O wizji wystawy stałej, pierwszych od 1945 r. kompleksowych wykopaliskach archeologicznych i pomyśle łączenia placówki z Muzeum II Wojny Światowej mówi Mariusz Wójtowicz-Podhorski, dyrektor Muzeum Westerplatte i Wojny 1939.
Jan Hlebowicz: Pod koniec 2015 r. wiceminister Jarosław Sellin ogłosił w Gdańsku powstanie Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Trochę od tamtego czasu minęło, a Wy podobno istniejecie wyłącznie na papierze. Jeszcze kilka miesięcy temu dr Janusz Marszalec, wicedyrektor Muzeum II WŚ w Gdańsku, pisał o Pańskiej działalności: "Łatwiej przychodzi mu dyskredytowanie innych, niż wyliczenie tego, co się zrobiło i jaki się ma plan". Więc słucham...
Mariusz Wójtowicz-Podhorski: To klasyczne "odwracanie kota ogonem". W krótkim czasie, od kiedy zostałem dyrektorem Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, zrobiliśmy na półwyspie więcej niż Muzeum II WŚ przez 9 lat swojego istnienia. M.in. prowadzimy na Westerplatte pierwsze od 1945 r. wielopłaszczyznowe badania archeologiczne. Wielokrotnie słyszeliśmy od naszych oponentów: "Po co? Dlaczego? Przecież już wszystko znaleziono". Tymczasem z niewielkiego terenu wydobyliśmy 4,5 tys. cennych obiektów. To m.in. rzeczy osobiste żołnierzy, guziki, elementy umundurowania, łuski polskiej amunicji. Najcenniejszym znaleziskiem jest pogięty orzełek z czapki jednego z obrońców Westerplatte. Wszystkie zabytki trafią na naszą ekspozycję. Co więcej, okazało się, że na półwyspie wciąż znajdowało się wiele niewybuchów i niewypałów. Uspokajam, że przy pomocy saperów zostały one rozminowane i odpowiednio zabezpieczone. Jednak naszym najważniejszym zadaniem, które już z sukcesami realizujemy, jest scalenie gruntów półwyspu. Obecnie terenami dawnej składnicy na Westerplatte zarządza prawie 10 instytucji, których kompetencje często się na siebie nakładają. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by jak najszybciej załatwić sprawy własnościowe. To zadanie priorytetowe, które pozwoli na realizowanie spójnej wizji Westerplatte. Bo to, co dzieje się obecnie na półwyspie, to festynowa tandeta, nieprzystająca do powagi i rangi tego miejsca.
Nie przesadza Pan? W 2009 r. powstała Rada ds. Pola Bitwy na Westerplatte przy Prezydencie Miasta Gdańska, której zadaniem było uporządkowanie spraw półwyspu.
Rada powstała i na tym się skończyło. To byt czysto wirtualny. Przez lata Westerplatte nazywane było rupieciarnią, wysypiskiem śmieci, skansenem. Odkąd powstała wspomniana rada, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Niszczały kolejne zabytkowe budynki związane z historią Września 1939 r. Turyści przechodzili obok stert śmieci i niesprzątanych odchodów. Na straganach w pobliżu narodowych miejsc pamięci można było kupić chińską tandetę. To nie tylko moje zdanie. W 2012 r., na kilka miesięcy przed śmiercią, mjr Ignacy Skowron, ostatni obrońca Westerplatte, napisał w oficjalnym piśmie: "Westerplatte jako miejsce jednej z pierwszych, a na pewno najbardziej znanych bitew obronnych Polski z września 1939 r. przez lata było miejscem zapomnianym i zaniedbanym. Lata powojenne przyniosły temu symbolicznemu miejscu, w którym miałem zaszczyt bronić polskiej ziemi, zmiany i zniszczenia, jakich nie zdołała poczynić wojenna pożoga". Do zaniedbań przyznawał się sam prezydent Paweł Adamowicz. W jednej z wypowiedzi dla mediów stwierdził: "Biję się w piersi, bo dopuściliśmy się wieloletnich zaniedbań na terenie składnicy". My chcemy te lata zaniedbań władz Gdańska nadrobić.
Pozytywną zmianę przyniosło utworzenie Muzeum II Wojny Światowej? Na Westerplatte powstała choćby wystawa plenerowa...
