Pływanie z kotwicami

Tekst i zdjęcia ks. Sławomir Czalej

|

Gość Gdański 24/2012

publikacja 17.06.2012 00:00

Sport niepełno-sprawnych. – To był moment. Upadłem niefortunnie z tarasu. Złamał się jeden krąg i został uszkodzony rdzeń – mówi Rafał Reclaw, 28 lat.

Ćwiczenia z gąbkami pomagają wzmacniać mięśnie brzucha Ćwiczenia z gąbkami pomagają wzmacniać mięśnie brzucha

Fundacja Aktywnej Rehabilitacji działa w Polsce już od 25 lat. A wszystko zaczęło się od żołnierzy amerykańskich, którzy wrócili okaleczeni z Wietnamu. Pomimo że usiedli na wózkach, postanowili nadal żyć pełnią życia. W województwie pomorskim fundacja działa przede wszystkim w Kościerzynie i Malborku. Na jej mapie powinno znaleźć się również Trójmiasto.

Na przekór losowi

Sytuację człowieka na wózku, nie tylko weterana wojennego, świetnie oddaje film Oliviera Stone’a z 1989 r., „Urodzony 4 lipca”. To biograficzna opowieść Rona Kovica, sparaliżowanego podczas wojny. Metoda motywacji zastosowana wobec poszkodowanych żołnierzy sprawdziła się bardzo szybko także w odniesieniu do cywilów. – Po raz pierwszy w 1976 r. na Igrzyskach Paraolimpijskich w Kanadzie, gdzie przyjechała również ekipa niepełnosprawnych zawodników szwedzkich – mówi Mirosław Młyński, fizjoterapeuta. Okazało się, że sportowcy amerykańscy mieli zrobione przez siebie rozkładane i lekkie wózki, a co najważniejsze, silniejszą psychikę i duże poczucie samodzielności. Wprawdzie Szwedzi dostali baty, jednak wywieźli z igrzysk korzyść cenniejszą niż medale: postanowili przeszczepić metodę szkolenia niepełnosprawnych na własny grunt. Były to jeszcze czasy, kiedy bogaci Szwedzi woleli takim osobom zapłacić i o nich… zapomnieć. Problem w tym, że niepełnosprawni nie chcieli być ludźmi drugiej kategorii i oglądać świata w sposób bierny. – Metoda aktywizacji przyszła do Polski ze Szwecji już w 1988 r. Pierwszy był Lublin – podkreśla Mirosław. Od tamtego czasu, zwłaszcza w umysłach i niepełnosprawnych, i zdrowych, dokonała się prawdziwa rewolucja. Z technologiczną włącznie. Na świecie nie ma takiego obiektu sportowego, który zaspokoiłby wszystkie potrzeby niepełnosprawnych. – Co innego bowiem, jeśli ktoś nie słyszy, a inne oczekiwania ma osoba niewidoma – wyjaśnia fizjoterapeuta. Basen w Kościerzynie spełnia doskonale potrzeby „wózkarzy”, czyli osób z uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Jest osobna szatnia, toaleta i winda. Tu szczęśliwie się złożyło, że projektanci nanosili poprawki po konsultacjach z Mirkiem. Często bywa bowiem tak, że nieświadomie, z braku wiedzy, a nie ze złej woli, projektanci tworzą bariery nie do pokonania. Ot, chociażby za wysoko zawieszone lustro. Albo 3 cm różnicy poziomów przy wjeździe na chodnik, bo „tak majstrowi wyszło”. Wcześniej niepełnosprawni Mirka korzystali z basenu przy Liceum i Gimnazjum Jezuitów w Gdyni, a także w Kartuzach. Z Gdynią były problemy największe. Sam basen jest bardzo dobry, ale szwankowała logistyka. – Było o tyle fajnie, że mieliśmy grupę dzieciaków. Ale nie sposób się rozdwoić. Może kiedyś do tego wrócimy – wyjaśnia fizjoterapeuta. Grupa dla dzieci mogłaby zresztą powstać od zaraz, i to zarówno w Gdyni, jak i w Gdańsku. Zapotrzebowanie na pewno by było. Największym problemem jest jednak znalezienie profesjonalnego opiekuna i wolontariuszy. Same zajęcia są finansowane ze statutowej działalności fundacji. Przygoda Mirka z pływaniem osób niepełnosprawnych zaczęła się w roku 2000. W Kościerzynie ma ułatwione zadanie, bo na pływanie namawia swoich podopiecznych już w szpitalu. To dokładnie vis a vis basenu. Czasami przyjeżdżają najpierw popatrzeć. – Największa radocha jest wtedy, gdy ktoś po raz pierwszy wchodzi do wody. Gdy przełamuje lęk – cieszy się. Osoba niepełnosprawna musi bowiem stanąć niejako nago: pokazać swoje ciało i widoczne często na plecach blizny. Do tego mogą dochodzić jeszcze silne zahamowania psychiczne. No bo jak wejść do basenu, skoro uraz kręgosłupa nastąpił podczas skoku do płytkiej wody? Informacje o zajęciach Mirek rozsyła SMS-ami. Lista liczy około 30 osób. Na basenie stawia się zwykle mniej niż dziesięcioro. – Z Trójmiasta też przyjeżdżają – wyjaśnia. Na basenie nikt na niepełnosprawnych nie zwraca uwagi. Czasami tylko dzieci przyglądają się, dlaczego rozgrzewka przebiega na wózkach. Po wstępnym zmoczeniu wskakują samodzielnie do wody. Mają zarezerwowany osobny, zewnętrzny tor, gdzie łatwiej jest im się zatrzymać i odpocząć. – Jakiś etap w moim życiu minął bezpowrotnie. Od dwóch lat uczę się żyć na nowo – mówi Rafał. Kiedy zdarzył się wypadek, chłopak studiował technologię chemiczną na Politechnice Gdańskiej. – Został mi w sumie do zdania tylko jeden egzamin, ale jakoś ciężko jest się zmobilizować… Nie wiem, czy skończę te studia – przyznaje się. Rafał nadal się rehabilituje i założył własną działalność handlową. Prowadzi sklep internetowy. Rehabilitacja dotyczy nie tylko ciała, ale i ducha. – Kiedyś byłem bardziej szczęśliwy niż dzisiaj. Nie da się tego ukryć – zamyśla się. Chciałby założyć rodzinę i mieć dzieci. – Wiadomo, że teraz wszystko jest już inaczej… – mówi.

