‒ Oni traktowani są dzisiaj jak święte krowy ‒ mówi o tzw. kibolach Robert Biedroń. Poseł Ruchu Palikota dodaje, że na polskich stadionach jest niebezpiecznie, ponieważ grupy chuliganów i pseudokibiców dominują nad zwykłymi fanami piłki nożnej. Pytanie skąd R. Biedroń czerpie wiedzę na temat stadionowych standardów? Bo przecież, jak sam przyznaje, na mecze nie chodzi...
Przed paroma dniami w Gdyni odbyło się II Forum Kobiet Pomorza, na które Robert Biedroń zaprosił Annę Grodzką. Według doniesień prasowych grupa kibiców Arki Gdynia próbowała zakłócić konferencję krzycząc m.in.: „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę!” oraz ”Kto nie skacze, ten z pedałem!”. Po tym incydencie Robert Biedroń wypowiedział „wojnę kibolstwu”. ‒ Mamy systemowy problem z kibolami, z którym nie potrafimy sobie poradzić ‒ powiedział w Radiu Gdańsk. Biedroń chce spotkać się z władzami Arki Gdynia i Lechii Gdańsk oraz innych lokalnych drużyn, by rozmawiać o zwalczaniu chuligaństwa na ligowych meczach.
Bo, parafrazując Biedronia, na pomorskich stadionach jest niebezpiecznie, a grupy pseudokibiców dominują nad zwykłymi fanami piłki kopanej. Kibole wszczynają bójki i rozróby, rzucają race i zastraszają innych kibiców. Na ligowe mecze boją się przychodzić rodziny z dziećmi. Po końcowym gwizdku nabuzowani testosteronem fanatycy wychodzą na ulice, demolują przystanki, zaczepiają przechodniów, a nawet na nich... plują. ‒ Boję się pojawić na stadionie, bo wiem, co by mnie tu spotkało. Podobnie myśli wielu kibiców. Najwyższy czas z tym skończyć ‒ stwierdza stanowczo poseł Ruchu Palikota.
Tak wygląda stadionowa rzeczywistość oczami R. Biedronia, który jak sam przyznaje na mecze nie chodzi.
Z pewnością na stadionach i poza nimi zdarzają się przypadki wulgarnego i niebezpiecznego zachowania. Jednak na Pomorzu od kilku lat jest to zjawisko marginalne. Wśród kibiców Lechii czy Arki znajdziemy wielu uczniów prestiżowych liceów, studentów, urzędników, prawników, właścicieli firm, którym daleko do stereotypowego „kibola w kapturze”. Chodzą oni regularnie na stadion, zakładają szaliki i koszulki w klubowych barwach, dopingują swoje drużyny, wznoszą hasła, śpiewają piosenki. A potem grzecznie wracają do domów. I taka postawa zdecydowanie dominuje. Od dłuższego czasu w Trójmieście nie dochodzi do poważniejszych wybryków chuligańskich. Poseł Biedroń nie ma również racji mówiąc, że rodziny z dziećmi omijają stadiony szerokim łukiem. Wręcz przeciwnie. Na przykład sektor rodzinny na PGE Arenie liczy aż 3 tys. miejsc i co ważne nierzadko wypełniony jest po brzegi.
Uważam, że skuteczniejszą metodą obrony swoich poglądów jest rzeczowa dyskusja, a nie wykrzykiwanie populistycznych i obraźliwych haseł, tak jak to miało miejsce przed II Forum Kobiet Pomorza. Takiemu zachowaniu należy mówić „nie”. Wydaje się jednak, że zapowiedziana przez Biedronia „wojna z kibolstwem” ma na celu co innego. ‒ To nie jest odosobniony przypadek. Ruch narodowy za naszym przyzwoleniem rośnie w siłę. Szkoła i politycy nie mają odpowiedzi na to, jak poradzić sobie z tymi młodymi mężczyznami (...). Obawiam się, że oni wejdą do parlamentu ‒ mówił Biedroń w rozmowie z Agnieszką Michajłow, po czym dodał, że kiboli trzeba... edukować.
Polscy kibice często odwołują się do konserwatywnych, chrześcijańskich wartości. Podczas meczów oddają hołd żołnierzom wyklętym i powstańcom warszawskim, upamiętniają kolejne rocznice śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, Grudnia'70 czy wprowadzenia stanu wojennego. W PRL gdańscy kibice niejednokrotnie dawali wyraz swoim antykomunistycznym, niepodległościowym poglądom, skandując np. „Stocznia my z Wami, my za Was kciuki trzymamy!” albo „Nienawidzę ZOMO, ooo!”. Współpracowali także z Federacją Młodzieży Walczącej, opozycyjną podziemną organizacją.
Współcześnie kibice stanowią stosunkowo jednolitą światopoglądowo, dobrze zorganizowaną siłę. Nie boją się otwarcie mówić o wartościach, które są im bliskie, a kiedy wymaga tego sytuacja nie wahają się stawać w ich obronie. I właśnie tego najbardziej boi się Robert Biedroń.