O najnowszej książce Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Gdańsku, poświęconej zbrodni wołyńskiej, mówią jej autorzy dr Joanna Karbarz-Wilińska i Bartosz Januszewski.
Jan Hlebowicz: „Ocaleni z ludobójstwa. Wspomnienia Polaków z Wołynia” to ponad 80 poruszających wspomnień świadków ludobójstwa w 80. rocznicę zbrodni wołyńskiej. Dlaczego i dla kogo ta książka?
Joanna Karbarz-Wilińska: Pomysł zrodził się jakiś czas temu, w związku ze zbliżającą się okrągłą, 80. rocznicą ludobójstwa, jakiego w latach 40. ubiegłego stulecia dokonali ukraińscy nacjonaliści na ludności polskiej, zamieszkującej południowo-wschodnie tereny II RP. Z uwagi na temat oraz niektóre zamieszczone w książce fotografie ofiar lepiej, by nie sięgała po nią młodzież, która jeszcze nie dojrzała do tak drastycznych treści. Docelowo jednak jest to publikacja dla każdego, kto chce zaczerpnąć informacji na temat wołyńskiego ludobójstwa lub usystematyzować tę wiedzę. Bartosz Januszewski: Polacy w czasie II wojny światowej stali się ofiarami trzech genocydów – nazistowskiego, komunistycznego i banderowskiego. Zbrodnie ludobójców niemieckich i – mimo 45 lat zakłamań – również sowieckich są dziś dobrze rozpoznane naukowo i nie brakuje prac historycznych na ich temat. Wciąż natomiast zbyt mało mówi się o zbrodniach dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich, choć od ponad trzech dekad nie jest to już temat tabu. Ogromną rolę w popularyzacji tego tematu odegrał film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego, warto jednak nadrabiać pewne zaniedbania w tym obszarze również na drodze naukowej. Nasza publikacja jest także wyrazem pamięci o rodakach i ich wielowiekowej obecności na Kresach. Zależało nam, by był to głos ocalonych oraz ich potomków, którzy często na przekór dekadom przemilczeń uparcie pielęgnowali pamięć o cywilizacji i zagładzie Kresów.
Gdy czyta się opracowane przez Was relacje, uderza metodyka mordów. Zabijane były dzieci, kobiety w ciąży, osoby starsze. Siekierami, piłami, widłami. Jakie było źródło takiego okrucieństwa?
J.K.-W.: Dzięki badaniom Aleksandra Kormana znamy ponad 350 udokumentowanych źródłowo sposobów znęcania się fizycznego i psychicznego oprawców nad ofiarami w chwili zadawania im śmierci. Patrząc na to ze strony zupełnie pozbawionej emocji, ukraińscy chłopi do planowanych mordów na swoich sąsiadach chwycili narzędzia, które – dosłownie – mieli pod ręką. Te brutalne zbrodnie miały też na celu przestraszenie i zmuszenie do ucieczki nielicznych ocalałych. Niewątpliwie jednak źródeł tego bestialstwa należy szukać w doktrynie ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, ideologii skrajnie ksenofobicznej, zaproponowanej przez Dmytrę Doncowa, który – inspirując się nazizmem i darwinizmem społecznym – zakładał stworzenie za pomocą wszelkich dostępnych środków Ukrainy „czystej jak szklanka wody”, a więc pozbawionej mniejszości narodowych. Idee te wraz ze skrajnym antypolonizmem kolportowali wśród ludności ukraińskiej, szczególnie młodzieży, emisariusze OUN ze Lwowa, którzy docierali na wołyńskie wsie już od początku lat 30. Za bezpośrednią decyzją o „oczyszczeniu” spornych terenów z Polaków stało kierownictwo OUN i UPA z Romanem Szuchewyczem „Tarasem Czuprynką”, komendantem UPA, Mykołą Łebediem „Maksymem Rubanem”, szefem wewnętrznej policji w OUN, oraz dowódcami sotni upowskich na Wołyniu i w Małopolsce – Dmytrem Kłaczkiwskim „Kłymem Sawurem” i Wasylem Sydorem „Szełestem” na czele. Odpowiedzialność polityczną ponosi lider ukraińskich nacjonalistów Stepan Bandera, od połowy 1941 r. więziony przez Niemców w Sachsenhausen. Rozsadnikami tych potworności byli jednak niewątpliwie Doncow i inni ideolodzy integralnego nacjonalizmu – Łenkawski, Ściborski i Kołodzinskyj. B.J.: Ten niebywały poziom okrucieństwa, większy nawet niż u Niemców i Sowietów, a w XX w. porównywalny chyba tylko z dokonaną przez Japończyków masakrą nankińską, zbrodniami chorwackich ustaszy oraz rzeziami Tutsich przez Hutu w Rwandzie, skłonił prof. Ryszarda Szawłowskiego do nadania zbrodniom ukraińskich nacjonalistów kwalifikacji wyższej niż zbrodniom nazistowskim i stalinowskim. Określił je on mianem genocidium atrox, co oznacza ludobójstwo okrutne, dzikie, straszne.
Z drugiej strony Ukraińcy także ginęli z rąk Polaków w ramach akcji odwetowych, na co często powołują się przede wszystkim ukraińscy historycy...