Pan żartuje? Przez 9 lat istnienia Muzeum II WŚ na półwyspie stworzyło jedną wystawę plenerową. Co więcej, jedynie kilka spośród kilkudziesięciu gablot opowiada w sposób skrócony o obronie Westerplatte, czyli o tym, o czym zwiedzający chcą się dowiedzieć najwięcej. To jest bilans prof. Pawła Machcewicza i jego zastępców, jeśli chodzi o półwysep.
Jeszcze raz zacytuję dr. Marszalca, który tak mówił na temat tej wystawy: "Pokazujemy na niej nie tylko siedem dni obrony, ale też szeroki kontekst tego dramatycznego wydarzenia, mówiąc o zagładzie elit Pomorza, o Piaśnicy, o wypędzeniach Polaków i o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o okrucieństwie Wehrmachtu i o czwartym rozbiorze Polski. Jeśli Mariusz Wójtowicz-Podhorski dostrzega błędy na naszej wystawie, powinien je spisać i wytknąć. Miał na to czas od 2009 r., ale woli rzucać w przestrzeń publiczną puste oskarżenia". Poproszę więc o konkrety? Co się właściwie Panu nie podoba w tej ekspozycji?
To, że bardziej niż na historii obrony Westerplatte, skupia się na dziejach półwyspu jako XIX-wiecznego niemieckiego kurortu. To nie dla takich informacji przyjeżdżają na Westerplatte turyści z Polski i ze świata, tylko dla historii bohaterskiej walki Polaków w 1939 r. Dyrekcja Muzeum II WŚ mówi, że dbała o półwysep. Ja mam zupełnie inne zdanie. Dobitnym tego przykładem jest kondycja placówki Fort, która została poddana renowacji, uroczyście otwarta 1 września 2007 r. i przygotowana do zwiedzania. Po tym, gdy ogłoszono powstanie Muzeum II WŚ, Fort odebrano Stowarzyszeniu Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej. W efekcie obiekt został zdewastowany i w ciągu 8 lat ponownie stał się ruiną. Fortu nigdy nie udostępniono zwiedzającym. My chcemy przywrócić to historyczne miejsce do stanu z 2007 r. i, oczywiście, pokazać jego zrekonstruowane wnętrze turystom.
Mówi Pan o potrzebie spójnej wizji. Jakie więc będzie przyszłe Muzeum Westerplatte?
Przyszłe muzeum ma być atrakcyjnym miejscem do spędzenia wspólnego czasu z całą rodziną. Mieszkańcy Pomorza i turyści będą chodzić nie po jednym budynku, ale po całym terenie Westerplatte. Zamierzamy zrewitalizować istniejące obiekty i zrekonstruować te, które z biegiem lat popadły w ruinę. Mowa tu m.in. o budynku koszar, Willi Oficerskiej czy o ukazaniu reliktów zniszczonej Wartowni nr 5. Na półwyspie pojawią się też rekonstruktorzy odtwarzający armię II RP. Chcemy, by historia obrony Westerplatte została opowiedziana w sposób żywy, interesujący. Będziemy dążyć do tego, by turyści mogli poznać od rekonstruktorów szczegóły na temat polskiego umundurowania czy nauczyć się obsługi polskiej broni wykorzystywanej w obronie Westerplatte, np. armaty polowej.
Pogięty orzełek z czapki obrońcy Westerplatte to jeden z najcenniejszych zabytków znajdujących się w zbiorach muzeum Jan Hlebowicz /Foto Gość A co z multimediami?
Zachwyt nad multimediami miał miejsce w europejskim muzealnictwie jakieś 15 lat temu. Dzisiaj najbardziej prestiżowe placówki odchodzą od takiego sposobu opowiadania historii. Dlaczego? Głównie ze względu na postęp technologiczny. To, co dzisiaj wydaje się atrakcyjne i nowatorskie, za dwa lata może wywoływać uśmiech politowania u młodszych zwiedzających. My będziemy stawiać na prawdziwe eksponaty, a multimedia będą jedynie ich uzupełnieniem. Ten zabieg stosuje m.in. świetnie zorganizowane muzeum "In Flanders Fields" w Ypres.
Czy muzeum wypracowuje już narrację, która znajdzie się na wystawie stałej? Niektórzy mają wątpliwości, czy uda się Panu stworzyć spójną opowieść o obronie Westerplatte, wokół której do dziś toczą się zacięte spory wśród naukowców, publicystów i dziennikarzy.
