„Wojna w Ugandzie jest najbardziej zapomnianą i zlekceważoną przez świat katastrofą humanitarną naszych czasów” – pisał w swoim raporcie specjalny wysłannik ONZ, który badał ten trwający w latach 1986–2007 konflikt.
Odbywające się co roku w Gdyni „Kolosy” to znane w całym kraju wydarzenie, podczas którego podróżnicy, alpiniści, ludzie o niebanalnych sposobach spędzania czasu w fascynujący sposób dzielą się swoimi doświadczeniami z odbytych podróży. Ogromną ciekawość publiczności potęgują nie tylko opisy ekstremalnych doświadczeń, ale także opowieści dotyczące spotkań Polaków z odległymi nam kręgami kulturowymi. Wiele z nich obejmuje rejony, w których ludzie doświadczają ogromnego niedostatku. Stąd podczas tegorocznej, 19. już edycji „Kolosów” można było zobaczyć zorganizowaną przez Krzysztofa Błażycę, dziennikarza „Gościa Niedzielnego” i podróżnika, wystawę poświęconą zakończonej przed 10 laty wojnie domowej w Ugandzie. Afryka stała się jego pasją dzięki licznym kontaktom z polskimi misjonarzami. Jednak podczas kilkunastu pobytów na Czarnym Lądzie Krzysiek zaczął postrzegać go przez pryzmat bezpośrednich relacji z mieszkającymi tam ludźmi.
Kraj przewrotów
Od opuszczenia Ugandy przez kolonialne wojska brytyjskie właściwie żadna zmiana władzy nie odbyła się tutaj pokojowo. A każdy przewrót wzmagał tylko gniew i wzajemne prześladowania. Niektóre rebelianckie ugrupowania mają konotacje religijne, naznaczone są także magicznymi rytuałami. Dość powiedzieć, że Joseph Kony, przywódca rebeliantów tzw. Bożej Armii Oporu, mając w swoim programie wprowadzenie w kraju rządów 10 Przykazań, dokonywał jednocześnie w ich imię niewyobrażalnych rzezi. Dziesięć lat temu walki w Ugandze ustały, ala rebelianckie siły Kony’ego obecne są wciąż w Republiki Środkowoafrykańskiej. Bilansem wojny w Ugandzie pozostaje 100 tys. zabitych oraz 60 tys. porwanych dzieci. – Ci ludzie zostali pozostawieni sami sobie. Z ich traumą i dramatycznymi przeżyciami. Dzisiejsi 30-latkowie, mając po 12 lat, nierzadko byli ofiarami porwań. Wcielano ich do rebelii. Tam pod presją robili rzeczy straszne. Ich agresja jest wprawdzie wytłumiona, ale objawia się w domach. Przemocą, alkoholizmem, ogromną liczbą samobójstw – opowiada Krzysztof.
Projekt – studnia
Podczas ostatnich pobytów w tym kraju dziennikarz spotkał ugandyjskiego księdza Davida Okullu, który próbuje zmieniać sytuację swoich rodaków. Założył „Organizację dla rozwoju obszarów wiejskich”. – David stara się mobilizować lokalną ludność do budowy struktur edukacyjnych, studni czy pomocy kobietom, które w czasie wojny straciły swoich mężów – wyjaśnia K. Błażyca. Aby pomóc kapłanowi, dziennikarz przyjechał na spotkanie podróżników z wystawą prezentującą niebanalne fotografie ludzi żyjących w tamtym regionie. Można na nich znaleźć m.in. nawróconego dowódcę jednej z rebelianckich frakcji, który poświęcił się głoszeniu idei pokoju, czy kobietę, która porwana w wieku 12 lat stała się jedną z 200 żon Josepha Koniego, poszukiwanego przez międzynarodowy trybunał przywódcy rebeliantów. Wystawa promuje napisaną przez Krzysztofa książkę „Krew Aczoli” (więcej: www.krewaczoli.pl). Autor chce poprzez nią zachęcić do wsparcia budowy studni w tym doświadczającym biedy i chorób regionie. – Nie ukrywam, że to, co mówią bohaterowie książki, jest przerażające. Nie chodzi jednak o to, by ją przeczytać i powiedzieć: „Boże, jakie to było straszne”. Możemy coś dla tych ludzi zrobić – mówi autor.
Zadanie na post?
Czy budowanie studni w pełnej konfliktów plemiennych Ugandzie może umocnić pokój w tym kraju? Koszt budowy jednej studni szacowany jest na 24 tys. zł. Ksiądz David nie zamierza tylko prosić o wsparcie. Angażuje w działanie swoich rodaków. Nie chodzi tu tylko o wkład pracy. Zbiera wśród nich pieniądze, aby poczuli, że jest to także ich dzieło. Pragnie, by pracując, zmieniali siebie. – Pomoc ubogim w Afryce jest sensownym kierunkiem. Jałmużna uwalnia człowieka. Wychodzimy z więzienia swojego egoizmu. To uwolnienie dokonuje się na wielu płaszczyznach. Daje wolność od obecnej w życiu wielu chrześcijan dzikiej dominacji świata materialnego – mówi ks. dr Jan Uchwat, ojciec duchowny Gdańskiego Seminarium Duchownego. Kapłan zaznacza, że jałmużna jest wymaganiem, jakie stawia przed nami Ewangelia. – Przy jej dawaniu ważne jest to, żeby bolało. Nie ma sensu dawanie drugiemu tego, na czym nam zbywa. Chodzi także o to, by jałmużna połączona była z modlitwą i postem. W zestawieniu z dwiema pozostałymi praktykami duchowymi jest ona wymieniana na samym końcu. Inaczej istnieje realne niebezpieczeństwo, że stanie się zwykłą filantropią. A wtedy wprawdzie będzie stanowić pomoc drugiemu człowiekowi, jednak nie przyniesie pełni dóbr duchowych. A to zawsze jest tajemnicą działania samego Boga. Kiedy łączymy modlitwę o pokój, dzielenie się i wyrzeczenie, wypełniamy wolę samego Boga – tłumaczy kapłan. – Ważne jest także, aby działo się to przez sprawdzone organizacje czy instytucje.