Dzieci nie dostawały pieluch, łóżeczek i tylko czasami jakiś koc. Spały w drewnianych skrzynkach, leżały na sianie we własnych odchodach, a po ich ciałach pełzały pluskwy. Tak jak przychodziły na świat, tak też umierały – nagie i bezbronne...
Niemiecka odpowiedzialność
Od 1991 r. ofiarami niemieckiej polityki w czasie II wojny światowej opiekuje się m.in. Fundacja „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. – Robotnicy przymusowi, którzy przeżyli wojnę, wrócili do Polski. Przez 50 kolejnych lat, z powodu sytuacji politycznej, większość tych ludzi nie otrzymała żadnego zadośćuczynienia, a nawet nie usłyszała symbolicznego „przepraszam”. Dopiero po zjednoczeniu Niemiec i zmianach demokratycznych w Polsce sytuacja się zmieniła. RFN przeznaczyła 500 mln marek na rzecz ofiar nazizmu. W ciągu kolejnych 10 lat pieniądze z tego tytułu otrzymało ok. 700 tys. Polaków. Jednak ze względu na ogromną liczbę ofiar, wypłacane sumy były niewielkie – informuje Jakub Deka, koordynator działu programowego FPNP. Temat odszkodowań stał się aktualny ponownie pod koniec lat 90. − Bundestag uchwalił wówczas ustawę o utworzeniu Fundacji „Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość”, na której konto pieniądze przelewał niemiecki przemysł wykorzystujący ludzi do przymusowej i niewolniczej pracy w czasie II wojny światowej − mówi J. Deka. W latach 2001–2006 wypłacono 1,8 mld marek byłym robotnikom na całym świecie. Ze strony polskiej przekazywaniem pieniędzy zajęła się FPNP. Niemal 500 tys. ofiar nazizmu otrzymało 900 mln euro. Jak zaznacza J. Deka, niemiecki rząd wziął moralną odpowiedzialność za wyrządzone Polakom krzywdy. Trudno jednak mówić o pełnej odpowiedzialności finansowej. – Widać ogromną dysproporcję w wypłacie świadczeń między więźniem obozu koncentracyjnego mieszkającym w USA czy Izraelu a więźniem obozu mieszkającym w Polsce. Łącznie Niemcy w ramach polityki odszkodowawczej wypłacili ok. 70 mld euro. Polacy dostali z tej kwoty zaledwie 2 proc. – informuje. Zastrzeżenia budzi także proces rozliczenia niemieckich oprawców z czasów II wojny światowej. − Wielu funkcjonariuszy średniego i niższego szczebla odpowiedzialnych za terror w obozach zagłady w ogóle nie dosięgło ramię sprawiedliwości. Część z nich dopiero teraz, u kresu swojego życia, staje przed sądem – mówi J. Deka. Tak jest w przypadku dwóch esesmanów, byłych strażników w obozie Stutthof, obecnie mieszkających w Nadrenii Północnej-Westfalii. Jeden ma 93, a drugi 92 lata. Niedawno zostali postawieni w stan oskarżenia przez niemiecką prokuraturę za współudział w zamordowaniu kilkuset więźniów. – Ci ludzie dożyli sędziwych lat pod swoimi nazwiskami, nie ukrywali się, nie zmieniali tożsamości, nie zmieniali miejsca zamieszkania. Wiadomo było dużo wcześniej, czym się zajmowali – mówi Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof.
Pojednanie?
Czy w tym kontekście pojednanie polsko-niemieckie i uzdrowienie relacji między oboma narodami jest możliwe? – Mimo że od zakończenia wojny minęły 72 lata, wciąż na tym polu jest bardzo dużo do zrobienia. Staramy się, przede wszystkim na terenie Niemiec, przypominać bolesną historię, upamiętniać tych wszystkich, którzy nie przeżyli wojny i byli represjonowani, a także korygować wszelkie próby zakłamywania historii – podkreśla J. Deka. Najważniejsze są jednak edukacja i kontakty międzyludzkie. – Niemiecka młodzież w szkołach uczy się o dojściu Hitlera do władzy, działaniach zbrojnych w czasie II wojny światowej, o Holocauście, natomiast niewiele wie o niemieckiej okupacji Polski, która była niezwykle brutalna i trwała najdłużej. Poprzez różnego rodzaju publikacje, warsztaty, prelekcje, spotkania młodzieży staramy się przypominać tę prawdę. Bo tylko na niej można budować pojednanie – przekonuje J. Deka. Do końca grudnia w Muzeum II Wojny Światowej prezentowana będzie wystawa czasowa „Zachować pamięć. Praca przymusowa i niewolnicza obywateli polskich na rzecz III Rzeszy w latach 1939–1945”.