O sensie życia konsekrowanego, działaniach podejmowanych przez zakonników w diecezji i o tym, dlaczego wspólnoty zakonne są ostatnią deską ratunku dla zagubionych mówi o. Tadeusz Popiela OCarm, przeor klasztoru i rektor kościoła św. Katarzyny w Gdańsku.
Ks. Rafał Starkowicz: Jaki jest sens obchodów Światowego Dnia Życia Konsekrowanego?
O. Tadeusz Popiela OCarm: Obchody tego dnia rozpoczął Ojciec Święty Jan Paweł II. Chciał on ukazać ogromną rolę zakonów w Kościele i w świecie. Papież pragnął zwrócić uwagę na prawdę, jaka obecna jest w życiu osób konsekrowanych. Dlatego właśnie zaproponował, by zakonnicy w tym dniu spotykali się ze swoim biskupem jako głową lokalnego Kościoła. To spotkanie ma być docenieniem posługi osób zakonnych. Zaznaczeniem, że są potrzebne...
Do czego współczesnemu Kościołowi potrzebne są zakony?
– Dzisiejszy świat porywa człowieka w nurt posiadania. Zakony wciąż pokazują, że możliwe są inne wybory.
Na świecie wciąż są ludzie, którzy chcą naśladować Chrystusa ubogiego. Już samo istnienie zakonów jest więc wobec wszechobecnego pragnienia posiadania, kultu przyjemności i żądzy władzy swoistym znakiem sprzeciwu. To – nawiązując do nauczania papieskiego – wybór nie tego, by „mieć”, ale by „być”. Rodzi to jednak także wielką odpowiedzialność, która spoczywa na osobach konsekrowanych.
Świadectwo życia zakonnika jest różne od tego, które dają kapłani diecezjalni?
– To prawda, że są na świecie pobożni, święci księża diecezjalni, którzy swoim życiem dają świadectwo Chrystusowi. Jednak śluby składane przez zakonników w sposób jednoznaczny określają kierunek ich dążeń, a konsekracja zakonna ma wymiar oddania Bogu własnego życia na wyłączność. Pragnieniem zakonnika jest bycie wolnym od przywiązania do rzeczy ziemskich. Trzeba dodać także, że zakony czy zgromadzenia mają określone charyzmaty. Jedni pracują na misjach, drudzy wśród ubogich, inni wśród osób chorych. Jeszcze inni wkraczając na drogę doskonałości, wybierają życie klauzurowe we wspólnocie. A to wcale nie jest takie łatwe. Ludzie myślą: „żyjecie we wspólnocie, bo wam to pomaga”. Oczywiście, taka jest myśl życia zakonnego. Ale przecież to także wiąże się z ogromnym wysiłkiem polegającym na rezygnacji z mojego „ja” na rzecz wspólnoty, która przede wszystkim ma prowadzić ku Bogu.
Można zatem powiedzieć, że wspólnota zakonna jest podobna, w pewnym sensie, do wspólnoty małżeńskiej?
– We wspólnocie małżeńskiej jest to wybór dwojga osób, które decydują, że pójdą przez życie razem. My nie wybieramy tych, z którymi idziemy do wieczności. Decyzją przełożonych spotykają się bracia młodsi, starsi, zdrowi, chorzy... Czasem ludzie nie mieszczący się w pewnych ramach. To swoisty fenomen, że osoby o różnych charakterach potrafią odnaleźć istotę wspólnoty. Tak dzieje się jednak tylko wówczas, gdy w centrum jest Chrystus. Jeżeli jest inaczej, to taka wspólnota nie ma ani sensu, ani racji bytu.
Trwanie we wspólnocie musi się więc wiązać z krzyżem...
– Życie zakonne jest wbrew logice świata, ponieważ jest wyborem krzyża. To zupełnie inny system wartości, którego świat nie rozumie. Nie chciałbym jednak, żeby odbierać krzyż tylko jako cierpienie. Koncentrowanie się na cierpieniu prowadzi do cierpiętnictwa. Szybko możemy poczuć się ofiarą. Jeżeli pojawia się jakiś wymiar cierpienia w życiu zakonnym, musi mieć on wymiar miłości.
A jak wygląda w naszej diecezji realizacja zadań stojących przed zakonami?
– Życie zakonne na terenie obecnej archidiecezji gdańskiej było obecne od samych jej początków. Koncentrując się jednak na czasach stosunkowo nieodległych, warto zaznaczyć, że już zaraz po wojnie zakony wróciły do Gdańska czy Gdyni. Od razu też podjęły ogromny wysiłek duszpasterski. Brakowało kapłanów diecezjalnych, więc zakonnicy włączyli się w tę pracę. Nasi ojcowie z klasztoru przy ul. Podmłyńskiej uczyli wtedy religii w sześciu parafiach. Pomagali w każdym możliwym wymiarze. Kiedy księży przybywało, rola zakonników nieco się zmieniała. Powracaliśmy do swoich podstawowych zadań. Dzisiaj w Trójmieście każdy zakon żyje według swojego charyzmatu. Jedni poświęcają się pracy duszpasterskiej, inni oddają się modlitwie. Są klasztory, w których odbywa się całodzienna adoracja. My – karmelici – dbamy np. o kult MB Szkaplerznej. To jest naszym charyzmatem. Sąsiedzi prowadzą ciągłą spowiedź. Dajemy ludziom coś więcej niż codzienny chleb, o który zwracają się do nas ubodzy. I nigdy nie odchodzą głodni. Naszą rolą jest trwanie w miejscu nam wyznaczonym i wnoszenie powiewu nowego ducha. Kapłani diecezjalni zaangażowani w całe spektrum działań duszpasterskich nie zawsze mogą sobie pozwolić na spotkania, które wymagają więcej czasu na indywidualną formację. A różnorodność zakonów daje ludziom możliwość zaspokojenia przeróżnych potrzeb. Dzisiaj ludzie są bardzo poranieni. Czasem przychodzą do nas po ostatnią deskę ratunku. Trzeba ich na nowo sklejać. Jeśli ich zawiedziemy, nie będą mieli dokąd pójść. • rafał.starkowicz@gosc.pl