Ginęli trzy razy

Jan Hlebowicz

publikacja 01.03.2013 15:58

O oddziale majora „Łupaszki”, płycie „Niewygodna prawda” i serialu „Czas honoru” z prof. Piotrem Niwińskim rozmawia Jan Hlebowicz.

Prof. Piotr Niwiński, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego. Od wielu lat bada i popularyzuje historię oddziału „Łupaszki” Prof. Piotr Niwiński, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego. Od wielu lat bada i popularyzuje historię oddziału „Łupaszki”
Jan Hlebowicz/GN

Jan Hlebowicz: Ogląda Pan „Czas honoru”?

Prof. Piotr Niwiński: Pewnie.   

5. sezon serialu opowiada m.in. o losach leśnych partyzantów...

– Ten serial zbudowany jest na wielkich uproszczeniach, które denerwują profesjonalnego historyka. Z drugiej strony doskonale oddaje klimat tamtego trudnego czasu. Młodzi ludzie, którzy mieli już dość wojny, stanęli wówczas przed dylematem: jaki sens ma nasza dalsza walka? Ale jednocześnie sami sobie odpowiadali: a jaki sens miałoby nasze poddanie? Chcieli studiować, zakładać rodziny, pracować. Tymczasem widzieli brutalność i obłudę sowieckiego systemu. Mieli do wyboru: walczyć dalej, próbować wyjechać za granicę albo dostosować się do nowej, zakłamanej rzeczywistości. Ten serial dobrze pokazał to, co najważniejsze, nie ominął trudnych tematów.

A podoba się panu hip-hopowiec Tadek, który śpiewa o „Ince”: „Chciałbym Ciebie poznać, chciałbym iść z Tobą za rękę...”?

– Zdecydowanie. Polecam projekt muzyczny Tadek Firma Solo „Niewygodna Prawda”. Byłem do niego nastawiony sceptycznie, bo nie lubię rapu i hip-hopu. Pewnego razu włączyłem płytę w samochodzie. Pierwsze dźwięki mnie odrzuciły. Postanowiłem się jednak przemóc, bo żeby móc coś skrytykować, najpierw trzeba to poznać. Kiedy się lepiej wsłuchałem w teksty Tadka, zrozumiałem, że jest to muzyka, która może porywać. Tadek poprzez taką a nie inną stylistykę i język trafia z przekazem o żołnierzach wyklętych do młodych. Robi coś, co jest zadaniem historyków w gimnazjach, liceach i na studiach wyższych. Przybliża postaci polskich patriotów młodemu pokoleniu. Mówi im: zobaczcie, ci ludzie, ginąc za Polskę, mieli tyle lat co wy.

Jak to się stało, że 5. Wileńska Brygada AK dowodzona przez majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” trafiła na Pomorze?

– Wileńszczyzna była pierwszym terenem, na którym Armia Krajowa spotkała się z Armią Czerwoną. Zakończyło się to aresztowaniem sporej części akowców; niektórych rozstrzelano, innych wywieziono na Wschód. Ci, którzy tego uniknęli, musieli wycofać się z terenu zajętego zgodnie z postanowieniami jałtańskimi przez czerwonoarmistów i NKWD. 5. Wileńska Brygada Armii Krajowej przedostała się na teren Polski niemal w całości. Ponownie zgrupowała się na Białostocczyźnie, podporządkowała tamtejszym strukturom terenowym AK. W 1945 roku „Łupaszko” nawiązał kontakt z ewakuowanym z Wilna Okręgiem Wileńskim, który odtwarzał się w Warszawie i na Pomorzu. „Łupaszko” jesienią 1945 roku przybył na Pomorze.

Jakie rozkazy otrzymał?

– Jego zadaniem była ochrona ludności cywilnej przed terrorem nowej administracji, działalność propagandowa, polegająca na głoszeniu wszem i wobec, że „jeszcze Polska nie zginęła”, oraz pomoc lokalnej społeczności w walce z pospolitym bandytyzmem, donosicielstwem i działaniami, które destabilizowały lokalne struktury społeczne. Po wjeździe do danej miejscowości pytano się miejscowej ludności, czy ci milicjanci dobrze wypełniają swoją misję, chronią ludność przed bandytami, czy raczej nadużywają swoich kompetencji ‒ grabią, kradną, gwałcą itd. Jeśli okazywało się, że jednak nadużywają, to funkcjonariusze karani byli najczęściej wyciorami na goły tyłek na oczach całej wsi. W sytuacjach ekstremalnych, kiedy milicjant wykazywał się wyjątkowym bestialstwem w stosunku do miejscowych, był rozstrzeliwany. Bez wyjątku rozstrzeliwano wszystkich funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, uważając ich za szczególnie niebezpiecznych dla społeczeństwa.