Przejedź się wózkiem

Marcin Chmielewski przyszedł na basen z siostrą. Podaje mu ręcznik, kiedy wychodzi z wody, no i jest zawsze tuż obok. W basenie nikt nawet by się nie zorientował, że pływają w nim osoby, które nie mogą ruszać nogami. No, może byłoby coś widać, gdyby ktoś z nich chciał zanurkować. To też jest możliwe, tylko że nie zakładają wtedy płetw. – To była leśna droga. Może uderzyłem motorem o jakiś korzeń... Nic nie pamiętam – wspomina Marcin. Mówi także, że nigdy nie jeździł szybko. Tego dnia chciał odwiedzić kolegę. Marcin jest jeszcze na oddziale i w basenie wykonuje ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha. Pod niewładne nogi wkłada się wtedy gąbki, a osoby obok, z dwóch stron, zaczynają kołysać jego ciałem. – To jest wyjątkowa sytuacja, bo normalnie skupiamy się tylko na pływaniu. Ale chcemy Marcinowi zaprezentować ćwiczenia, żeby mógł je później wykonywać sam – mówi Mirosław Młyński. Marcin nie tylko pływa. Strzela także z łuku. Jest drugi w Polsce. Trenuje w Kościerzynie, ale występuje jako zawodnik drużyny niepełnosprawnych Stowarzyszenia Rehabilitacyjno-Sportowego „Szansa” gdańskiego klubu „Start”. O tym, jak wygląda życie osoby na wózku, najlepiej przekonać się samemu. Należy po prostu na niego wsiąść i wyjechać na miasto. Tego typu praktyki stosują m.in. niektórzy wykładowcy na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej. W ten sam sposób uczą się rozumieć niepełnosprawnych przyszli terapeuci na obozie w Spale. – Pierwszego dnia jest zapoznanie, ale od następnego dnia robią już wszystko z pozycji wózka – podkreśla Młyński. W internecie ukazuje się coraz więcej filmików poszerzających naszą wyobraźnię. Na popularnym portalu YouTube wystarczy wpisać np. „kulawe metro”, żeby przekonać się, że wjazd wózkiem do kolejki warszawskiego metra bez pomocy innych jest praktycznie niemożliwy. Bo podobno się nie da, bo konstrukcja etc. W Japonii się udaje. Nawet jeśli trzeba wyjąć specjalną platformę umożliwiającą wjazd. W Polsce nadal wiele udogodnień pozostaje fikcją, np. uruchomienie windy na dworcu kolejowym. Podany jest numer telefonu, pod który należy zadzwonić. Jeśli ktoś nie ma komórki – biada mu. Jeśli ma, to może czekać. Czasami jest niedoczekanie. – Pół biedy, jeśli jeszcze informacja jest podana na odpowiedniej wysokości. W bankomatach np. zdarza się często, że żaluzje są za wysoko i gdy świeci słońce, a jeszcze nie daj Boże niepełnosprawny ma dysfunkcję wzroku, to nic na tym ekranie nie jest w stanie zobaczyć! – wyjaśnia dobitnie M. Młyński. Jest już wprawdzie ustawa, która reguluje tego typu sprawy w budynkach użyteczności publicznej, ale widać, że czasem nic z niej nie wynika. Tamtego dnia Jarek Stankowski skoczył do wody. – Nic nie czułem. Bezwład – mówi. Przez dłuższą chwilę leżał twarzą do wody. Gdyby nie szwagier, utonąłby. Zresztą światło na końcu tunelu było tuż... Karetka i szybka reanimacja spowodowały, że jak na razie… zgasło. Jarek, jako 42-letni zawodnik, wziął już udział w pierwszych zawodach pływackich osób niepełnosprawnych. – Przemilczmy, jaki był wynik. Nie liczy się miejsce, tylko udział – śmieje się. Oporów przed wejściem do wody nie miał żadnych. – Na ulicy może potrącić cię samochód... Co ma być, to będzie – uzasadnia. 3-letnia Edytka jest jedną z najmłodszych pacjentek kościerskiego szpitala i ma najmniejszy produkowany na świecie wózeczek. Co chwila uśmiecha się i pokazuje mamie pływających w basenie ludzi. – Dla nas to takie oderwanie od rzeczywistości. Na razie oglądamy, ale może kiedyś mała sama wejdzie do wody – mówi z nadzieją mama Ewa Schroder spod Starogardu Gdańskiego. Pływanie nie zawsze wiąże się z przyjemnością, pomimo tego, że jest to sport, gdzie nie ma praktycznie żadnych ograniczeń. – W czasie pływania nogi mi bardzo przeszkadzają. Chwyta mnie spastyka – wyjaśnia Tomasz Teclaf, 32 lata, od 10 lat na wózku. To był wypadek samochodowy. Ostry zakręt. Tomek był wtedy pasażerem. Spastyka to rodzaj napięcia mięśniowego. – Ryjesz wtedy nogami po dnie jak kotwicami – obrazuje. Po kilkunastu minutach wszystko wraca do normy. Mięśnie się rozluźniają. Pomaga temperatura wody. Media, niestety, wykrzywiają obraz osoby niepełnosprawnej. Pokazują Jasia Melę, który poszedł na biegun, i chwała mu za to, albo niepełnosprawnego, który zdobył Kilimandżaro. Ale codzienne życie bywa szare i monotonne. Jest ciągłym zmaganiem. – Ja nie mam ambicji bicia żadnych rekordów. Dla mnie basen to rekreacja – podkreśla Tomasz Teclaf. Choć nie do końca. Bo aktywność niepełnosprawnego zaczyna się już w domu, w głowie. Trzeba wyjść, dojechać, rozebrać się, popływać, wytrzeć, ubrać się, wrócić. Takie małe szczyty i małe bieguny. Trudno zresztą przecenić tego typu aktywności tak dla ciała, jak i dla ducha. – Raz przyszedł na basen niepełnosprawny chłopiec. My na wózkach, a ten czeka, żeby mu mama pomogła – śmieje się Tomasz. Zaczęli więc instruować 10-latka, żeby sam się rozebrał. Tym bardziej że był chodzący, a sama niepełnosprawność była niezbyt duża. – Popatrzał na nas i fuknął, że przecież on jest niepełnosprawny! – dodaje. Na co dzień Tomasz jest terapeutą. Jego argumenty kierowane do osoby załamanej dopiero co nabytą niepełnosprawnością mają swoją wagę. – Mnie, zdrowemu, jest po prostu trudniej. Liczy się wiarygodność – mówi Mirosław. Zajęcia poprawiają humor wszystkim. Tomasz dojeżdża na basen własnym samochodem. Wyłącza alarm, otwiera drzwi i na tylnym siedzeniu ląduje torba z przyborami pływackimi. Potem otwiera przednie drzwi i sam siada na przednim siedzeniu. Rozebranie wózka trwa nie więcej niż minutę. Jest superlekki, choć nie tani. Wózek nie oznacza końca życia, choć na pewno jego zmianę. Fundacja uczy nie tylko pływania, ale prowadzi również zajęcia dotyczące np. ludzkiej seksualności. Niepełnosprawni zakładają rodziny i mają dzieci. Najważniejsze, żeby odważyli się wyjść z ukrycia.• Jeżeli się wahasz, masz problem, boisz się zapytać – zajrzyj koniecznie na www.far.org.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.