Awantura o radną. – Niczego nie żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym dokładnie tak samo – mówi Anna Kołakowska.
W Gdańsku rozpętała się wielka awantura, o której głośno jest już w całej Polsce. Anna Kołakowska, była opozycjonistka, obecnie nauczycielka historii, publicystka i radna PiS, razem ze swoim mężem, synem i córką próbowała zablokować tzw. marsz równości. Wcześniej oficjalnie zaprotestowała przeciwko nadaniu szkole imienia Tadeusza Mazowieckiego. W jej obronie stanęła Jolanta Kwiatkowska-Reichel, dyrektor gdańskiej Szkoły Podstawowej nr 65, w której uczy A. Kołakowska. Dzisiaj obu paniom grozi wyrzucenie z pracy...
Nie było dyskusji
Wszystko zaczęło się 28 maja, podczas sesji Rady Miasta. Poszło o śp. Tadeusza Mazowieckiego, którego imię miało zostać nadane szkole na gdańskiej Żabiance. Radni uchwałę przyjęli, ale nie obyło się bez kontrowersji. Z inicjatywą nie zgodziła się A. Kołakowska. Podczas swojego wystąpienia przypomniała, że T. Mazowiecki w latach 50. ub. wieku był członkiem prokomunistycznego stowarzyszenia PAX, atakował więzionego bp. Czesława Kaczmarka oraz żołnierzy niezłomnych. Radna skrytykowała także T. Mazowieckiego za prowadzenie polityki „grubej kreski” po 1989 r. – Niestety, stonowane, kulturalne wystąpienie radnej nie doczekało się merytorycznej polemiki – uważa Jaromir Falandysz, radny PiS. „Nie można milczeć, słuchając takich bzdur i kłamstw”, „Dyskutowanie z panią radną byłoby żenujące”, „Boję się, że te same nieprawdziwe rzeczy opowiada pani dzieciom w szkole”, „Polskie prawo edukacyjne jest nieskuteczne, bo taka osoba nie powinna mieć w ogóle kontaktu z dziećmi” – mówili w kolejnych wystąpieniach radni PO z prezydentem Pawłem Adamowiczem na czele. – Chociaż nie podzielam krytycznych ocen radnej, uważam, że wskazywanie na słabe strony życiorysu pierwszego premiera III RP nie jest niczym złym – zaznacza Marek Formela, jeden z liderów gdańskiego SLD. – Rzeczywiście, w swoim politycznym życiu T. Mazowiecki podjął szereg dobrych i złych decyzji, napisał wiele wartościowych tekstów publicystycznych, z których jednak część również dziś może budzić poważne wątpliwości natury etycznej. Tym samym polemika radnej Kołakowskiej ze stanowiskiem, że T. Mazowiecki był „człowiekiem niezłomnym” jest świadectwem szerszej wiedzy historycznej – komentuje dr Karol Nawrocki, naczelnik OBEP IPN w Gdańsku. Prawdziwa burza miała jednak dopiero nadejść...
Rodzina protestuje
W Gdańsku 30 maja zorganizowany został tzw. marsz równości. Przedstawiciele i sympatycy środowisk LGBT pod prowokacyjnym hasłem: „Jesteśmy rodziną” przemaszerowali ulicami miasta. Na wysokości dworca PKP, tuż przed policyjnym samochodem jadącym na czele pochodu, usiadło kilka osób, blokując przejście. Była wśród nich Anna Kołakowska wraz z mężem i dziećmi. Policjanci otoczyli ich kordonem, następnie pojedynczo wynosili na pobliski chodnik. Blokujący wracali jednak na jezdnię. W pewnym momencie radna, trzymana przez funkcjonariusza, powiedziała: „Zróbcie porządek z tymi pedałami, a nie z nami”. – Nie podoba mi się, że w Gdańsku – mieście wolności i solidarności – padły tak ostre słowa skierowane w drugiego człowieka. W moim przekonaniu osoby, które wzięły udział w marszu równości, zostały obrażone i naruszona została ich godność – podkreśla Andrzej Kowalczys, radny PO, wiceprzewodniczący Komisji Edukacji. – Słowo „gej” pochodzi od angielskiego „gay” i oznacza kogoś wesołego i kolorowego. Ja homoseksualistów tak nie postrzegam i nie zamierzam stosować narzuconego przez nich samych nazewnictwa – odpowiada A. Kołakowska. Wcześniej radna PiS wzięła udział w manifestacji narodowców nieopodal Złotej Bramy. „Nie możemy zgodzić się na to, żeby ludzie zostali sprowadzeni do roli narzędzia służącego zaspokajaniu perwersyjnych żądz. Nie pozwólmy, by mniejszość narzucała nam swoją wizję człowieka i swoją wizję świata” – mówiła do zgromadzonych. – Organizatorzy tzw. marszów równości nawołują do redefinicji rodziny, domagają się adopcji dzieci przez pary homoseksualne czy wprowadzenia przymusowej seksedukacji deprawującej młodzież. Nie można być wobec takich postulatów obojętnym, trzeba postawić im tamę – tłumaczy A. Kołakowska. W obronie protestujących przeciwko paradzie LGBT wystąpił podczas procesji Bożego Ciała abp Sławoj Leszek Głódź.
