- Chcemy, aby nasze wielkie pytanie: "Dlaczego nasi bliscy giną w katastrofach morskich?" stało się modlitwą w ich intencji - powiedział ks. Rafał Nowicki.
Zaduszki Morskie od kilkunastu lat odbywają się 2 listopada przy niewielkiej kaplicy Jezusa Frasobliwego na plaży w Sopocie. Za dusze zmarłych modlą się ci, którzy nie mogą pójść na grób swoich najbliższych. To rodziny ofiar katastrof morskich, zaginionych rybaków i marynarzy. Na piasku ustawiają krzyż z płonących zniczy.
- Zbieramy się tutaj w kręgu znajomych, złożonym nie tylko z pracowników morskich. Przychodzą także ludzie po stracie ukochanych osób, które przypadkiem znalazły się na morzu i tam zginęły. Na przykład pasażerowie promu "Heweliusz", który nieszczęśliwie zatonął w 1993 roku - mówi ks. Nowicki, duszpasterz ludzi morza. - Zazwyczaj o osobach, które straciły kogoś w katastrofie morskiej, jest głośno kilka dni po tragedii. Później ci ludzie zostają zupełnie sami ze swoim bólem i problemami. Zaduszki Morskie to okazja na spotkanie osób o podobnych doświadczeniach, które mogą być dla siebie wsparciem - dodaje.
- Modlimy się dzisiaj kilka kroków od morza, czując bezpośrednio atmosferę morskiego żywiołu. Dzisiaj wieje mocny wiatr, są naprawdę spore fale. W takim momencie tym bardziej uświadamiamy sobie, jak trudna i narażona na niebezpieczeństwo jest praca marynarzy i rybaków - podkreśla Jan Małgorzewicz, oficer marynarki handlowej.
Tradycyjnie uczestnicy Zaduszek Morskich modlili się także za szczęśliwe powroty. - Nigdy nie uważałem swojej pracy za niebezpieczną. Gdybym za każdym razem wypływał z myślą, że coś może się stać, nie wytrzymałbym psychicznie - mówi Marek, marynarz od 17 lat. - Spokój męża udziela się mnie i dwójce naszych dzieci - przyznaje żona Ewa. Oboje dodają, że w pozytywnym myśleniu najbardziej pomaga modlitwa. - Dziękujemy Bogu za każdy szczęśliwy powrót - zaznaczają.
Zaduszki Morskie zorganizowało duszpasterstwo ludzi morza "Stella Maris".