Misjonarz sam nic nie zrobi

Gość Gdański 22/2012

publikacja 31.05.2012 00:00

Ćwierć wieku posługi kapłańskiej jest dobrą okazją do refleksji nad jej owocami. O blaskach i cieniach misyjnych dróg z o. Ignacym Tadeuszem Koszałką SVD rozmawia Agnieszka Skowrońska.



– Jako kapłan nie mam głosić siebie, ale Pana Boga – mówi o. Ignacy T.
Koszałka SVD 
– Jako kapłan nie mam głosić siebie, ale Pana Boga – mówi o. Ignacy T.
Koszałka SVD
agnieszka skowrońska

Agnieszka Skowrońska: Jak wyglądała Ojca droga do kapłaństwa? Dlaczego wybrał Ojciec życie misjonarza werbisty?


O. Ignacy Koszałka: – Od dzieciństwa coś mnie pociągało w stronę życia kapłańskiego. Pamiętam, gdy miałem 6 lat, przyjechał do nas daleki kuzyn, który był właśnie misjonarzem werbistą, i pokazywał przeźrocza z Afryki. To obudziło we mnie chęć pojechania na misje. Zanim jednak udało się to zrealizować, 14 lutego 1969 roku zostałem przyjęty do grona ministrantów w parafii pw. św. Mikołaja w Gdyni i służyłem odtąd przy ołtarzu, cały czas żyjąc pragnieniem bycia kapłanem misjonarzem. Po ukończeniu gdyńskiego Technikum Mechanicznego, 1 września 1980, wyjechałem do nowicjatu werbistów. Czas formacji był jednocześnie okazją do spotkań ze starszymi współbraćmi – misjonarzami w Papui-Nowej Gwinei, Polinezji, Azji, Australii, Ameryce Południowej, Afryce czy na Filipinach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.