Gdański oddział IPN wydał album "Mapa terroru", ukazujący komunistyczne zbrodnie na Pomorzu.
W 1945 r. system komunistyczny zniewolił Polskę, rozciągając nad społeczeństwem aparat terroru. Do 1954 roku pochłonął 50 tys. ofiar. Narzędziami służącymi do realizowania zbrodniczej polityki były nie tylko urzędy bezpieczeństwa, ale też sądy i więzienia. Represje czekały na ofiary systemu nawet... po śmierci. Zamordowanych w bestialski sposób poddawano procesowi wymazywania z pamięci, bezczeszczono zwłoki, składano szczątki na cmentarnych śmietnikach.
Po niemal 30 latach od odzyskania przez Polskę suwerenności zespołowi naukowców z gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej oraz mjr. Waldemarowi Kowalskiemu, emerytowanemu oficerowi więziennictwa i pracownikowi Muzeum II Wojny Światowej, udało się stworzyć unikatową mapę komunistycznego terroru w województwie gdańskim w latach 1945-1956. Jakie mroczne sekrety skrywały przez lata stalinowskie katownie?
- Metody śledcze stosowane przez funkcjonariuszy UB stanowiły wypadkową technik Gestapo i NKWD oraz "własnej inwencji" ubeków - podkreśla dr Daniel Czerwiński, historyk z gdańskiego IPN. W całym województwie więźniowie poddawani byli torturom, poczynając od "konwejera", czyli trwającego kilka dni nieprzerwanego przesłuchania, przez oblewanie zimną wodą przy otwartym oknie, bicie cienkim prętem po piętach i palcach stóp ("baletnica"), kopanie i gniecenie więźnia zawiniętego w dywan, sadzanie odbytem na "kobyłce Andersa" - odwróconej nodze taboretu, na uderzaniu po genitaliach kończąc. Szczególnie okrutną torturą były "kajdanki amerykańskie". Metoda ta polega na stosowaniu ucisków powodujących silny napływ krwi do dłoni, co skutkowało pękaniem skóry i tryskaniem krwi spod paznokci.
Naukowcy odtworzyli sylwetki sadystycznych funkcjonariuszy, wśród których największą bezwzględnością wyróżniał się Jan Wołkow. - Skończył jedynie podstawówkę. Pod koniec 1945 r. trafił do Gdańska. Przesłuchiwani zapamiętali, że ten mówiący łamaną polszczyzną oficer bił tępą krawędzią szabli po piszczelach. Miał do pomocy dwóch innych funkcjonariuszy, którzy na jego sygnał wpadali do pokoju i katowali przesłuchiwanego kablami - mówi D. Czerwiński. W 1957 r. Wołkow został zwolniony z pracy w organach bezpieczeństwa ze względu na "trudności w pisaniu". Dożył w spokoju 83 lat. Nigdy nie został ukarany za swoje zbrodnie.
Drugim etapem powojennych komunistycznych represji stawał się sąd. Powszechną praktyką były tzw. procesy kiblowe. - Odbywały się nie w sali sądowej, lecz w celi lub innym doraźnie przystosowanym pomieszczeniu więziennym. Oskarżony był pozbawiony prawa do obrony. Sędzia, ławnicy i ewentualnie inne osoby zajmowały krzesła lub prycze. W tej sytuacji sądzonemu jako jedyne miejsce do siedzenia pozostawał niejednokrotnie tylko sedes - tłumaczy W. Kowalski.
Zazwyczaj wyrok - oparty na sfingowanych dowodach i zeznaniach wymuszonych za pomocą tortur - był znany już przed rozprawą. Narady sędziów z kierownictwem UB, prokuratorami, a także lokalnymi przywódcami partyjnymi nie były niczym nadzwyczajnym.
"Wrogowie ludu" skazywani byli na bezwzględne wyroki pozbawienia wolności. Wielu nie dożywało końca kary - umierało na skutek fatalnych warunków bytowych, epidemii chorób zakaźnych wywoływanych przez wszechobecne pluskwy i wszy, wycieńczenia spowodowanego m.in. długim pobytem w karcerach.
Dr Daniel Czerwiński jest współautorem albumu "Mapa terroru". Naukowiec od lata bada działalność bezpieki w woj. gdańskim Jan Hlebowicz /Foto Gość - Karcery dzieliły się na dwa typy - tzw. mokre i suche. Pobyt w tych pierwszych stanowił rodzaj okrutnej tortury fizycznej i psychicznej. W środku niewielkiej celi nieustannie stała mieszanina wody, błota i ludzkich odchodów. Woda dopływała przez nieszczelnie zamurowane okna oraz uzupełniano ją z korytarza przez specjalne wlewy ścienne przypominające wyglądem pisuary. Doprowadzonego do karceru więźnia pozbawiano odzieży i bielizny, a jeśli się opierał, bito go. Przebywał w wilgoci i przejmującym zimnie. Przyśnięcie kończyło się najczęściej przewróceniem w zimną i cuchnącą breję na podłodze - mówi W. Kowalski.
Alternatywą dla stalinowskiego więzienia była jedynie kara śmierci. W latach 1945-1956 w aresztach województwa gdańskiego stracono 109 osób. 24 z nich można zaklasyfikować jako tzw. wrogów nowej władzy ludowej, czyli przede wszystkim członków podziemia niepodległościowego.
Po skazanego przychodzono albo wcześnie rano, albo wieczorem i prowadzono do okrytej ponurą sławą "sali śmiechu" - niewielkiego parterowego budynku. Pieszczotliwa nazwa nadana przez więźniów mogła wprowadzać w błąd. Po przekroczeniu progu niepozornego baraku oczom skazanych ukazywał się przerażający widok - ściany i sufit od góry do dołu były zbryzgane krwią. "To była rzeźnia, a nie sala egzekucyjna" - zapamiętał sprzątający ją więzień funkcyjny Józef Welz.
Zwłoki chowano najczęściej w trumnach bez wieka. O miejscu pochówku nie informowano najbliższych. Wiele takich grobów do dziś pozostaje nieznanych.
- Tak wyglądała "piekielna droga", jaką zmuszone były przebyć ofiary komunistycznego terroru. Dotychczasowa wiedza o poszczególnych etapach tego krwawego procesu była rozproszona po dziesiątkach niszowych publikacji. My zebraliśmy wszystko w jednym albumie, uzupełniając o całkowicie nowe odkrycia naukowe i niepublikowane nigdzie fotografie. Mam nadzieję, że po zapoznaniu się z przygotowaną przez nas "mapą terroru" już nikt nie nazwie tego, co wydarzyło się w roku 1945 w Polsce, "wyzwoleniem" - podsumowuje dr Karol Nawrocki, naczelnik Okręgowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Gdańsku, redaktor albumu.
Więcej o mapie terroru komunistycznego w 1. numerze "Gościa Gdańskiego" na 8 stycznia.