Straż Graniczna. – Nasz system ochrony granic to naczynia połączone. Placówki, samoloty oraz jednostki pływające z dywizjonów kaszubskiego i pomorskiego są w stanie wyruszyć w ciągu kilku minut – mówi ppłk SG Krzysztof Maluchnik, komendant placówki we Władysławowie.
Północne Kaszuby wraz z Półwyspem Helskim to miejsce, które ściąga latem setki tysięcy turystów. Spragnieni słońca i sportów wodnych, przemierzając Wybrzeże, ze zdziwieniem mogą napotkać ludzi w zielonych mundurach, którzy zatrzymują pojazdy do kontroli. Niewielu z turystów zdaje sobie sprawę z tego, że to zaledwie ułamek działań podejmowanych przez funkcjonariuszy Straży Granicznej.
Od Chrobrego...
Od chwili, gdy zaczęły powstawać pierwsze państwa, na ich obrzeżach pojawiały się także przybierające różne formy słupy graniczne. Wraz z nimi władcy pozostawiali na rubieżach swych państw zbrojne formacje, których celem była ochrona terytorium kraju. Tak było i w Polsce. Wspominał o tym już Gall Anonim, opisując jak to Chrobry stawiał swoje słupy od rzeki Sali, aż po tonie Dniepru. I choć w ciągu wieków zmieniał się kształt polskich granic, choć ostatnio, po wejściu Polski do Unii Europejskiej i strefy Schengen, wiele w kwestii przekraczania granic się zmieniło, to jedno pozostało niezmienne: istnienie formacji, która ma za zadanie strzec ich bezpieczeństwa.
Morska specyfika
– Trzeba pamiętać, że granica morska jest granicą zewnętrzną Unii – podkreśla ppłk SG Krzysztof Maluchnik. – Należy do nas przede wszystkim kontrola ruchu granicznego i tego, co przemieszcza się przez przejścia graniczne – dodaje. W przypadku placówki we Władysławowie chodzi o nadzór nad trzema portami: Władysławowem, Jastarnią i Helem. Granica morska sięga jednak 12 mil morskich od lądu. Do nadzoru tego akwenu służy odpowiedni system radarowy. Ci, którzy chcą przekroczyć granicę morską, muszą zgłosić się do odprawy. Dotyczy to także rybaków, którzy opuszczają polskie wody terytorialne. – Odprawiamy jednostki rybackie, które przekraczają 12 milę, lub deklarują rejsy powyżej 36 godzin. Przypływają tu także kutry i statki handlowe – opowiada sierżant sztabowy Adam Bujak, pełniący służbę we władysławowskim porcie. W sezonie pracy jest więcej. – Przypływają wówczas jednostki sportowo-żeglarskie – dodaje. Po przybyciu do portu cumują przy specjalnych stanowiskach. Wówczas następuje kontrola. Sprawdza się, czy na pokładzie nie ma osób postronnych lub materiałów zabronionych. Jak twierdzi Adam Bujak, Straż Graniczna niejednokrotnie ujawniała przy takich okazjach przypadki nielegalnego przebywania na terenie Rzeczpospolitej. Inaczej jest, gdy jednostka po przekroczeniu granicy polskich wód terytorialnych nie zgłasza swojego przybycia przez radio. – Wówczas my staramy się ją wywołać. Jeżeli nie reaguje, wysyła się najczęściej jednostkę pościgową z Westerplatte. To ona dokonuje kontroli na morzu – opowiada. – Jeżeli potrzebujemy wsparcia, wypłyną jednostki Straży z innych placówek. Gdy musimy wejść do zamkniętego pomieszczenia, wzywamy Wydział Zabezpieczania Działań. Tam są fachowcy od tego, żeby przejść przez ścianę czy płynąć pod wodą. Mamy swoich komandosów, poduszkowce – wylicza ppłk Maluchnik.
Od wszystkiego?
Praca w straży to jednak nie tylko ciągłe kontrole. W posiadaniu placówki z Władysławowa jest także jednostka ratunkowa, która co roku bierze udział w 8–10 akcjach. Niedawno funkcjonariusze straży uratowali marynarza, który wpadł do basenu portowego. Niosą pomoc także ofiarom wypadków, których w sezonie letnim w okolicy zdarza się szczególnie dużo. Komendant opowiada, jak to w wyniku zderzenia dwóch aut na mierzei poszkodowane zostało dziecko. Szkło ze stłuczonej szyby utkwiło mu w oku. Funkcjonariusze nie zastanawiali się długo. Wzięli dziecko do radiowozu i odwieźli do szpitala, sprawnie radząc sobie z korkami. Lekarze w helskim szpitalu orzekli, że gdyby szkło pozostało w oku dziecka nieco dłużej, skończyłoby się to utratą oka. Co więcej, w szpitalu powiedziano im, że karetka mogłaby dotrzeć do wypadku dopiero po dwóch godzinach. Komendant z dumą pokazuje list dziękczynny od inwalidy wojennego. Nocą prowadzony przez niego samochód wypadł z trasy. Do tego rozładowała mu się komórka. Nie mógł więc wezwać pomocy. Przejeżdżający przez przypadek patrol zauważył rozbite auto. Strażnicy pomogli. Raz na jakiś czas wybrzeże Bałtyku nawiedza zdradliwa fala, która zabiera kąpiących się w głąb morza. W minionym roku sytuacja taka trwała przez trzy tygodnie. Na odcinku od Władysławowa do Jastrzębiej Góry topiły się w tym czasie 32 osoby. Uratowano 29. Strażnicy chodzili po plaży i wypraszali kąpiących się z wody. – Mieliśmy taki przypadek, że obok trwała reanimacja, a funkcjonariusze musieli powstrzymywać kolejnego chętnego do kąpieli – wspomina komendant. – Walka z głupotą i beztroską to bardzo ważne zadanie – dodaje. – Czy my jesteśmy od wszystkiego? – mówi z uśmiechem. – Nie. Ale każdy funkcjonariusz, jeżeli widzi, że cos się dzieje, powinien podjąć odpowiednie działania – pointuje.
Niewdzięczna służba
Służba w Straży Granicznej to także kontrola legalności pobytu i pracy cudzoziemców. Czasem wiążą się z tym trudne sytuacje. – Zostaliśmy kiedyś z koleżanką wezwani do zatrzymania kobiety z dzieckiem – opowiada por. SG Przemysław Ciskowski, zastępca komendanta. – Decyzję o ich wydaleniu musiał podjąć sąd. Ale do tego czasu trzeba było ich gdzieś przenocować. Matka została więc zatrzymana w areszcie, dziecko natomiast miało być przekazane do pogotowia opiekuńczego. Ta kobieta nie znała polskiego, a sytuacja w tym konkretnym przypadku tak się potoczyła, że na kilkanaście godzin musieli być rozdzieleni. To było dla nas trudne przeżycie – wspomina. – Koleżanka, która też jest matką, nie mogła długo dojść do siebie, nawet płakała – dodaje por. Ciskowski. – Miałem podwładnego komandosa. Chłopaka, który na trzecie piętro wchodził po rynnie. Pojechał na akcję, w której wyprowadzał z domku na działkach cudzoziemkę z trójką dzieci. Po akcji przyjechał i powiedział, że może obezwładnić każdego przestępcę, ale w takich akcjach woli nie uczestniczyć – opowiada ppłk Maluchnik.