Nowy numer 13/2024 Archiwum

Opozycja, dzwony i lennonki

Z Maciejem Grzywaczewskim, byłym opozycjonistą, producentem filmu "Aram", prywatnie szwagrem Arkadiusza Rybickiego, rozmawia Jan Hlebowicz.

Jan Hlebowicz: Przy okazji otwarcia Europejskiego Centrum Solidarności odbyła się premiera filmu "Aram". Jego głównym bohaterem jest Arkadiusz Rybicki, który opowiada sam o sobie...

Maciej Grzywaczewski: Rzeczywiście, w filmie Aram opisuje swoje życie. Od urodzenia do decyzji o podróży prezydenckim samolotem do Smoleńska na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej. Scenariusz oparty jest głównie na notacjach filmowych i na rozmowach z żoną Małgosią, z jego braćmi, siostrami, przyjaciółmi...

Dla kogo powstał ten film?

- Chęć stworzenia tego obrazu wynikała z potrzeby serca członków rodziny Arama i jego przyjaciół. Stwierdziliśmy, że Arkadiusz Rybicki to wyjątkowa postać, która powinna zostać w taki właśnie sposób upamiętniona. Z drugiej strony zależało nam, by film przemówił do młodego widza. Aram miał bardzo ciekawą i złożoną osobowość. Z jednej strony mamy hipisa uwielbiającego Doorsów, w okularach "lennonkach", które sam sobie dla szpanu zrobił z drutu, i spodniach "dzwonach". Z drugiej strony widzimy opozycjonistę bezkompromisowego wobec komunistycznej władzy, założyciela Ruchu Młodej Polski, współtwórcę słynnej tablicy z listą 21 postulatów MKS, która dziś znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, oraz bliskiego współpracownika Lecha Wałęsy. Aram był też wspaniałym rozmówcą o wyrazistych poglądach, a jednocześnie człowiekiem dialogu, otwartym na wymianę myśli.

Czy film nie przypomina trochę laurki?

- Aram taki po prostu był. Zresztą ten film nie jest tylko o nim. Jest to także spacer przez historię. Pokazując losy jednego człowieka, opowiadamy historię całego środowiska i zmieniających się Polski i Europy.

Życie Arama to nie tylko działalność opozycyjna. Po 1989 roku Arkadiusz Rybicki był wiceministrem kultury, posłem. Wiele osób krytykowało go za jego stosunek do IPN i lustracji.

- W myśleniu Arama nie było relatywizmu. Uważał komunizm za zło. Był zwolennikiem dekomunizacji i lustracji. Jako jeden z pierwszych udostępnił opinii publicznej swoją teczkę. Krytykował raczej przebieg lustracji. Jego wyraźny sprzeciw wzbudzało zwłaszcza wykorzystywanie dokumentów wytworzonych przez SB do prowadzenia bieżącej polityki. Buntował się przeciwko wystawianiu bezapelacyjnych sądów o ludziach na podstawie zapisów rejestracyjnych w katalogach sporządzanych przez bezpiekę. Wiedział, że takie wyroki mogą być  bardzo niesprawiedliwe i głęboko ranić niewinnych ludzi. Poza tym, po przemianach ustrojowych Aram nie zajmował się tylko polityką i IPN.

Jednym z najważniejszych momentów w życiu Arkadiusza Rybickiego były narodziny jego autystycznego syna Antoniego.

- Rzeczywiście. Aram, doświadczony wychowywaniem autystycznego syna, zdecydował się razem ze swoją żoną na zbudowanie w Trójmieście systemu pomocy dla osób z autyzmem. Można powiedzieć, że on i Małgosia stali się pionierami takiej działalności. Założyli Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym, które było drugą tego typu organizacją w Polsce.

Mimo wielu obowiązków, zawsze znajdował czas na swoją największą pasję, czyli piłkę nożną.

- Aram mówił pieszczotliwie, że gra w "piłeczkę". Zazwyczaj wybiegał na murawę jako prawy obrońca albo defensywny pomocnik. Grał bez fauli, bez złośliwości, ale ambitnie i skutecznie. Jego styl był taki, jak sam Aram. Małymi krokami, z zasadami, ale zawsze do przodu. Oprócz tego, że był aktywnym piłkarzem amatorem, od lat kibicował Lechii Gdańsk. Cieszył się jak mały chłopiec, że jego drużyna jest w ekstraklasie...

Wróćmy na chwilę do filmu. Epizody fabularyzowane w "Aramie" grają młodzi ludzie, w tym członkowie rodziny Arkadiusza Rybickiego. Odtwórcą głównej roli jest jego bratanek...

- Piotrek bardzo się w tę rolę zaangażował. Podczas kręcenia filmu mieszkał w Londynie, z którego specjalnie latał na zdjęcia do Gdańska. Zapuścił brodę, robił wszystko, co w jego mocy, by jak najbardziej upodobnić się do wujka. Zresztą w filmie występuje jeszcze Janek, który wciela się w swojego ojca Mirosława Rybickiego, a Bożenę, siostrę Arama, gra moja córka.

Taki family business?

- Młodzi ludzie z rodziny Rybickich są podobni do swoich rodziców, więc wybór był oczywisty. Poza tym oni po prostu chcieli wystąpić w filmie. Wszyscy byli dumni z udziału w projekcie, bo wuj Aram był dla nich prawdziwym autorytetem. Poza tym w "Aramie" zagrało też wiele osób wybranych w castingu.

W filmie nie została pokazana katastrofa smoleńska. Pamięta pan tamten dzień?

- Bardzo dobrze. Obudziłem się rano, bo chciałem obejrzeć bezpośrednią transmisję z uroczystości. Kiedy w telewizji zobaczyłem szczątki prezydenckiego samolotu, byłem przerażony. Jednak dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wśród pasażerów był Aram. Po jego śmierci w moim sercu pozostała głęboka wyrwa. Muszę dodać, że z Aramem rozmawiałem tydzień przed katastrofą. Bardzo się cieszył, że jedzie upamiętnić polskich oficerów pomordowanych przez sowietów. 40 lat wcześniej na murze stoczni gdańskiej napisał: "Nie zapomnimy Katynia".

Film "Aram" będzie można zobaczyć już wkrótce w Gdyni na festiwalu "Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci" (11-13 września) oraz Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych (15-20 września). W listopadzie trafi na antenę TVP 1.

Wspomnienie o Arkadiuszu Rybickim w 37. numerze "Gościa Niedzielnego".

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama