Nowy numer 21/2023 Archiwum

Globtroter w służbie pok oju

O wędrowaniu dookoła świata, rwaniu zębów i niespodziankach Opatrzności z Dominikiem Włochem, absolwentem resocjalizacji Uniwersytetu Gdańskiego i pielgrzymem, rozmawia ks. Sławomir Czalej.

Czasami na spotkaniach młodzi prowokowali Cię do odpowiedzi na pytanie, co oni będą mieć z tego, że wy opowiecie im o przygodach?

– Rzeczywiście, choć nie było to tak wprost. Ale wynikało z kontekstu. Z pomocą przyszło doświadczenie Romana. Otóż on jako trener zastanawiał się często, dlaczego obiektywnie dobre projekty nie dochodzą do skutku, nie udają się. Otóż stwierdził, że nie ma w nich po prostu ducha! A tymczasem taki projekt budowy szpitala przez ojca Pio na pustkowiu, kiedy wszyscy pukali się w głowę, udał się. Tak samo było ze św. Maksymilianem, który zbudował na odludziu największy chyba do tej pory klasztor. Bez pieniędzy pojechał do Japonii, założył go tam bez znajomości języka, a po roku wydał pierwszy egzemplarz „Rycerza Niepokalanej”. Mówię młodzieży, że także nasz projekt nie był do końca skonkretyzowany, że poszliśmy nieco na żywioł, nie wiedzieliśmy, jak będziemy szli. Był też problem pieniędzy. Na wyjazd do Moskwy jeszcze dostałem. Opatrzność tak mną kierowała, w co trudno czasem uwierzyć, że po prostu znajdowałem w Rosji pieniądze na ulicy! Zaraz po wyjściu z Moskwy było to 500 rubli. Potem kolejne. Trochę tych pielgrzymek już przeżyłem. Więc nie chodzi o to, żeby zaliczyć kolejną, ile raczej o to, żeby żyć jak na pielgrzymce. Często, także pod wpływem spotkań z młodzieżą, pytam siebie, jak to zrobić. W jaki sposób to, co było podczas pielgrzymki – a więc zaufanie, wiara, trudne doświadczenia, które przemieniały się w dobro – jak to wprowadzać w swoim codziennym życiu.

Bez przypływu emocji, adrenaliny chyba trudniej?

– Dokładnie! Postanowiliśmy więc z Romanem stworzyć takie szkolenie, by uczyć, jak w codziennym, często szarym życiu żyć tak jak na pielgrzymce. Jak zbudować projekt z duchem.

Są już jakieś efekty?

– Mieliśmy już wykład otwarty w stowarzyszeniu psychologów chrześcijańskich i muszę powiedzieć, że został przyjęty bardzo pozytywnie. Narodziły się nowe pytania i pomysły.

Czyli coaching z duchem?

– Tak to można nazwać.

Postanowiliście przejść kulę ziemską… To też efekt przemyśleń?

– Pierwsza rzecz to sprowokować ludzi do zadawania sobie pytań, żeby chcieli zrobić coś ze swoim życiem. Druga – żeby ich zachęcić do wyjścia na pielgrzymkę w ogóle. Przy założeniu, że nie musi to być coś długiego, egzotycznego etc. Chodzi w tym wszystkim o przełamanie pewnego stereotypu i lęku. O umiejętność zaplanowania, dokąd pójdę, ile przejdę, określenia czasu, skonkretyzowania intencji, z jaką chcę wyruszyć. Za cztery lata minie 30. rocznica spotkań międzyreligijnych w Asyżu. W związku z tym powstał pomysł, aby z tej okazji obejść świat. Kula ziemska na równiku to ok. 40 tys. km, no i tyle też chcielibyśmy przejść na rocznicę. Nie sami, ale przy pomocy osób, które mają potrzebę doświadczenia Boga w drodze.

Chcecie znaleźć chętnych przez szkolenia, spotkania w szkołach?

– Także. Mamy swoją stronę internetową www.idzieczlowiek.pl, jesteśmy obecni na Face- booku. (W chwili pisania artykułu pielgrzymi, którzy włączyli się już w projekt, przeszli 2971 km – przyp. S.C.). Chcemy zaprosić do projektu ludzi z różnych kontynentów.

Między innymi z Madagaskaru?

– Wyjeżdżam już niedługo do tego kraju po raz trzeci. Mój przyjaciel Daniel Kasprowicz będzie przeprowadzać badanie dotyczące oceny stanu odżywienia malgaskich dzieci, więc jadę, by mu pomóc. Mamy w planach przebadać ok. 300 dzieci. Badanie to pomoże w pozyskaniu pieniędzy na budowę nowej kantyny. W tym roku odbędzie się tam spotkanie młodzieży. Chciałbym przejść z młodymi ludźmi z wioski, gdzie pracowałem, do miasta, gdzie odbędzie się spotkanie. Jest to dystans ok. 250 kilometrów. Może nie wydaje się to dużo, ale jak na tamte warunki klimatyczne to naprawdę sporo.

Czy Dominik kiedyś się uspokoi…? Wielu młodych zapewne zastanawia się, z czego żyjesz, jak zdobywasz środki na realizację pomysłów?

– Wynajmuję mieszkanie w Gdyni. Z wykształcenia jestem też masażystą kręgarzem. Z tego się głównie utrzymuję. Jeżeli chodzi o spotkania, jeżdżę praktycznie po całej Polsce.

Masz 29 lat i nadal nosi Cię po świecie… Nie myślałeś o założeniu rodziny?

– Myślałem, tzn. cały czas myślę! (śmiech). No ale ja tak mam… Z jednej strony to jest dar, a z drugiej ciężar. Mam ciągłą potrzebę gdzieś być. Może przyjdzie ten dzień, że powiem sobie: koniec i będzie stop. Jednak na ten moment chyba tego nie chcę. To już Pan Bóg zadziała… Mam przyjaciela, ma na imię Walezy. Jeździł samotnie na rowerze, m.in. z Rzymu do Pekinu – 14 tys. kilometrów. Pewnego dnia się zakochał i pielgrzymki się skończyły… Mieszka we Wrocławiu, ma dwójkę dzieci i jest szczęśliwy. Myślę, że i dla mnie jest jakaś nadzieja…

Co jest najważniejsze w pielgrzymowaniu?

– Zaufanie! Każda pielgrzymka jest inna i w jakiś sposób trudna. Doświadczam, że zaufanie do Boga nie jest dane raz na zawsze. Są takie momenty, że idę i aż mnie wręcz niesie. Tak było w Rosji, na dystansie 500 kilometrów, pomiędzy Moskwą a Smoleńskiem. Była ciemna noc, w lesie było słychać jakieś strzały na polowaniu, a mnie nie ruszało zupełnie. Szedłem wtedy polnymi drogami, bo główna była zbyt niebezpieczna ze względu na samochody. Ale tak jest nie zawsze. Czasami jest dzień, że wszystko wydaje się beznadziejne. I wtedy nie ma wiary. Zaczynam wówczas porównywać, że w zeszłym roku było tak a tak. Wiara i zaufanie Bogu – tego się ciągle uczę. •

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama

Quantcast