Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Arystokrata, co wyprzedzał epokę przejdź do galerii

O historii zakonu oblatów, losach i duchowości jego założyciela oraz o tym, jak w sprawach duchowych łączyć wierność tradycji z nowoczesnością, z o. Tomaszem Ewertowskim OMI, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

Ogromne wyzwanie i jeszcze większa odwaga.

- Do realizacji odważnych zadań przygotowywał go Pan Bóg już wcześniej. Eugeniusz pochodził z arystokratycznej rodziny. Gdy wybuchła rewolucja, miał 10 lat. Razem ze swoim ojcem i wujem ks. Fortunatem musieli uciekać do Włoch. Matka pozostała na miejscu. Po 9 latach w 1802 roku napisała do niego list, żeby wracał, by ratować rodzinny majątek. Wrócił. Najpierw jednak poszedł do kościoła, w którym przyjął chrzest. Zastał tam jedynie ruiny. Widok młodzieńca, który płacze nad losem kościoła, musiał być niezwykły.

Zawsze był tak blisko Boga?

- Dorastanie do świętości zwykle stanowi proces. Sytuacja, którą zastał we Francji, przygnębiła go tak bardzo, że się załamał. Popadł w depresję. Rzucał się w wir pracy charytatywnej. Matka chciała go dobrze ożenić... Ale przyszedł Wielki Piątek 1807 roku, kiedy - jak wielu innych - poszedł na adorację krzyża. Kiedy uklęknął przed krzyżem, wybuchnął płaczem. Nie mógł się dźwignąć z kolan. Potem napisał, że miał wrażenie, jakby Jezus Chrystus oderwał ręce od krzyża i chciał go do siebie przytulić. W tym momencie nastąpiła w jego życiu głęboka przemiana. Postanowił pójść do seminarium.

Jak na tę decyzję zareagowała jego arystokratyczna rodzina?

- Kiedy powiedział matce o swojej decyzji, ta była zrozpaczona. "Na tobie, synu, kończy się ród de Mazenodów. Jesteś jedynym męskim potomkiem". Dzisiaj ten ród ma wielu synów. Nasza rodzina liczy sobie 3850 zakonników. A w ciągu 200 lat było nas ponad 15 tysięcy. Trudno wyobrazić sobie lepszą kontynuację.

A jakie były jego późniejsze losy?

- Bardzo chciał wskrzesić życie religijne we Francji. Odrzucił nawet propozycję, by zostać wikariuszem biskupim w Amiens, którą otrzymał zaraz po święceniach. Wiedział, że sam nie zrealizuje tego pragnienia. Zauważył jednak, że jest wielu kapłanów diecezjalnych, którzy myślą podobnie, jak on. Francuscy księża kładli wtedy akcent nie tyle na nawracanie i głoszenie prawd religijnych, ile na oratoryjność głoszenia kazań w języku francuskim. Eugeniusz, mimo że był arystokratą, wywalił wszystko do góry nogami. Zaczął głosić kazania w języku prowansalskim. Gdy w jakiejś miejscowości wraz z braćmi rozpoczynał głoszenie kazań, wpierw szedł do poszczególnych domów, do ludzkich mieszkań i osobiście ich zapraszał do udziału w nabożeństwach. Prosił także proboszcza o to, by na czas misji przygotował jakąś salę, gdzie mógłby spotykać się z młodzieżą. To zmieniało perspektywę. Bo w kościele się słuchało. A tam można było dyskutować.

To na owe czasy działania niestandardowe...

- To prawda. Kiedy został biskupem Marsylii, postanowił na przykład głosić o 5.00 rano kazania w katedrze. Przeznaczone były dla zwykłych ludzi: rybaków, rzemieślników, sprzątaczek, kucharek... Proboszcz katedry nie wierzył, że o tej godzinie ktoś może przyjść na nabożeństwo. Tymczasem świątynia pękała w szwach. A głosząc kazania po prowansalsku, on, arystokrata, stał się obrońcą ubogich. Ta postawa będzie przebijać się przez całą jego posługę. Do końca pozostanie wrażliwy na ludzi potrzebujących. I nie chodzi tu tylko o ubóstwo materialne. W jego rozumieniu ubogim jest każdy grzesznik.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama