Nowy numer 13/2024 Archiwum

Jak gdyby cały świat uratować

24 marca został ustanowiony przez parlament RP Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Również na Pomorzu Gdańskim zachowały się nieliczne dokumenty i wspomnienia osób, które angażowały się w pomoc swoim żydowskim sąsiadom.

Wieloletni mieszkaniec gdańskich Stogów Ireneusz Rajchowski wychował się w Warszawie i tam spędził okupację. Z okien mieszkania widać było bramę główną getta warszawskiego i bunkier niemiecki. Gdy miał 14 lat, jego mama Maria przyprowadziła do mieszkania Żyda Witolda Górę. "Mama pracowała na terenie getta w żydowskiej firmie dziewiarskiej. Robiła swetry. Tam poznała Górę, któremu potem pomogła wydostać się z getta i ukrywała przez pół roku w naszym domu. Później Witold Góra, który miał tzw. dobry wygląd aryjski, wyciągnął także swoją córkę i żonę" - wspominał.

Witold Góra nie był jedynym ukrywanym przez rodzinę Rajchowskich. Mama pana Ireneusza w połowie kwietnia 1943 r. wyprowadziła z getta kilkunastoletnią dziewczynkę. Kiedy wybuchło powstanie w getcie i nikt się po nią nie zgłaszał, pan Ireneusz przetransportował ją statkiem pod Warszawę do wsi Mniszew, gdzie ukrywała się w leśniczówce. Jej dalsze losy pozostają nieznane. Z kolei ciotka pana Ireneusza Kazimiera Kurek ukrywała Żyda w swoim mieszkaniu na Pradze. Inna ciocia sprzedawała czapki szmuglowane z getta, wymieniając je na pieniądze i na żywność. W czasie jednego z takich "przerzutów" zginął jej mąż. Pan Ireneusz jako nastolatek starał się ratować dzieci wychodzące z getta, m.in. nosząc im niezbędne do przeżycia jedzenie.

"Jestem obywatelem Polski i jednocześnie państwa Izrael. Jestem polskim Żydem. Urodziłem się w Polsce. Tutaj mieszkała moja rodzina. Większość z nas została zamordowana przez Niemców" - mówi o sobie Jerzy Bander, który obecnie mieszka na Pomorzu Gdańskim, w Sztutowie. Urodził się w 1942 r. w... więzieniu gestapo w Samborze niedaleko Lwowa w czasie pierwszej dużej akcji, w której wywieziono do Bełżca i zamordowano ok. 4 tys. Żydów. Według relacji przebywającej w tym samym więzieniu, starszej o 8 lat od pana Jerzego Hanny Kretz, w pewnym momencie otworzyły się drzwi celi, do której wrzucone zostało nagie niemowlę. "Tym niemowlęciem byłem ja. Z relacji Hani wiem, że płakałem. Kobiety w celi wytarły mnie, zawinęły w niebieski płaszczyk i dały trochę wody. Przeżyłem tylko dlatego, że kiedy Niemcy wyganiali z celi Żydówki, nie zwrócili uwagi na dziecko. Dopiero sprzątający wewnątrz Polacy mnie odnaleźli i przekazali do getta" - wspominał po latach.

Z niemieckiego więzienia uratowała pana Jerzego znajoma ojca - Polka Maria Wachułka. Kobieta najpierw zabrała dziecko do siebie, a potem ukryła w sierocińcu w Samborze, prowadzonym przez siostry franciszkanki Rodziny Maryi. "Przełożoną zgromadzenia była s. Celina Kędzierska. Zakonnice z narażeniem życia, oprócz mnie, uratowały dziesięcioro dzieci żydowskich, troje dzieci cygańskich i kilkoro niemowląt" - opowiadał pan Jerzy, który o swoich losach dowiedział się dopiero w 1987 roku.


Więcej w 12. numerze "Gościa Gdańskiego" na 27 marca.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama