Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Pięć lat Aniołów z Gdańska

– Ludzie reagowali przede wszystkim milczeniem, chociaż zdarzały się bolesne słowa, że właściwie lepiej, żebym poroniła, to szybciej się to wszystko skończy i strata będzie mniejsza – opowiada Martyna Czapiewska.

Bogusia była drugim dzieckiem w rodzinie. Drugą, wyczekiwaną dziewczynką. W 13. tygodniu szczęście przyszłych rodziców zmąciła wiadomość o możliwej chorobie dziecka.

Anioły pełne miłości

– Wysyłano nas od lekarza do lekarza. Nikt nie mógł jednoznacznie powiedzieć, co widzi na monitorze. Lekarze nie wiedzieli, czy to są osobne wady, które można wyleczyć po urodzeniu, czy może choroba genetyczna – wspomina pani Martyna. Diagnoza przyszła dopiero po amniopunkcji. Czapiewscy usłyszeli, że jest to zespół Edwardsa i trzeba będzie rodzić przy hospicjum. Nie chodziło jednak o miejsce porodu, a o sztab ludzi, którzy opieką otoczą całą rodzinę, gdyż choroba Bogusi okazała się nieuleczalna. Trafili pod skrzydła Hospicjum Pomorze Dzieciom. Już na pierwszym spotkaniu dowiedzieli się, jakie mogą być scenariusze dotyczące porodu. – Omówiliśmy wszystko – jej śmierć w moim łonie, odejście zaraz po narodzinach, a także dalsze życie, gdyby urodziła się żywa. Czułam, że nareszcie mam wsparcie, że ktoś zauważył moje dziecko, że jest ono dla tych osób tak samo ważne jak dla mnie i męża – wspomina. Hospicjum zapewniło im również dodatkowe konsultacje z neonatologiem i ginekologiem. Rodzice mogli dokładnie wypytać o naturę choroby swojego dziecka. – Najbardziej zależało nam na uzyskaniu odpowiedzi na pytanie, czy decydując się na poród, skażemy ją na cierpienie. Odpowiedź brzmiała: „nie” – mówi pani Martyna. Dziewczynka urodziła się żywa. – Moja radość była ogromna, to był wulkan pozytywnych emocji, który udzielił się także personelowi szpitala. Pielęgniarki mówiły, że porodów z tą chorobą jest niewiele, bo rodzice nie decydują się na utrzymanie ciąży – wyjaśnia. W odczuciu pani Martyny to jest bardzo poważny problem dzisiejszego, pędzącego świata, który chce widzieć tylko to, co piękne, nienaganne – idealne. – Świat krzyczy, by chorych dzieci nie rodzić, bo i tak umrą. Przekonuje się kobiety, że to będzie dla nich zbyt duże obciążenie psychiczne i rzeczywiście dla niektórych pewnie tak jest. Ale są również takie, które czują, że dla swojego dziecka chcą walczyć – dodaje. Ona na walkę się zdecydowała, chociaż nie było łatwo. – Od lekarza usłyszałam, „że chyba nie chce pani rodzić dziecka, które umrze po godzinie”. Ale ja chciałam, zwłaszcza po tym, kiedy po raz pierwszy Bogusia się poruszyła, kiedy po raz pierwszy kopnęła i to z taką siłą, że aż popłakałam się ze szczęścia – opowiada matka. Żałuje, że pod opiekę Hospicjum Pomorze Dzieciom nie trafili z mężem wcześniej. – Oni bez oceniania uznali naszą córkę za ważną i wartościową. W końcu przyjęłam gratulacje, że zostanę mamą. Dostaliśmy siłę, by cieszyć się z bycia rodzicami, zamiast spuszczać głowę. Przestaliśmy skupiać się na tym, że zaraz nadejdzie koniec – wymienia. Zaprosili fotografa i tak w listopadzie, miesiąc przed porodem, powstało pierwsze zdjęcie pani Martyny w ciąży. Wybrali również imię dla dziewczynki, a nawet zaczęli planować chrzest św. Bogusia urodziła się 11 grudnia, po dwóch dobach rodzice zabrali ją do domu. Cały czas towarzyszyła im ekipa hospicjum. – W domu czekał na małą orszak hospicyjnych aniołów. Początkowo codziennie przyjeżdżała inna pielęgniarka, by cały personel mógł poznać Bogusię, a także nas. W tym hospicjum nikt nie jest anonimowy – mało ważny. W swojej opiece i trosce nikogo nie pomijają – mówi pani Martyna. Bogusia zmarła 28 stycznia 2017 roku, ale pomoc hospicjum dla rodziny pani Martyny się nie zakończyła. – Są nadal obecni w naszym życiu. Na zawsze będą częścią naszej rodziny – dodaje.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama