– Pomaganie dawało mi siłę w najtrudniejszym momencie mojej choroby. Już po wszystkim lekarka powiedziała, że przez chemię przeszłam jak burza – mówi Grażyna Koduła, wolontariuszka Caritas. Od 15 lat wspiera osoby z domu pomocy przy ul. Fromborskiej w Gdańsku.
Obchodzony 11 lutego Światowy Dzień Chorego, ustanowiony w 1992 roku przez Jana Pawła II, z perspektywy człowieka, który nie zetknął się z chorobą, wydaje się „dziwnym” świętem. Jaki jest sens w świętowaniu czegoś co jest straszne, bolesne, a często przynosi śmierć? Idea papieża była jasna – objąć modlitwą wszystkich cierpiących, zarówno duchowo, jak i fizycznie, i zwrócić uwagę świata na ich potrzeby. I pewnie też tych, którzy niosą im pomoc, bo choroba to najczęściej wspólna droga. Nieczęsto zdarza się, że w takim towarzyszeniu biorą udział osoby same dotknięte chorobą. To jedna z takich historii.
Pomaganie
Grażyna Koduła do domu przy ulicy Fromborskiej nie ma daleko. Prawie codziennie rano wsiada na rower i przejeżdża kilka kilometrów gdańskiego Przymorza do swoich podopiecznych. Po drodze robi czasem zakupy. – Wieczorem przed wyjściem pytam, czy coś im przywieźć kolejnego dnia. Kiedy rano przyjeżdżam przed śniadaniem, mam już wszystko w mojej torbie rowerowej. I zaczynam tu kolejny dzień z nimi – mówi wolontariuszka.
Jej pomaganie zaczęło się nagle, bo choroba też przychodzi nagle. W 2008 roku zachorowała mama pani Grażyny i trafiła do domu Caritas przy Fromborskiej. Placówka kościelnej organizacji prócz domu pomocy społecznej ma status zakładu opiekuńczo-leczniczego. Trafiają tu osoby cierpiące i schorowane, w stanie wymagającym profesjonalnej opieki medycznej. – Przychodziłam do mamy przez kolejne trzy lata. Niestety choroba mi ją zabrała. W tym czasie bywałam na Fromborskiej bardzo często, więc przy okazji odwiedzin u mamy poznawałam zarówno pacjentów, jak i pracowników. W tym czasie nawiązałam wiele relacji, zyskałam znajomych, przyjaciół. I jakoś zupełnie naturalnie przeszłam do etapu wolontariatu. Opiekowałam się już nie tylko mamą, ale i innymi osobami. Wcześniej przepracowałam z nimi wiele lat jako geolog w biurze projektowym i gdy ja przeszłam na emeryturę, a oni już dawno na niej byli, pomagałam im w domu, w wizytach u lekarza. I to także trwa do dziś – wspomina kobieta.
Po śmierci mamy w 2011 roku pani Grażyna na stałe została wolontariuszem domu Caritas. Zdecydowała, że jest w stanie mimo życia rodzinnego poświęcić kilka dni na pomoc innym osobom. – Mój dzień tam rozpoczyna się podobnie jak dzień podopiecznych. Rano pomagam w śniadaniu. Jestem na stołówce, karmię osoby, które nie są w stanie same jeść. Jestem zarówno w domu pomocy, jak i w ZOL-u. W ciągu dnia jest zawsze wiele obowiązków, różnych sytuacji, więc mój wolontariat jest dynamiczny. W weekendy też tu jestem. W niedzielę wspólnie z mieszkańcami domu uczestniczę w Mszy św. w kaplicy – dodaje.
Pani Grażyna mówi także o relacji podopieczny–wolontariusz, która jest bardzo ważna. – Są osoby, którymi się opiekuję na stałe. To jest przede wszystkim obecność, oddanie swego czasu, ale także wsparcie w drobnych sprawach, takich jak pomoc w higienie, sprzątanie, robienie zakupów. Bardzo ważne, żeby wolontariusz miał świadomość, iż ta pomoc wymaga czasu. Jest potrzeba – jadę i pomagam – tłumaczy.
Choroba
Rak przyszedł nagle, pod koniec 2021 roku. Pani Grażyna odkryła u siebie guza piersi. Od razu zgłosiła się do lekarza, zaraz też ruszyło leczenie. W trudach choroby wspierali ją najbliżsi, podopieczni z Fromborskiej i przyjaciółka Aneta, też wolontariuszka Caritas z domu hospicyjnego św. Józefa. – Była ze mną od samego początku mojej choroby. Chodziła ze mną na wszystkie wizyty lekarskie, ustalała terminy kolejnych. Nie poradziłabym sobie bez jej pomocy. Nie zrezygnowałam też z wolontariatu. Kiedy brałam białą chemię, cały czas przychodziłam na Fromborską. To mi dawało siłę, miałam dobre wyniki. Dlatego moja lekarka przy terapii czerwoną chemią zgodziła się na krótsze przerwy między dawkami – wspomina.
W lipcu zeszłego roku pani Grażyna przeszła udaną operację. Potem były naświetlania i dalsza terapia – i choroba odeszła. Po wszystkim przyjaciółka zabrała ją na wypoczynek w góry. – Dobro wraca. Widzę jego kumulację szczególnie w tym ostatnim roku. Był dla mnie ciężki i doświadczył mnie chorobą. Ale była też Aneta, z którą przeszłam przez to wszystko. Jestem pewna, że mój czas oddany tutaj, w wolontariacie, też mi wiele dał, kiedy ja byłam w potrzebie – mówi.
Zdaniem pani Grażyny wolontariat z osobami chorymi to pomoc obustronna. – Oni również pomagają. Dają mi siłę do codziennego wstawania, do jazdy na rowerze do nich. Wiem, że czekają. Pozwalają mi się spełniać w tej pomocy – dodaje wolontariuszka.
A dobro idzie dalej. Pani Grażyna do domu na Fromborską zabrała już kilka razy swoją starszą, 12-letnią wnuczkę. Ona też chce pomagać.