Nie można nazywać działalnością propagandową rozstrzeliwania funkcjonariuszy MO czy UB.

– To jest obrona ludności przed terrorem ze strony okupanta. Jeżeli funkcjonariusz UB siedziałby sobie w Gdańsku i nie wyszukiwał „wrogów ludu” wśród mieszkańców okolicznych wiosek, to by mu włos z głowy nie spadł. A jeżeli to robił, tworzył sieć agenturalną, żeby aresztować jak najwięcej osób... dostawał w łeb.

Żołnierze „Łupaszki” byli święci? Wojna ich nie zdemoralizowała?

– Każda wojna demoralizuje. Nawet krótka. Jednak z zebranych przeze mnie materiałów mogę śmiało stwierdzić: żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK nie kradli, nie gwałcili, nie zabijali miejscowej ludności. Oni byli dla wyższych idei!

Chyba jednak nie zawsze było tak różowo. Pod komendą „Łupaszki” działał Władysław Cheliński „Mały”, o którym mówi się różne rzeczy...

– Grupa Władysława Chelińskiego „Małego” składała się w głównej mierze z chłopów sprzeciwiających się kolektywizacji. W 1946 roku natknęła się w Borach Tucholskich na brygadę majora „Łupaszki”. Dowódca 5. Wileńskiej Brygady wolał mieć ludzi „Małego” pod swoją komendą i pilnować, niż puścić ich samopas. Okazało się, że to słuszna decyzja. Pod koniec samodzielnej działalności „Małego” ważniejsza była dla niego skuteczność niż szlachetność walki. Żeby zaoszczędzić na amunicji, Cheliński kazał sztyletować wrogów Polski, zamiast ich rozstrzeliwać zgodnie z żołnierskich kodeksem. Za oddziałem „Małego” ciągnęły się dwie sprawy ocierające się o kryminał. Nie możemy ich do końca zweryfikować, ponieważ żaden partyzant z jego oddziału nie żyje. Z relacji mieszkańców jednej z wiosek wiemy, że „Mały” wykonał dwa wyroki śmierci na osobach cywilnych. Nie do końca wiadomo, dlaczego. Prawdopodobnie ktoś przekazał „Małemu” błędne informacje, na podstawie których doszło do wykonania wyroku. Czy celowo? Póki co nie jesteśmy w stanie tego rozstrzygnąć, dlatego musimy wstrzymać się z ostateczną oceną tego wydarzenia. Pewne jest, że miejscowa ludność nie ma o „Małym” dobrego zdania, właśnie ze względu na ten nieszczęśliwy incydent. Kiedy jednak przeszedł pod komendę majora Zygmunta Szendzielarza, takie historie się nie powtarzały.

Skąd w takim razie nazwa „Brygady Śmierci” przypisywana oddziałowi „Łupaszki”?