Tym zajmuje się dział naukowy, kierowany przez dr. Bartłomieja Bydonia. Jesteśmy w trakcie organizacji konferencji naukowej poświęconej obronie Westerplatte. Narracja, która pojawi się na wystawie stałej, będzie wypadkową tej oraz kolejnych dyskusji naukowców na ten temat. Kwestie uznane za kontrowersyjne zostaną przez nas poddane dogłębnej analizie i wyjaśnione.
Pytam, bo Pan jest stroną tych sporów. Część naukowców krytykuje Pańską książkę "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia", w której wytknął Pan słabości mjr. Henryka Sucharskiego.
Odczytuję to jako obsesję moich oponentów. Moja książka to jedyna, jak dotąd, popularnonaukowa monografia walk o Westerplatte. Do jej napisania namówił mnie nieżyjący już wybitny profesor historii Paweł Piotr Wieczorkiewicz. Pisałem ją przez 5 lat, korzystając z unikatowych i oryginalnych dokumentów i relacji. Dotychczas moja praca nie została poddana kompleksowej recenzji profesjonalnych naukowców. Żaden z nich nie podjął się zadania obiektywnego zanalizowania 660 stron i 2698 przypisów, które znalazły się w monografii. Cała krytyka skupia się na niewielkim wątku dotyczącym postaci Henryka Sucharskiego, który - według moich ustaleń - podczas obrony Westerplatte miał poważne problemy ze zdrowiem i dlatego nie był w stanie dowodzić żołnierzami w walce. Uważam jednocześnie, że mjr Sucharski był wybitnym oficerem polskiego wywiadu i te swoje umiejętności doskonale wykorzystał, będąc na Westerplatte. Skoro moja książka jest tak zła, to czemu historycy z Muzeum II WŚ nie napisali lepszej? Przecież nikt nie stoi im na przeszkodzie w obaleniu moich tez. Dysponując corocznie milionami na badania naukowe, mając 9 lat czasu i zespół wybitnych historyków, nie powinni mieć problemu z przygotowaniem rzetelnej publikacji dotyczącej obrony Westerplatte. Problem w tym, że żaden z krytykujących mnie naukowców takiej pracy nie popełnił.
Cytowany wcześniej przez Pana mjr Skowron napisał w oficjalnym apelu: "Wierzę, że każdy, komu leżą na sercu sprawy Polski (...), okaże pomoc przy budowie Muzeum Westerplatte". Wypełniacie testament westerplatczyków?
O stworzeniu funkcjonującej przez cały rok ekspozycji stałej westerplatczycy marzyli od zakończenia II wojny światowej. Dzisiejszy pomysł na Muzeum Westerplatte to powrót do koncepcji z lat 2005-2007, kiedy przy ówczesnym wojewodzie powstały grupa organizacyjna i założenia koncepcyjne placówki. Wówczas żyło jeszcze kilku ostatnich westerplatczyków. Kiedy powiedziałem im, że w końcu jest szansa na stałą wystawę, widziałem w ich oczach łzy szczęścia. To szczęście bardzo szybko zmieniło się w ogromny smutek. Po 2007 r. rząd Platformy Obywatelskiej zrezygnował z pomysłu Muzeum Westerplatte na rzecz Muzeum II Wojny Światowej.
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński zapowiedział połączenie obu placówek. Wywołało to gwałtowne protesty ze strony władz Gdańska, a także prof. Machcewicza i jego zastępców. Jak Pan odnosi się do pomysłu ministerstwa?
W mojej opinii Muzeum II WŚ utworzone zostało wyłącznie dla celów politycznych i spełnienia osobistych ambicji Donalda Tuska, który chciał mieć swoje "własne" muzeum. To bizantyjska inwestycja, której koszty zostały przekroczone o 90 mln zł. Jej zakończenie planowano na 2014 r., tymczasem placówka została oficjalnie otwarta dopiero 23 marca 2017 r. To ogromne opóźnienie. W pełni rozumiem więc ekonomiczne motywacje ministerstwa w kontekście łączenia obu placówek. Jedna dyrekcja, jedna księgowość, jeden sekretariat niewątpliwie zmniejszą koszty. Dlatego, uwzględniając zapowiedź o zachowaniu dużej autonomii naszego muzeum, uważam, że plany ministerstwa są zasadne. Jednocześnie stawiam tezę, że nasza placówka, nasze zbiory i to, co niebawem stworzymy na półwyspie, będzie bardziej wartościowe i przyciągnie więcej turystów niż Muzeum II Wojny Światowej.