Nie byli szaleńcami. Mieli swoje pasje. Odnajdowali się w życiu rodzinnym. Kochali swoich bliskich. Chcieli żyć dla nich i budować Polskę z dala od strasznej wojny. Warunki jednak były inne. W tym poświęceniu można zobaczyć ich wielkość. Pokazali, że są wartości większe i piękniejsze. To właśnie czyni z nich bohaterów.

Czy bez ich walki Polska dzisiaj wyglądałaby tak, jak wygląda?

Niewątpliwie ich opór wpłynął na naszą historię. W wymiarze symbolicznym żołnierze wyklęci, strajkujący w Poznaniu w 1956 r., ginący na ulicach Gdańska w 1970 r., później w stanie wojennym – wszyscy oni są znakiem tej samej walki o wolność ojczyzny. Nie wyobrażam sobie, by budować polską niezależność bez odwołania się do żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Oni są wyrazem dążenia do wolności i powinni być także fundamentem tworzącym tożsamość Polaków.

Jaką Polskę możemy zbudować na tym fundamencie?

Przede wszystkim niepodległą, wolną i bezpieczną. Ale żeby cieszyć się wolnością, trzeba być silnym ekonomicznie. Budowanie szczęśliwego społeczeństwa wymaga także autorytetów. Żołnierze wyklęci są tutaj najpiękniejszym wzorem. Trzeba budować Polskę wokół wartości, które oni reprezentowali. Wielu z nich było związanych z Kościołem katolickim, byli też prawosławni. Dla nich wszystkich Polska była jednak fundamentem wartości podstawowych. Wierność Polsce to także wierność wolności w dziedzinie ducha. I to powinno być dla młodego pokolenia przykładem. Ukazując wyklętych, nie chodzi o to, by obsesyjnie myśleć o wojnie. Ale w swoim kraju musimy czuć się bezpiecznie.

Uroczysty pogrzeb „Inki” i „Zagończyka”, który odbędzie się 28 sierpnia, ma w jakiś sposób w tym pomóc?

Ten pogrzeb to przede wszystkim nasz obowiązek. Z drugiej strony jednak jest on także swoistą soczewką, przez którą możemy przyjrzeć się Polsce z czasów po 1945 roku. Polsce, która morduje swoich bohaterów. Jest to także swoisty symbol zwycięstwa nad symboliką systemu komunistycznego, jego zbrodniami oraz próbą wymazania żołnierzy wyklętych z powszechnej pamięci. To wreszcie także symbol powrotu do normalności. Do państwa, w którym czci się bohaterów i po imieniu nazywa zdrajców. Potępienie sprawców, zadośćuczynienie skrzywdzonym i przywrócenie pamięci o ofiarach – to zaledwie kilka punktów świadczących o transformacji kraju z totalitarnego na normalny. Ten pogrzeb ma także symboliczny wymiar dla polskiej tożsamości Gdańska. W tej ziemi są krew i serce Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Nie musimy tworzyć sztucznych bohaterów dla naszego miasta.

Sami, będąc symbolem, spoczną w symbolicznym miejscu...

Kwatera nr 14, w której odnaleziono ich ciała, była po wojnie wysypiskiem szczątków ludzkich zbieranych z całego Gdańska. Chowano tu zwłoki niezidentyfikowanych osób. Wśród nich, jak na śmietnik, wyrzucano tam także szczątki żołnierzy wyklętych. Groby „Inki” i „Zagończyka” znajdują się zaledwie 3–5 metrów od kwatery żołnierzy sowieckich. Pogrzeb polskich bohaterów jest więc dla nas, Polaków, w tym gdańszczan, symbolicznym przywróceniem świadomości na tym kawałku ziemi.

Kto jest organizatorem tych uroczystości?

Głównymi organizatorami, przy udziale Kościoła, są IPN i „Solidarność”. Dla mnie osobiście jest to wyjątkowe wydarzenie. Będę brał udział w organizacji pogrzebu kogoś, kto umarł w czasie, kiedy mnie nie było jeszcze na świecie, a moi dziadkowie przeżywali swoją młodość. „Inka” zginęła 37 lat przed moim urodzeniem. To naprawdę skłania do refleksji. Czuję się uczestnikiem swoistej sztafety pokoleń. Myślę, że uroczystość powinna się odbyć przy obecności tłumów Polaków. Wierzę też, że powstanie tam kiedyś piękne Mauzoleum Żołnierzy Wyklętych.• Pełna wersja rozmowy na: gdansk.gosc.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.