– Jest to nazwa wywodząca się jeszcze z czasów wileńskich. Major „Łupaszko”, wówczas rotmistrz, miał przejąć dowództwo oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie dowodzonego przez porucznika Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Burzyński od kwietnia do sierpnia 1943 roku stworzył blisko 300-osobowy oddział ściśle współpracujący z Sowietami. Niestety nieco się przeliczył. Rozkazy z Moskwy były jasne: należy rozwiązać brygadę „Kmicica”. Część kadry dowódczej została rozstrzelana, żołnierze zostali wcieleni do sowieckiej partyzantki. Wtedy pojawił się major „Łupaszko”, który przejął kilkunastu niedobitków. Jednak do Komendy Okręgu Wileńskiego AK dotarła informacja, że oddział „Kmicica” przestał istnieć. Okazało się, że to nieprawda. Szendzielarz odtworzył brygadę, która funkcjonowała dalej. W styczniu 1944 roku doszło do starcia „Łupaszki” z wojskami niemieckimi i policją litewską pod miejscowością Woźniany. Bitwa była nie do wygrania. W pewnym momencie Niemcy i Litwini, których było zdecydowanie więcej i którzy mieli lepsze uzbrojenie, zaczęli przeważać. Widząc, co się dzieje, jeden z żołnierzy majora zbiegł z pola walki i przekazał informację, że oddział „Łupaszki” został rozbity. Następnego dnia do Komendy Okręgu przyszedł meldunek, z którego wynikało, że bitwa pod Woźnianami jednak została wygrana przez partyzantów. Niemcy i Litwini zostali rozbici. Dwa dni później, wycofując się spod Woźnian, brygada majora została zaatakowana przez sowieckich partyzantów, którzy dysponowali siłami dziesięciokrotnie większymi od oddziału AK. Ponownie, w trakcie walk, do Komendy Okręgu przyszedł meldunek, że oddział „Łupaszki” przestał istnieć. Kiedy jednak „Łupaszko” wysłał swojego łączniku z wiadomością, że brygada przetrwała i walczy dalej, sam komendant Okręgu Wileńskiego, pułkownik Aleksander Krzyżanowski „Wilk” roześmiał się i powiedział: „Oddział Szendzielarza to prawdziwa brygada śmierci. Trzykrotnie ginęła i za każdym razem niczym feniks powstała z popiołów”.

Bywały takie sytuacje, kiedy ludność cywilna wstawiała się za milicjantami, członkami partii?

– Tak. W jednym z posterunków Milicji Obywatelskiej na Kociewiu wręcz dozbrojono milicjantów. Mieli przestarzałe karabiny, mało amunicji, a ludzie wypowiadali się o nich dobrze. Zdobytą wcześniej na ubekach i żołnierzach sowieckich broń przekazano milicjantom z komunikatem: skuteczniej brońcie tych rejonów przed bezprawiem.

W PRL, ale także i w wolnej Polsce pisano, że ludność cywilna nie sprzyjała oddziałom partyzanckim na terenie Kaszub i Kociewia. To prawda?  

– Partyzantka nie przetrwa w terenie dłużej niż dwa tygodnie, jeśli nie będzie miała poparcia miejscowej ludności. Mieszkańcy Pomorza musieli im sprzyjać. Mogło być to spowodowane terrorem albo dobrowolną chęcią pomocy. W tym wypadku o żadnym terrorze nie ma mowy. Choćby dlatego, że żaden mieszkaniec Kociewia i Kaszub nie ucierpiał z rąk żołnierzy 5. Wileńskiej. Raz, na wyraźne życzenie miejscowych, rozstrzelano dwóch cywili, którzy byli tajnymi informatorami Urzędu Bezpieczeństwa. Żołnierze „Łupaszki” chodzili w polskich mundurach i zachowywali się jak na żołnierzy przystało. Za żywność, nocleg i wypożyczone rzeczy płacili pieniędzmi. W sytuacji kryzysowej, kiedy tych pieniędzy akurat nie mieli, zostawiali kwit rekwizycyjny, do rozliczenia po zakończeniu wojny. Ta praktyka nie była niczym wyjątkowym. Ludność postrzegała ich jak żołnierzy i dlatego im pomagała bez względu na poglądy polityczne.

Na czym polegała Akcja X?

– Rozpoczęła się w 1948 roku. Była to akcja ogólnopolska polegająca na dokładnej inwigilacji i rozpracowaniu akowców z Wileńszczyzny. 6 tysięcy z nich w wyniku tych działań zostało aresztowanych. A wszystko zaczęło się w... Gdyni,  na Wzgórzu Focha. Pewnego razu por. Edmund Bukowski „Zbyszek”, jeden z oficerów Okręgu Wileńskiego, pierwszy odnaleziony na tzw. „Łączce”, dostał rozkaz nawiązania kontaktu z siatką łączności wywiadu Rządu Polskiego w Londynie. Podjął to zadanie i właśnie w Gdyni przekazał tajne informacje. Jednak jak się okazało, cały lokal, gdzie odbyło się spotkanie, był pod obserwacją. Od tego momentu ubecy zaczęli namierzać siatkę wileńską i stąd zrodził się pomysł przeprowadzenia Akcji X.

Jak silna była inwigilacja 5. Brygady Wileńskiej AK?