Na dywaniku u prezydenta
W obronie radnej PiS stanęła także Jolanta Kwiatkowska-Reichel, która powiedziała lokalnej „Gazecie Wyborczej”, że nie zamierza zwalniać podwładnej z pracy. Zapewniła, że nie pojawiają się żadne zastrzeżenia co do lekcji historii prowadzonych przez A. Kołakowską, która „realizuje program i pracuje więcej niż powinna”. Dodała również, że „Tadeusz Mazowiecki to postać kontrowersyjna, więc nie jest wskazane, by wyznaczać taką osobę na patrona szkoły”. A w odniesieniu do tzw. marszu równości podkreśliła, że nie dotarła do niej żadna oficjalna informacja „wskazująca, by Kołakowskiej zostały postawione jakiekolwiek zarzuty”. Stwierdziła także: „Gdybyśmy nie byli krajem chrześcijańskim, ale muzułmańskim, taka Krytyka Polityczna już by nie istniała”. – Miałam na myśli, że w naszym kraju panuje dużo większa swoboda wypowiedzi niż w krajach islamskich – wyjaśnia. Jednak słowa dyrektor wywołały kolejną falę oburzenia części lokalnych polityków i dziennikarzy. Zareagował m.in. A. Kowalczys. „Wypowiedź pani J. Kwiatkowskiej-Reichel urąga godności nauczyciela, który nie powinien upubliczniać swoich poglądów politycznych i obyczajowych. Postawa pani dyrektor podważa jej nauczycielski autorytet i skłania do zadania pytania, czy powinna dalej mieć wpływ na funkcjonowanie szkoły” – napisał w liście otwartym. W konsekwencji dyrektor Kwiatkowska-Reichel została wezwana „na dywanik” do wiceprezydenta Gdańska Piotra Kowalczuka. – Wiceprezydent namawiał mnie podczas rozmowy do złamania prawa, czyli zwolnienia kogoś tylko na podstawie doniesień medialnych – uważa dyrektor i dodaje, że rozmowa z P. Kowalczukiem „przypominała przesłuchanie”. Wiceprezydent miał „podniesionym tonem wypytywać o różne niezwiązane z powodem wezwania szczegóły”. – Pytał m.in., o co się modlę albo jakie jest moje zdanie na temat Mazowieckiego. Stwierdził, że sieję nienawiść. Usłyszałam też, że jestem bezczelna – opowiada dyrektor. – Piotr Kowalczuk kazał mi także czytać punkt po punkcie Kartę Nauczyciela w celu odnalezienia artykułu, który naruszałam ja bądź Ania. Kiedy po przeczytaniu powiedziałam, że nie widzę takiego paragrafu, za karę kazał powtórzyć tę czynność. I tak kilka razy. To było upokarzające – relacjonuje. Wszystkiemu zaprzecza wiceprezydent. – Z naszej rozmowy został sporządzony protokół, który pani dyrektor podpisała. Nie mam w zwyczaju podnosić tonu i nie czyniłem tego specjalnie dla pani Reichel – mówi. – Kompletnie nie rozumiem zarzutu o namawianiu pani dyrektor do złamania prawa, czyli zwolnienia nauczyciela „na podstawie doniesień medialnych”. Pani Kwiatkowska-Reichel, jako dyrektor szkoły, miała obowiązek zbadać kontrowersyjne wypowiedzi, które wygłosiła radna Kołakowska. Tymczasem tego nie zrobiła.