Najpierw Jerzy B. Szumczyk, student Akademii Sztuk Pięknych, ustawił na gdańskiej ulicy rzeźbę prezentującą sowieckiego żołdaka gwałcącego kobietę. Potem policja uznała rzeźbę za nielegalną i ją usunęła. Teraz ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce wysyła w świat list, w którym wyraża protest przeciwko "przejawowi chuligaństwa o charakterze otwarcie bluźnierczym".
Dla porządku przypomnę, o co chodzi. W sobotni wieczór 12 października student ASP ustawił w Gdańsku-Wrzeszczu, obok słynnego czołgu, rzeźbę pt. „Komm Frau”, Gipsowy posąg przedstawiał radzieckiego żołnierza przystawiającego lufę pistoletu do skroni kobiety, którą gwałcił. Rzeźba nie postała długo, a jej autor został przesłuchany. Czeka teraz na werdykt prokuratury, która ma zdecydować, czy postawi mu zarzuty nawoływania do nienawiści na tle rasowym. Warto dodać, że początkowo mundurowi zatrzymali Szumczyka, zarzucając mu „propagowanie systemu totalitarnego”. Jednak był to zarzut w sposób tak oczywisty nieprawdziwy, że prokuratura poszukała nowego.
Sam artysta zapewnia, że nie chciał nikogo obrazić ani nawoływać do nienawiści, a jego zamiarem było zrzucenie ciężaru, jakim była wiedza o historycznych wydarzeniach z okresu wyzwalania Gdańska. To był jego sposób na poradzenie sobie z problemem.
Czy Szumczyk zostanie ukarany przez sąd i ewentualnie jaka to będzie kara, przekonamy się za jakiś czas. Ale sprawa gipsowego pomnika ma trzy wątki, o których warto wspomnieć.
Pierwszy z nich to samo usunięcie rzeźby z al. Grunwaldzkiej przez policję. Funkcjonariuszy wezwała zdziwiona i pewnie zdenerwowana tym, co widzi, pewna gdańszczanka spacerująca w okolicach czołgu. Coś jej się w znanym od lat krajobrazie nie zgadzało i postanowiła zrobić z tym porządek. Przybyli na miejsce mundurowi ustalili, kto jest autorem rzeźby, i go zatrzymali. Sowiecki żołnierz i jego ofiara zniknęli z przestrzeni miasta. Czy policja postąpiła słusznie? Tak, bo rzeźba została zainstalowana bez wymaganych pozwoleń. Nie, bo jej zainstalowanie w tym miejscu było aktem wyższej konieczności, a zarzut postawiony autorowi nieprawdziwy. Artysta nie tylko działał pod wpływem twórczego impulsu. Swoim gestem spowodował, że gdańszczanie żyjący na co dzień w bezpiecznej przestrzeni miasta mieniącego się być Kolebką Wolności, na moment przypomnieli sobie, skąd wywodzą się korzenie tej wolności. A gdańscy urzędnicy jeszcze raz przekonali się, że obywatele mają w sobie całkiem spory potencjał wolności niekoncesjonowanej oficjalnymi zezwoleniami. Prokuratura, a być może sąd, rozstrzygnie, która z wartości – ład publiczny czy artystyczna wolność i świadectwo historycznej prawdy – są ważniejsze.
Wątek drugi to pytanie o to, kto, w zgodzie z jakimi przesłankami i kierując się jakimi moralnymi i estetycznymi wyznacznikami, może decydować o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej miasta. No bo skoro rzeźba Szumczyka była nielegalna i mogła kogoś obrazić (jej ocenę etyczną i estetyczną pozostawiam Czytelnikom), to trzeba wspomnieć o innej rzeźbie postawionej w 2009 r. w centrum Gdańska. Tym razem rzeźba była legalna, miała pozwolenia, a na dodatek była uznana za dzieło sztuki i pokazywana w ramach festiwalu promującego – a jakże! – wolność.
Autorami tego legalnego dzieła byli Maciej Kurak i Paweł Wocial, a jej tytuł brzmiał „Współczesny Dawid”. Czym się ów Dawid charakteryzował? Tylko jednym – widocznym śladem niebywałego podniecenia przejawiającego się nieskutecznie skrywaną pod spodniami erekcją. Taka to była wolność. Co artyści mieli na myśli – trudno dociec. Tak czy inaczej policja nie interweniowała, bo urzędnicy wyrazili zgodę na „wizytę” Dawida w Gdańsku. Oburzone matki z dziećmi (a były takie) co najwyżej mogły odwrócić wzrok, swój i pociech. Nikt wtedy mieszkańców o zdanie nie pytał, nikomu przez myśl nie przeszło, że może obrazić czyjąś wrażliwość estetyczną, moralną i etyczną, a dzieci narazić na szok. Jestem gotów założyć się, że gdyby to Szumczyk chciał legalnie swoją rzeźbę na kilka dni postawić w centrum miasta, zgody by nie dostał. Bo kalanie dobrego imienia braci Rosjan to coś więcej niż skandal, to błąd! A przywoływanie niewygodnej historii szkodzi gospodarce i psuje relacje.
No właśnie. Relacje zostały zepsute i to jest wątek trzeci. Ambasador Federacji Rosyjskiej napisał w swoim liście m.in.: „Jestem głęboko oburzony wybrykiem studenta gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, który poprzez swoją pseudosztukę znieważył pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich, poległych w walce o wolność i niepodległość Polski”. Cóż, panie ambasadorze – ja pana rozumiem. Pan to musiał napisać. Nawet jeśli zdaje Pan sobie sprawę z tego, że wyzwalanie Gdańska i Polski od niegdysiejszych niemieckich sojuszników ZSRR przejawiało się często tym, co zobaczył Pan w gazetach informujących o rzeźbie Szumczyka. Sowieccy żołnierze nieśli śmierć, rabunek i gwałty. A ich mocodawcy przynieśli Polsce kolejne zniewolenie na kilkadziesiąt lat. I to jest oblicze wyzwolenia, o którym przynajmniej niektórzy gdańszczanie pamiętają. I którego nie zapomną. Nawet jeśli pamięć o zbrodniach sowieckich oficjalnie, w ramach stosunków dobrosąsiedzkich, zostanie zakazana.