Rozmawiałem niedawno z kobietą chorą na raka, która opowiadała mi o swoich potyczkach nie tylko z nowotworem, ale i z pomorską służbą zdrowia.
Kobieta żaliła się na lekceważenie ze strony lekarzy, na to, że diagnoza wystawiona przez „specjalistę” w ciągu trwającej trzy minuty wizyty okazała się w jej przypadku błędna, że podczas akcji badań profilaktycznych nie zakwalifikowano jej na dalsze testy, bo uznano, iż nie jest w grupie ryzyka - nie pomogły tłumaczenia, że w przeszłości wszyscy jej najbliżsi krewni chorowali na nowotwory. Zmagająca się z chorobą kobieta miała trudności z rejestracją w gdańskim Uniwersyteckim Centrum Klinicznym, bo nie miała przy sobie książeczki RUM. Było to całkiem niedawno, po tym, jak wprowadzono elektroniczny system informacji o pacjentach eWUŚ, który to system miał sprawić, że książeczki RUM staną się nieważne.
Od jakiegoś czasu media w Gdańsku informują o zmianach w systemie nocnych i świątecznych dyżurów przychodni lekarskich. Część z tych, które dyżury prowadziły dotychczas i - zdaniem mieszkańców - robiły to dobrze, w konkursie przeprowadzonym przez NFZ nie uzyskała odpowiedniej liczby punktów. Tak stało się np. w przypadku Przychodni „Świętokrzyska”, z której usług korzystało kilkadziesiąt tysięcy pacjentów z Chełmu, Oruni i Traktu św. Wojciecha. Przyjeżdżają tu także mieszkańcy Pruszcza Gdańskiego czy Kowal i Kolbud oraz mieszkańcy dzielnic całego tzw. Gdańska-Południe. Zdarzały się dyżury nocne z liczbą niemal 200 przyjęć. Teraz chorzy będą musieli dotrzeć do przychodni „Jasień”. Problemem będzie jednak właśnie transport, bo z Oruni Górnej czy Traktu św. Wojciecha na Jasień dojechać znacznie trudniej. Że o Kolbudach czy Pruszczu nie wspomnę. Cóż, szefowa pomorskiego NFZ Barbara Kawińska deklaruje, że będzie „kontrolować sytuację” i jeśli placówka na Jasieniu się nie sprawdzi, nastąpią kolejne zmiany.
Jak poinformowało niedawno Radio Gdańsk, jeśli ktoś ma problemy kardiologiczne, musi przygotować się na niemal rok oczekiwania na wizytę u specjalisty. Jeszcze gorzej jest z dostępem do endokrynologa czy ortopedy. Chorzy z problemami tego typu muszą uzbroić się w cierpliwość, bo na swoją wizytę u specjalisty poczekają nawet do... 2015 r. Równie trudno dostać się do neurologa, gastrologa czy alergologa. Oczywiście, w ramach gwarantowanego koszyka świadczeń medycznych finansowanych przez NFZ. Bo jeśli ktoś nie chce lub nie może czekać, zawsze może skorzystać z prywatnych usług medycznych. Pod warunkiem, rzecz jasna, że go na te usługi stać.
11 lutego obchodziliśmy Światowy Dzień Chorego. Trudno właściwie mówić o obchodach. Dzień jak co dzień. Od rana kolejki do lekarzy i narzekania ludzi tracących czas w tych kolejkach. Już dziś możemy mieć pewność, że za rok, przy okazji kolejnego dnia chorych, sytuacja będzie wyglądać podobnie. Bo o ile pacjenci nie tracą nadziei i wiary w to, że - wbrew ponurej i często nieludzkiej rzeczywistości - uda im się uratować zdrowie i życie, o tyle wiary w uzdrowienie polskiej służby zdrowia już brak.