Przez lata pozostawali bezimiennymi ofiarami Grudnia ’70, jedną z liczb w statystykach. Podczas uroczystych Apeli Poległych przekręcano ich nazwiska. Nikt nie wiedział, kim byli, jakie mieli pasje i marzenia. Niewielu interesowało, w jakich okolicznościach dosięgły ich kule...
Bandyci, zabili mi syna!
Rodzina Politów, wiedziona intuicją, że z Zygmuntem stało się coś złego, rozpoczęła poszukiwania. – Tata i mama wariowali. Chodzili od szpitala do szpitala. Nikt im nic nie mówił. W końcu ojciec wpadł wściekły do gabinetu dyrektora jednej z placówek. Na biurku leżała jakaś lista. Kątem oka dostrzegł napis: „Zygfryd Polito”. Chociaż imię się nie zgadzało, ugięły się pod nim nogi. Wiedział, że chodzi o jego syna – wspomina I. Nawrocka. Rodzice wrócili do domu. O godz. 23 usłyszeli pukanie. Kto przychodzi o tak późnej porze? Do mieszkania wszedł urzędnik. Sucho oznajmił, że zaraz odbędzie się pogrzeb ich syna i albo się teraz zdecydują wziąć w nim udział, albo wcale. Dał 20 minut.
– W pośpiechu chwyciliśmy garnitur ślubny brata. Zapomnieliśmy butów. Schodząc na dół, spotkaliśmy sąsiada. Chwała Bogu, że pojechał z nami. Wsadzili nas do służbowej nyski. Pytaliśmy, dokąd jedziemy, ale nie chcieli mówić. „Dowiecie się na miejscu” – opowiada siostra. – Tata wpadł do kaplicy i krzyczał: „Bandyci, zabili mi syna!”. W środku było kilka trumien. Zaczął otwierać je po kolei, aż znalazł nagie, wrzucone bezładnie ciało mojego brata. W skroni dostrzegliśmy dziurę po kuli – mówi łamiącym się głosem pani Irena. Wtedy rodzina przekazała służbie cmentarnej zabrany ze sobą garnitur. Brakowało tylko butów. Swoje zdjął sąsiad. – Pamiętam, że śniegu było wtedy na metr wysokości. Oddaliśmy mu nasze skarpety i pończochy, by nie odmroził sobie stóp – zapamiętała.
Jerzyk nie zginął na miejscu. Umierał w szpitalu przez trzy dni. Trudno było go rozpoznać. Był cały spuchnięty i owinięty w bandaże. Lekarz powiedział rodzinie, że gdyby jakimś cudem przeżył, nigdy nie byłby już sobą. Jego mózg został poważnie uszkodzony. A później był pogrzeb, a właściwie jego karykatura. Esbecy też przyszli w nocy i dali tylko kilkanaście minut na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Pani Małgorzata była wtedy kilkuletnią dziewczynką. Trauma związana z tym, co wydarzyło się na cmentarzu, nie opuszczała jej przez wiele lat.
– Nigdy nie zapomnę wrzasku mamy, gdy rzuciła się na trumnę. Krzyczała, że nie pozwoli pochować syna, dopóki nie otworzą wieka, a ona się nie upewni, kto leży w środku. W końcu wydali zgodę i wtedy okazało się, że Jerzyk został wrzucony do środka zupełnie nagi. Przykryliśmy jego zakrwawione zwłoki prześcieradłem. Nie dali nam nawet czasu na jakiekolwiek pożegnanie, modlitwę. Został pochowany jak pies – mówi.
Pan Andrzej przez lata próbował dotrzeć do rodziny zamordowanego chłopaka, z którym uciekał przed milicyjnymi kulami. Bezskutecznie. – Nic o nim nie wiedziałem. Dopiero kilka miesięcy temu poznałem jego imię i nazwisko. Nazywał się Apolinary Formela. Miał 20 lat. Marzył o karierze w wojsku – mówi. W kolejne rocznice Grudnia ’70 pan Andrzej pali znicz w miejscu śmierci Apolinarego. Ludzie, przechodząc obok, wymieniają zdziwione spojrzenia. „Pewnie ktoś zginął tu w jakimś wypadku” – słychać komentarze.
Zbrodnia nierozliczona
– Cierpienie rodzin ofiar Grudnia ’70 jest trudne do wyobrażenia. Komunistyczna władza zabrała im najbliższych i skazała na nieludzkie pogrzeby w towarzystwie esbeków. W kolejnych latach byli inwigilowani. Nie otrzymali żadnej pomocy socjalnej i psychologicznej – zaznacza Robert Chrzanowski, historyk gdańskiego oddziału IPN.
– Wraz ze śmiercią Jerzyka skończyło się moje dzieciństwo. Mama nabawiła się poważnej nerwicy. Przestała się uśmiechać. Kiedy mijała na ulicy milicjantów albo żołnierzy, wyzywała ich i pluła im w twarz. Krzyczała: „Nie ty zamordowałeś mi syna, ale twój mundur go zabił!”. Ciągle porównywała mnie do Jurka. „Gdyby on żył, na pewno tak by nie zrobił”. To bolało. Zmarła młodo, miała zaledwie 63 lata. Wyglądała jak 90-letnia staruszka – mówi z żalem pani Małgorzata. – Nasze życie zatrzymało się 17 grudnia 1970 roku o 5.55. Tata i mama podupadli na zdrowiu. Przeszli ciężkie zawały i przedwcześnie zmarli. Niepogodzeni, sfrustrowani. Była i nie ma rodziny – dodaje pani Irena.
Przez lata nic nie mówiono o zamordowanych w tzw. wypadkach grudniowych i losach ich rodzin. Podawano tylko ogólną liczbę ofiar. – Wiele się zmieniło dzięki pracy historyków z IPN, którzy przywrócili ludzkiej pamięci sylwetki zastrzelonych. Jestem im za to wdzięczna – mówi pani Irena.
Niestety, do dziś nie ukarano osób odpowiedzialnych za wydanie zbrodniczych rozkazów strzelania do manifestantów, choć śledztwo i proces w tej sprawie ciągnęły się przez prawie dwie dekady. – „Czy rzecz jest tak trudna, że wymaga aż tyle czasu? Proces przeciw głównym zbrodniarzom hitlerowskim w Norymberdze trwał rok, a był o wiele trudniejszy” – pisała kilka lat temu nieżyjąca już Wiesława Kwiatkowska. Te gorzkie słowa stanowią wciąż aktualną, smutną puentę grudniowej tragedii – podkreśla Piotr Brzeziński, historyk z gdańskiego oddziału IPN.
-----
Szczegółowe portrety ofiar Grudnia ’70 można znaleźć w książce „Pogrzebani nocą” autorstwa Piotra Brzezińskiego, Roberta Chrzanowskiego i Tomasza Słomczyńskiego. To pierwsza tego typu publikacja w Polsce.