O wędrowaniu dookoła świata, rwaniu zębów i niespodziankach Opatrzności z Dominikiem Włochem, absolwentem resocjalizacji Uniwersytetu Gdańskiego i pielgrzymem, rozmawia ks. Sławomir Czalej.
Długo się zastanawiałeś?
– Krótko (śmiech). Tego dnia, jak zadzwonił telefon, dostałem od mojej pani dyrektor gazetkę szkolną, a w niej znalazłem obrazek Anioła Stróża – pielgrzymiego przyjaciela. Pomyślałem zaraz, że to jakiś znak. No i zgodziłem się szybko.
I zmieniliście koncepcję?
– Po dwóch tygodniach rozmawialiśmy we trzech. I wtedy w Sopocie spotkałem przypadkowo ks. Piotra Libiszewskiego, któremu opowiedziałem o pomyśle. „Dlaczego się rozchodzicie, skoro chcecie modlić się o jedność i pokój? Powinniście raczej przyjść do jednego miejsca” – powiedział. Tak pojawiła się myśl o Asyżu.
Wyszliście w różnych terminach?
– Nie było takiej potrzeby. Drogi w sumie były wyrównane. Ja miałem do pokonania najmniej – około 3200 km, Roman 3500 km, a Wojtek w przybliżeniu 4000 kilometrów. Początkowo nie wiedziałem jeszcze, kiedy dokładnie wyjdę, bo przed pielgrzymką pieszą poleciałem na miesiąc na Madagaskar z misją… dentystyczną. To też ciekawa sprawa. W wiosce, gdzie pracowałem, jest przychodnia i pełne wyposażenie stomatologiczne. Fotel, narzędzia... Wszystko zasponsorowali Włosi. Problem w tym, że nie ma lekarzy! To też absurd naszych czasów, że są pieniądze do wydania i buduje się coś bez refleksji, czy będzie to rzeczywiście służyć ludziom. Postanowiłem coś z tym zrobić, bo po dwóch cyklonach nawet sprzęt przestał działać. Ogłosiłem pomysł na Face- booku i zgłosiła się do mnie Asia – stomatolog. Dołączył jeszcze Daniel dietetyk i pojechaliśmy w trójkę. Przez pierwsze 10 dni Asia wyrwała 250 zębów, po 25 dziennie! Nie było opcji leczenia, bo ludzie przychodzili z potwornym bólem; zęby były już podgnite. Wiele razy mówiła mi, pokazując zęba, że nigdy nie widziała tak grubego kamienia albo tak wielkiej zgorzeli. A w sierpniu poszedłem już na pielgrzymkę.