O niemych, którzy modlą się na różańcu, i wierszach pisanych nosem mówi ks. prał. Stanisław Łada, diecezjalny duszpasterz chorych i niepełnosprawnych.
Ks. Rafał Starkowicz: Duszpasterstwo chorych kojarzy się z comiesięcznymi odwiedzinami osób niepełnosprawnych. Czy wizyta kapłana z sakramentami jest tu działaniem wystarczającym?
Ks. prał. Stanisław Łada: W naszej parafii co miesiąc odwiedzamy ponad 100 chorych. Ale te osoby pragną czegoś więcej. Chcą pogłębiać swoje życie religijne, odwiedzić święte miejsca, a czasem po prostu wyjechać z domu, by spotkać się z życzliwymi ludźmi.
Stowarzyszenie im w tym pomaga?
W ramach naszego stowarzyszenia Centrum Ochotników Cierpienia Archidiecezji Gdańskiej wyciągamy leżących z domów. Pokazujemy im, że mogą więcej. Wówczas odkrywają, że są pełnoprawnymi członkami naszej społeczności. Większość z nich raz w miesiącu uczestniczy we Mszy św. w sopockim kościele Gwiazdy Morza. Przynajmniej dwa razy w roku organizujemy im też wyjazdy. Chcemy, żeby zobaczyli trochę świata. Niektórych na to nie stać, więc jako organizacja pożytku publicznego zbieramy pieniądze. Trzy razy w roku mamy też wczasorekolekcje. To bardzo ważne działania, mające pogłębić formację. Chorzy muszą nabierać ducha. Podobnie jest z wolontariuszami. W chorych muszą dostrzegać samego Chrystusa. Jeżeli nie będą uformowani, wypalą się w ciągu roku. Nad tymi wszystkimi działaniami czuwa dwunastoosobowa rada pod przewodnictwem prezesa Zdzisława Waszkiewicza. Organizuje ona życie duchowe i pielgrzymkowe.
Jak duże jest zapotrzebowanie na takie działania?
Mówi się, że w Polsce 15 procent społeczeństwa to osoby niepełnosprawne. To nie tylko ci, którzy mają orzeczoną niepełnosprawność. Tylko nasze stowarzyszenie liczy 600 członków.
Co udział we wspólnocie zmienia w życiu jej członków?
Wszyscy dorastamy. Uczymy się, że chorzy są podmiotami, którymi trzeba się opiekować. Nasze wspólnoty często prowadzą niepełnosprawni. I doskonale sobie z tym radzą. Pierwsza prezes wspólnoty była osobą niepełnosprawną. Odpowiedzialnym za koordynację działań wspólnoty w całych północnych Włoszech jest człowiek leżący w łóżku, który nie może nawet poruszyć głową. Na swoich gości patrzy dzięki systemowi luster zamontowanemu przy łóżku. I bardzo dobrze radzi sobie z podjętymi zadaniami.
A więc to zdrowi mogą się uczyć od chorych...
To prawda. Oni nas zaskakują. Na jedną z pielgrzymek sparaliżowaną dziewczynę zgłosiła jej opiekunka. Ponieważ chora nie miała pieniędzy na wyjazd, postanowiła w jakiś sposób je zdobyć. Napisała i wydała tomik poezji. Byłem zdumiony. Zapytałem ją, jak to zrobiła. Powiedziała, że pisała nosem na klawiaturze komputera. To były przepiękne wiersze. Często ich fragmenty wykorzystywałem podczas porannej i wieczornej modlitwy z pielgrzymami. A ona cieszyła się, że jej poezją modlą się inni ludzie. Podczas innej pielgrzymki pan Heniu, który po udarze stracił mowę i potrafił powtarzać tylko dwie sylaby, w pewnym momencie zaczął prowadzić Różaniec. Kiedy z jego ust rozległy się wyraźne słowa „Ojcze nasz”, kierowca zjechał na pobocze i zaczął płakać. A my wszyscy razem z nim. Okazało się, że Heniu od momentu ślubu odmawiał z żoną Różaniec. To w pewnym momencie powróciło. Chorzy są bogatsi niż my. To oni nas obdarowują. I uczą prawdziwej pokory.