B.J.: Na Wołyniu akcje odwetowe były nieliczne i mało skuteczne ze względu na szczupłość sił i broni. Polacy, których na omawianym obszarze było zaledwie 10 proc. ogółu populacji, musieli koncentrować się na obronie. Inaczej było w Małopolsce Wschodniej, gdzie siły AK były większe i częściej dochodziło tam do potyczek z banderowcami. Polski odwet był jednak incydentalny, co wyrażało się m.in. liczbą ofiar, dziesięciokrotnie mniejszą po stronie ukraińskiej. Ukraińcy ginęli najczęściej w niezorganizowanych i desperackich aktach zemsty, zwykle od kuli, nie zaś w wyniku celowego znęcania się. J.K.-W.: Dowódca AK na Wołyniu płk Kazimierz Bąbiński „Luboń” wydał zresztą w tej sprawie dyrektywę: „Zakazuję stosowania metod, jakie stosują ukraińskie rezuny. Nie będziemy w odwecie palili ukraińskich zagród lub zabijali ukraińskich kobiet i dzieci. Samoobrona ma bronić się przed napastnikami lub atakować napastników, pozostawiając ludność i jej dobytek w spokoju”. Sprzeniewierzenie się temu rozkazowi było karane z całą surowością. Inaczej reagowali polscy policjanci z 202. Schutz- mannschaftbatalion, wcieleni do niemieckiej policji pomocniczej po dezercji policjantów ukraińskich wiosną 1943 roku. To oni, wstrząśnięci charakterem i skalą ukraińskich mordów, często również powodowani osobistą zemstą, atakowali ukraińskie wsie. Były to jednak, podkreślam, działania o charakterze odwetowym.
Jak do mordów dokonywanych na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej odnosiło się prawosławne i greckokatolickie duchowieństwo? Biskup stanisławowski Grzegorz Chomyszyn wielokrotnie wypowiadał się przeciwko nacjonalizmowi spod znaku OUN...
B.J.: Część ukraińskich kapłanów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zachowała najwyższe standardy człowieczeństwa, ukrywając Polaków przed banderowskimi siekierami. Według najnowszych danych co najmniej 28 duchownych greckokatolickich i 20 prawosławnych swoją heroiczną postawę przypłaciło życiem. Z drugiej strony znaczna część duchownych, zwłaszcza niższego, parafialnego szczebla, utrwalała podczas nabożeństw antypolskie uprzedzenia, nawoływała do fizycznej rozprawy, święciła narzędzia zbrodni. Niektórzy ukraińscy duchowni sympatyzowali z ruchem nacjonalistycznym, zdarzały się nawet przypadki osobistego zaangażowania w mordy. J.K.-W.: Stanowiska najważniejszych hierarchów Kościoła Greckokatolickiego w RP wobec zbrodni też się różniły. Metropolita lwowski Andrzej Szeptycki, choć słał listy pasterskie do wiernych, w których nawoływał do respektowania przykazania „nie zabijaj”, jednoznacznie nie potępił mordów, jakich dopuszczali się jego rodacy. Biskup przemyski Jozafat Kocyłowski, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi pod adresem Polski już przed II wojną światową, w 1943 r. odprawił nawet nabożeństwo dla ukraińskich ochotników do dywizji SS-Galizien. Głęboko chrześcijańską postawę zajął natomiast wspomniany biskup Chomyszyn, który konsekwentnie potępiał przemoc ze strony OUN i UPA.
Co groziło Ukraińcom, którzy zdecydowali się – wbrew ideologii integralnego nacjonalizmu – pomagać Polakom?
B.J.: Ci Ukraińcy, którzy sprzeciwiali się programowemu terrorowi, jaki wyłaniał się z pism jego ideologów, byli uznawani za zdrajców i podlegali takiej samej eksterminacji jak „obcoplemieńcy”, „zajmańcy”. Szczególnie okrutnie traktowani byli ci Ukraińcy, którzy pomagali Polakom, gdyż – zgodnie z logiką integralnego nacjonalizmu – sprzeniewierzyli się swojej „nacji”. Tych w okrutny sposób mordowała Służba Bezpeky, która tropiła wszelkie odstępstwa od doktryny. J.K.-W.: Znamy 1300 Ukraińców, w tym prawie 900 z nazwiska, którzy ryzykując życie swoje i bliskich, ratowali polskich sąsiadów i krewnych od śmierci. Było ich zapewne więcej, jednak niektórzy potomkowie Sprawiedliwych Ukraińców również dziś niechętnie o tym mówią w obawie przed środowiskowym ostracyzmem.
Po wojnie wielu mieszkańców Wołynia i Małopolski Wschodniej zamieszkało na Pomorzu Gdańskim. Jakie były tego powody?
B.J.: Konsekwencją okrutnych mordów banderowskich były masowe ucieczki. W latach 1943–1945 na Zachód przybyło prawie pół miliona mieszkańców Kresów Południowo-Wschodnich: 125 tys. z Wołynia, 300 tys. z Małopolski, 60 tys. z Lubelszczyzny. Dodatkowo w wyniku utraty ziem wschodnich na rzecz ZSRR Kresowian objęły tzw. repatriacje. W ich wyniku z ziem południowo-wschodnich do Polski pojałtańskiej trafiło ponad 750 tys. Polaków: 97 tys. z województwa stanisławowskiego, 270 tys. z lwowskiego, 250 tys. z tarnopolskiego, 134 tys. z wołyńskiego. Dużą część transportów skierowano na Pomorze i Mazury. Docierając na tereny Pomorza Nadwiślańskiego, ocalali osiedlili się m.in. w Gdańsku, Pruszczu Gdańskim, Bytowie, Pasłęku, na Żuławach Wiślanych. Prawdziwym fenomenem stała się położona na Powiślu Zielonka Pasłęcka, gdzie prawie całą miejscowość po ucieczce Niemców zasiedlili Wołyniacy. Niedługo po wojnie wieś nosiła przez krótki czas nieoficjalną nazwę Wołyniec. • * dr Jan Hlebowicz, historyk, publicysta, pracownik IPN Gdańsk, w latach 2012–2018 dziennikarz „Gościa Niedzielnego”.