Muzeum Miasta Gdyni zaprasza do odwiedzenia nowej ekspozycji stałej.
Pracę nad wystawą "Gdynia, dzieło otwarte" trwały 2,5 roku. - Poznaliśmy w tym czasie mnóstwo historii związanych z dziejami miasta, z których w końcu wybraliśmy ponad 70. Wybór nie był łatwy, bo właściwie każda historia okazywała się ciekawa. Bardzo ważne było dla nas, żeby opowieści towarzyszył jakiś oryginalny przedmiot, fotografia, dokument, bo - po pierwsze - to jest coś, co można obejrzeć, a po drugie - oryginał uruchamia wyobraźnię.Kiedy sobie uświadomimy, że jakiś skromny przedmiot towarzyszył naszym bohaterom w ich losach, zaczynamy na niego patrzeć zupełnie inaczej - mówi dr Jacek Friedrich, dyrektor Muzeum Miasta Gdyni.
W trakcie zwiedzania uwagę wielu przyciągnie fakt, że wystawa składa się z opowieści "zwykłych ludzi". - Oczywiście, trudno opowiadać o historii miasta i nie przywołać takich nadzwyczajnych postaci, jak inżynier Wenda czy minister Kwiatkowski, ale obok nich na naszej wystawie można spotkać m.in. marynarzy i robotników, rybaków, aptekarza, właścicieli restauracji, dzielną fotograf, która po śmierci męża z powodzeniem prowadziła interes, przełożoną gdyńskich szarytek czy żydowskiego chłopca zabitego na oczach matki przez Niemców, a także chłopaka, który miał się żenić na Wielkanoc 1971 roku, a którego w grudniu 1970 roku zabili komuniści - wymienia J. Friedrich.
Jedną z pamiątek jest kaseta magnetofonowa z 1980 r. przekazana przez Katarzynę Hipsz, której mąż Marek, pracownik Polskich Linii Oceanicznych, wypłyną wówczas w rejs. Jego statek, podobnie jak wiele innych, zostaje na dłużej zatrzymany na redzie w porcie Basra, gdzie nie nadążają z rozładunkiem wszystkich przybyłych jednostek. Marek Hipsz musi jakoś zagospodarować czas i mieć nadzieję, że zdąży na ślub. Ponieważ w tamtym czasie telefony komórkowe nie istniały, na rozmowę czekało się nawet tydzień, a wymiana wiadomości była na tyle szybka, że wiele istotnych szczegółów, mimo wprawnego ucha, mogło umknąć. Mężczyzna zdecydował się nagrywać wszystkie przeprowadzane z narzeczoną rozmowy.
- Pomyślał, że skoro ma magnetofon i wolną kasetę, to czemu tego nie wykorzystać. Mógł później, dowolną liczbę razy i w dowolnym momencie, odsłuchać głosy tych, którzy pozostali na lądzie - podkreśla pani Katarzyna.
Dyrektor podkreśla, że historia każdej wspólnoty dzieje się dzięki ludziom i pośród ludzi. - Bez nas, zwykłych osób, ci giganci, których czcimy pomnikami, wiele by nie zdziałali - mówi. Ma nadzieję, że każdy z gości znajdzie coś, co go szczególnie zainteresuje i pomoże lepiej zrozumieć historię. - Dla mnie jednym z eksponatów, które szczególnie cenię, jest dziennik szkolny otwarty na stronie, gdzie są zapisane lekcje z lutego 1920 r. Do 9 lutego nauczyciel Polak prowadził go po niemiecku, ale już 10 lutego zaczął notować wszystko po polsku, a do tego wpisał słowa: "Święto narodowe". Ten na pozór zwykły dziennik szkolny pozwala niemal namacalnie odczuć historię - podkreśla.
W muzeum planują, że wystawa będzie pokazywana przez kilka lat. - Pewnie ok. 8, bo przecież za 9 lat mamy 100-lecie Gdyni, a to świetna okazja, żeby na nowo przyjrzeć się historii naszego miasta - zaznacza J. Friedrich.