O działaniach żołnierzy wyklętych na Wybrzeżu, ich wpływie na późniejsze działania niepodległościowe oraz o przyjaźni Kaszubów z Kresowianami mówi prof. Piotr Niwiński, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego oraz pracownik gdańskiego oddziału IPN.
Ks. Rafał Starkowicz: Zbliżają się obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak wyglądała ich działalność na Wybrzeżu?
Prof. Piotr Niwiński: Gdańsk jest specyficznym tyglem narodowościowym. Można powiedzieć, że zdominowany został przez pierwiastek wileński. Wszystko za sprawą ludzi, którzy zostali wypędzeni ze swoich ziem i osiedlili się właśnie tutaj. Zmieszali się tu z ludnością kaszubską i polską. Jednak to Wilno oraz w pewnym stopniu Polesie i Wołyń były elementami dominującymi. Wystarczy zauważyć, że już w 1945 roku w Gdyni rozpoczęła działalność Komenda Okręgu Wileńskiego AK. W 1946 r. odtworzyła się tutaj V Wileńska Brygada AK pod dowództwem mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
Nie były to wielkie oddziały...
Lata 1945 i 1946 określane są przez wielu historyków jako powstanie. Władze komunistyczne trzymały się wówczas generalnie tylko w miastach wojewódzkich czy niektórych powiatowych. Teren należał do partyzantki. Na Pomorzu trzy małe szwadrony, każdy po kilkanaście osób, działały na tyle skutecznie, że po rozstrzelaniu funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa w Starej Kiszewie żaden inny nie zgodził się, żeby ich zastąpić. Wszyscy uważali, że to samobójstwo. Przeciwko tym trzydziestu paru żołnierzom rzucono 60 tys. żołnierzy KBW, sowieckiego NKWD i Armii Czerwonej oraz funkcjonariuszy milicji i UB. Ale działalność wyklętych miała konkretne efekty. Tam, gdzie operowali, powstało najmniej wzorowanych na kołchozach PGR-ów. Warto dodać, że w wileńskich brygadach byli także Kaszubi.
Ale przecież Kaszubi mają zupełnie inną kulturę i mentalność niż Kresowiacy...
Kaszubów do wileńskiej partyzantki przekonywały noszona przez żołnierzy Matka Boska Ostrobramska oraz autentyczna modlitwa, jaka była codziennością tych brygad. Była modlitwa poranna, przed posiłkiem, i modlitwa wieczorna. Kaszubi mówili, że żadne inne wojsko tak się nie zachowywało. Poza tym, kiedy Kaszub komuś zaufa, pozostaje wierny do końca. To element, który łączy ich z Kresowiakami.
Kiedy zakończyły się działania partyzanckie na Wybrzeżu?
„Łupaszka” rozpoczął swoją działalność 14 kwietnia 1946 roku. Zakończył 26 listopada, zgodnie z rozkazem rozformowania oddziałów. Dokonało się to przed wyborami, gdyż panował pogląd, że podejmowane w tym czasie działania partyzanckie mogą wpłynąć negatywnie na ich wynik. Po rozformowaniu żołnierze podjęli zadania cywilne. Ale byli gotowi walczyć dalej. Nawet ci, którzy tu, na Wybrzeżu, w 1946 r. złożyli broń, służyli swoją postawą w latach późniejszych. Tworzyli podstawę dla różnych grup oporu oraz kółek samokształceniowych. Właśnie tu w latach 60., 70. i 80. powstał później ogromny ruch organizacji młodzieżowych, które wzorowały się na wileńskiej partyzantce i żołnierzach wyklętych. Nawiązywały do AK i tych elementów, które w świadomości społecznej były bohaterskie.
Czy w tym dziele żołnierze wyklęci odegrali jakąś znaczącą rolę?
Promieniowali na społeczeństwo. Po cichu mówiło się o ich przeszłości. Byli wzorami do naśladowania. W Kościele katolickim mamy świętych, w szkole za wzór stawiamy wybitne jednostki. Myślę, że wyklęci – jako zbiór 500 tys. żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego – są wzorem dla polskiej młodzieży. Proszę zobaczyć, jak bardzo młodzież się z nimi utożsamia. Kiedy młodzi z grubsza dowiedzieli się, co dla nich zrobili „Inka” czy „Zagończyk”, od razu się z nimi utożsamili. Noszą koszulki z ich wizerunkami. Dla nich uczciwość, prawda i idee są ważne. Nasi bohaterowie mieli różne poglądy. Byli wśród nich prawicowcy, konserwatyści, liberalni socjaliści, ale także skrajni lewicowcy. Potrafili jednak współpracować ze sobą, ponieważ łączyła ich idea wolnej Polski. Nawet jeżeli długie lata spędzili w więzieniach, które odebrały im najlepsze lata, młodość i zdrowie, nigdy nie żałowali swojej ofiary. Mamy się od kogo uczyć.
O czym powinniśmy pamiętać, obchodząc Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych?
Mamy obowiązek podziękować ludziom, którzy walczyli o wolną Polskę. To bardzo istotne. To ci sami ludzie, którzy w 1939 r. chwycili za broń i walczyli o wolność ojczyzny tak długo, jak tylko była taka możliwość. Mogli wrócić do domu już po wrześniu 1939 roku. A oni założyli konspirację. Ludzie czasem podejmują podobne decyzje dla pieniędzy czy sławy. Ale konspiracja wymagała poświęceń finansowych. Często za własne pieniądze kupowali nawet broń. Nie poszli więc tam dla pieniędzy. Nie mogli się przyznawać do tego, co robią, nie było więc mowy o żadnej sławie. Pozostaje więc jedynie idea wolnej Polski. Stworzyli armię, która liczyła pół miliona ludzi. Postanowili narażać własne życie. Ale nie tylko własne. Narażali życie swoich rodziców, żon, dzieci. Tak było też po 1945 roku, kiedy uznali, że wolność Polski nie została odzyskana. Że trzeba o nią walczyć, że trzeba być wiernym przysiędze. Są godni najwyższego szacunku.