Po incydencie, do jakiego doszło podczas nabożeństwa w kościele św. Polikarpa w Gdańsku-Osowie, trzeba sobie postawić poważne pytania o to, jakie skutki może pociągnąć za sobą płynąca z libertyńskich środowisk narracja o tym, że winę za wszystkie nieszczęścia świata ponosi Kościół.
O ile samo wydarzenie można próbować zbagatelizować, zrzucić na karb młodzieńczego braku rozsądku i wyczucia, czy pragnienia zabawy za wszelką cenę, to jednak komentarze pod wiadomościami relacjonującymi zajście budzą prawdziwy niepokój. Na jednym z portali czytam: ʺBędą z niego ludzie. Wie co zagraża naszemu narodowi. Szkoda że miał zabawkęʺ. A zaraz potem: ʺI tak trzymać, rozgonić moherowców /…/ʺ Są i inne. Ale do cytowania zdecydowanie się nie nadają. Przez morze ʺhejtówʺ starają się przebić głosy troski. ʺDzisiaj atrapa, jutro tragediaʺ, czytam w innym z postów.
Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście w przypadku, gdyby młody człowiek miał dostęp do prawdziwej broni, w kościele św. Polikarpa doszłoby do tragedii. Jedno jest pewne, że społecznemu klimatowi, a w sposób szczególny kształtowaniu młodego pokolenia, nie służy narzucona społeczeństwu agresywna retoryka, w myśl której wszystko co złe, bierze się z działań Kościoła. Wciąż słyszę, że to Kościół narzuca wszystkim swoje spojrzenie na rzeczywistość. Że Kościół jest agresywny. Że Kościół okrada naród i jest źródłem zepsucia, nietolerancji oraz wszelkich nieszczęść rodziny ludzkiej. Cóż. Kiedy wsłuchuję się, a czynię to uważnie, w słowa niezwykle głośnych przedstawicieli tego nurtu, dziwnym trafem nie potrafię odnaleźć w nich szacunku dla wyznawanych przez katolików poglądów, szacunku dla człowieka. A przecież to właśnie jest podstawą wszelkiego dialogu.
W cywilizowanym, wolnym kraju każdy ma prawo do tego, by w sposób który uważa za właściwy, realizować swoją religijność czy duchowość. Dziwią mnie utyskiwania wojujących ateistów na to, jakoby mieli być przez katolicką większość uciskani. Sytuacja wydaje się wręcz odwrotna. Oto niewielka grupa stara się sterroryzować większość, próbując do tego wzbudzić w niej poczucie winy. I nie pomoże tu papież Franciszek, który w pierwszych chwilach swego pontyfikatu, wydawał się być przyjmowany przychylnie. Dzisiaj, gdy okazuje się, że w jego nauczaniu oprócz wielkiej miłości do człowieka, również tego, któremu zdarzyło się pobłądzić, towarzyszy także wierność słowu Ewangelii, coraz częściej słychać pod jego adresem słowa krytyczne. Nie można się jednak tym przejmować. Słowa te bowiem płyną z ust osób, które jakikolwiek papież usatysfakcjonowałby jedynie wówczas, gdyby rozwiązał Kościół, a wszelkie jego dobra przekazał na wspieranie aborcji, eutanazji oraz pomoc dla organizacji LGBT.
Na szczęście nie wszyscy ateiści myślą podobnie. Sam znam kilka osób, które otwarcie deklarują ateizm, a jednocześnie mają głęboki szacunek dla ludzi wierzących oraz wyznawanych przez nie poglądów. Jeszcze lepiej, zwłaszcza na naszym pomorskim podwórku, rozumieją się wierzący. To nie przypadek, że w Gdańsku, mieście o tak bogatej historii oraz jego okolicach, ludzie potrafią prowadzić ze sobą dialog, różnić się, jednocześnie żywiąc dla siebie wzajemny szacunek. Po podpaleniu gdańskiego meczetu z muzułmańską gminą wyznaniową solidaryzowali się przecież wszyscy. Myślę jednak, że gdyby czternastolatek, który próbował sterroryzować modlących się ludzi, wybrał sobie za cel świątynię innego wyznania czy religii, media gromkim głosem krzyczałyby o wielkim problemie, a opinia społeczna byłaby zbulwersowana.
A może problem rzeczywiście leży po naszej stronie. Po stronie katolików. Niestety radość przeciwników wiary jest w tym miejscu przedwczesna. Nie chodzi mi bowiem o to, że wszystko jest naszą winą. Być może zakrzyczani antykościelną narracją często nie potrafimy już właściwie ubiegać się o szacunek i respektowanie naszych praw. Praw do wolności wyznania. Do tego by nie drwiono i wyszydzano tego, co dla nas święte.
ʺO co tyle hałasu? Przecież każdy kiedyś bawił się pistoletem czy karabinem. Wy katole jesteście przewrażliwieniʺ - czytam na kolejnym forum. Rzeczywiście. Jesteśmy. Przynajmniej ja jestem. Bo nie podoba mi się, gdy ktoś mierzy z kałacha lub choćby jego atrapy do modlących się ludzi. Niezależnie, jakiego są wyznania.