Prawie 6500 miłośników sportu ukończyło rozegrany w nocy z 19 na 20 czerwca Bieg Świętojański, trzecią spośród czterech imprez odbywających się w ramach Grand Prix Gdyni w Biegach Ulicznych.
Dwa pierwsze miejsca zajęli Kenijczycy. Pierwszy, z czasem 29 minut i 42 sekund 10-kilometrowy dystans pokonał Gilbert Kipkosgei. Drugi był Moses Masai Komon(29:45). I tylko oni złamali barierę 30 minut. Na trzecim miejscu uplasował się Błażej Brzeziński z Bydgoszczy, osiągając czas 30:03.
Wśród pań tryumfowała Agnieszka Mierzejewska z Wolborza z czasem 33:47. Drugie miejsce zajęła Monika Stefanowicz, reprezentująca WKS Grunwald Poznań, która osiągnęła wynik 34:11. Trzecia na metę przybyła Marta Krawczyńska z czasem 34:39.
- Jestem zadowolony z lokaty. Brałbym ją w ciemno przed biegiem - mówi Marek Kowalski z Żukowa, który zajął szóste miejsce.
- Spodziewałem się, że będzie tu ciężko, ponieważ Bieg Świętojański jest zawsze najmocniej obsadzonym ze wszystkich czterech biegów organizowanych w Gdyni. Nie jestem jednak zadowolony z wyniku. Patrząc na rywali z którymi przegrałem, są to chłopaki z którymi już niejednokrotnie udawało mi się wygrać. Nastawiałem się na wynik poniżej 30 min. Pobiegłem dzisiaj 30:26, a mój rekord życiowy wynosi 29:49. To dość spora różnica. W maju, na początku okresu treningowego biegałem tutaj 30:16 - dodaje.
Marek Kowalski jest drugi w klasyfikacji ogólnej, w której liczy się suma wszystkich wyników uzyskanych w Grand Prix. - Sytuacja wygląda tak, że tracę obecnie 4 sekundy do Tomka Grycko, zawodnika, który był dzisiaj przede mną. Plan na listopad jest taki, żeby odrobić te 4 sekundy i stanąć na pierwszym miejscu podium. Taki będzie cel i do tego będę się przygotowywał - dzieli się Marek.
Biegi trenuje od 12 lat. - To połowa mojego życia - mówi z uśmiechem. Ukończył studia inżynierskie z geodezji, na Politechnice Gdańskiej. Obecnie kontynuuje naukę na studiach magisterskich z gospodarki przestrzennej. Działa we wspólnocie „Młodzi i miłość” w Gdańsku, jest też animatorem wspólnoty „Marana Tha” i perkusistą w zespole „Kierunek Niebo”.
Jacek traktuje biegi jako dobrą zabawę i sposób na poprawę kondycji ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość - Bieganie to super przygoda. Ciężki chleb, bo to trudna miłość… i bardzo bolesna. Ale nie mogę bez tego żyć. Kiedy jestem kilka dni bez treningu, to świerzbią mnie nogi i chcę się trochę zmęczyć - wyznaje.
Jacek ma 40 lat. - Z wiekiem, z powodu pracy za biurkiem, zaczęło mnie łupać a to z lewej, a to z prawej strony. A czasem miałem problemy, żeby wstać. To mnie zmusiło, żeby się trochę poruszać i wpadłem na pomysł, żeby zacząć biegać.
Zacząłem od kilkuset metrów. Doszedłem do biegu na 10 km. To było kilka lat temu, w Gdyni. Efekty są takie, że dzisiaj czuję się świetnie i każdy bieg gdyński daje mi coraz lepszy wynik. Za każdym razem poprawiam swój rekord życiowy - stwierdza.
- Staram się biegać trzy razy w tygodniu, począwszy od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Ale utrudniają mi to obowiązki rodzinne. Więc ten czas jest niejako dwakroć wydarty z życia rodzinnego - podkreśla Jacek. Nie wie który był na mecie. - Zawsze jednak, kiedy poprawia się swój wynik życiowy, to daje satysfakcję. Dzisiejszy to ok. 48:30 - dodaje.