– Inwigilacja oddziałów „Łupaszki” nigdy się nie powiodła. UB próbowało wysyłać agentów, podszywających się pod AK. Oddział  majora uległ, zgodnie z rozkazami, powolnej i przez to stosunkowo bezpiecznej demobilizacji. Łatwo było powiedzieć: „żołnierze, idźcie do domu”. Problem polegał na tym, że oni tych domów nie mieli. Trzeba było przygotować odprawę, bezpieczne lokale, a dopiero potem zwolnić ze służby. Paradoksalnie partyzanci o wiele bezpieczniej czuli się w gęstwinie leśnej niż w mieście. Ostatni podkomendny majora, Kazimierz Kamieński „Huzar”, zginął w 1952 roku.

Ilu przetrwało okres stalinowski?

– Niewielka część. Wielu zostało skazanych na karę śmierci, inni umierali w więzieniach po długich torturach.

Co czekało na partyzantów „Łupaszki” w stalinowskim więzieniu na ul. Kurkowej w Gdańsku?

– Stalinowscy oprawcy potrafili być wyjątkowo wyrafinowani. Jeden z aresztowanych żołnierzy wileńskiego AK jako najokrutniejszą karę wspomina lekkie uderzanie ołówkiem nad lewym uchem. Śledczy robił to nieprzerwanie przez pół godziny. Akowiec po 10 minutach miał tak niewiarygodny ból głowy, że był gotów na wszystko, byleby tylko przestało go boleć. Innym razem kładziono człowieka pod kapiącą wodą, która spadała na środek czoła. Niektórzy twierdzą, że była to najokrutniejsza tortura, ponieważ ból zadawany przez uderzającą w jedno miejsce kroplę wody jest olbrzymi. W końcu nieprzypadkowo mówi się, że kropla drąży skałę...

Niektórzy współcześni historycy wciąż widzą w żołnierzach „Łupaszki” bandytów...

– Zawsze pytam bardzo konkretnie: proszę podać mi przykłady, które wskazują, że 5. Wileńska była oddziałem bandyckim? Kogo zgwałcili, czyje domy okradli, kto zginął z ich ręki?  Okazuje się, że „argumenty” historyków nazywających partyzantów bandytami to pustosłowie. Przez rok działalności oddziału „Łupaszki” życie straciło 39 osób, z tego tylko 17 w wyniku wyroków. Wśród tych 39 było 6 żołnierzy Armii Czerwonej, 2 politruków z NKWD. Pozostali to funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, 2  milicjantów i 2 donosicieli. Proszę podać mi przykład oddziału, który był tak humanitarny. Ci ludzie brali udział w krwawej wojnie od lat, dlatego szanowali życie. Woleli przestrzec, ostrzec, ukarać, niż zabić.  

Skąd wzięła się czarna legenda oddziału „Łupaszki”?

– Organizacje partyjne wydawały polecenia dla działaczy, żeby w każdym niewyjaśnionym przypadku gwałtu, rabunku, podpalenia, kradzieży rozgłaszać plotki, że zrobili to „bandyci od Łupaszki”. Zaczęto w ten sposób tworzyć czarną legendę, która z czasem się umocniła. Niestety kłamstwo silnie zakorzeniło się w świadomości mieszkańców Pomorza.

Od wielu lat organizuje pan piesze rajdy szlakiem 5. Wileńskiej Brygady AK. To dobry sposób uczenia młodzieży o żołnierzach wyklętych?

– Jeżeli dam młodemu człowiekowi fenomenalną książkę o „Łupaszce”, która liczy 1600 stron, to wiem, że bardziej go zniechęcę, niż zachęcę do poznania historii. Jeśli będę mógł go wziąć na świetny film o majorze, to będę szczęśliwy. Niestety póki co takiego filmu nie ma. Rajd jest połączeniem turystyki i nauki historii. Daje możliwość spotkania kombatanta, który mówi: „W tym miejscu stałem z karabinem”. I wydaje mi się, że to jest dla młodego człowieka atrakcyjne.  

Czy państwo polskie dostatecznie upamiętnia żołnierzy wyklętych?

– Odpowiem, podając przykład. Na Litwie, na terytorium równym powierzchniowo województwu pomorskiemu, powstało kilka tysięcy miejsc upamiętniających leśnych partyzantów. Kilkanaście tysięcy pomników odnaleźć możemy na obszarze całej Litwy. Tymczasem, dla porównania, na terytorium województwa pomorskiego znam 4 miejsca poświęcone pamięci żołnierzy wyklętych.