„Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta”

Jan Hlebowicz

Zapadł wyrok w sprawie Grudnia'70 na Wybrzeżu. Stanisław Kociołek, wicepremier PRL, członek Biura Politycznego KC PZPR został uniewinniony.

„Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta”

Warto przypomnieć, że „krwawy Kociołek”, jak mówią o nim słowa „Ballady o Janku Wiśniewskim” od grudnia 1967 do lipca 1970 r. pełnił funkcję I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. W dobie Marca'68 brutalnie rozprawił się z demonstrującymi studentami.

W czasie Grudnia'70 na Wybrzeżu był członkiem sztabu lokalnego, który w Gdańsku podjął decyzję o użyciu ostrej amunicji przeciwko wychodzącym ze stoczni robotnikom. Dwóch z nich zginęło od kul żołnierzy. Jedenastu zostało rannych.

Kociołek wystąpił także w lokalnej telewizji ze słynnym apelem o powrót robotników do pracy. Gdyńscy stoczniowcy, którzy go posłuchali, zostali ostrzelani. „Czarny czwartek” pochłonął 18 ofiar, w tym wielu młodych ludzi.

„Kat Trójmiasta” nie poniesie żadnych konsekwencji za współudział w masakrze. A Wojciech Jaruzelski głośno mówi, że gdyby zapadł inny wyrok, „byłby zniesmaczony”. Wyobrażam sobie jak po niesmacznej wypowiedzi generała musieli poczuć się państwo Godlewscy, rodzice Zbyszka, 18-latka zastrzelonego w Gdyni.

Wyrok, który zapadł, jest kompromitacją polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jednak szczególnie nie dziwi. W Polsce i poza jej granicami spokojnej starości dożywają stalinowscy oprawcy, funkcjonariusze UB i SB, prokuratorzy i sędziowie.

Dlaczego ludziom odpowiedzialnym za grudniową masakrę albo wprowadzenie stanu wojennego miałoby nie ujść na sucho? Brak dekomunizacji i deubekizacji w naszym kraju sprawia, że ludzie „starego systemu” wciąż pełnią ważne funkcje w parlamencie, na uczelniach, w urzędach czy sądach. Trudno przypuszczać, żeby pozwolili, by ich dawnym towarzyszom spadł głos z głowy.

Wojciech Jaruzelski na przykład, ze względu na zły stan zdrowia nie mógł brać udziału w rozprawach ws. Grudnia'70. Cudem ozdrowiał podczas wizyty u Bronisława Komorowskiego w Pałacu Prezydenckim, gdzie doradzał głowie państwa, o zgrozo, w zakresie bezpieczeństwa narodowego. Pewnie także poczuł się lepiej, gdy potwierdził swoje przybycie na Kongres Lewicy. Głosów oburzenia specjalnie nie słychać.

Niestety wyrok w sprawie wydarzeń grudniowych wpisuje się w ogólnoeuropejską tendencję bagatelizowania zbrodni komunizmu ‒ ideologii, która pochłonęła miliony istnień. Nie wywoła on na zachodzie Europy większych kontrowersji. Być może dlatego, że wielu rewolucjonistów z „pokolenia 1968”, zapatrzonych w portrety masowych morderców Mao Zedonga i Che Guevary, piastowało i nadal piastuje wysokie stanowiska w Parlamencie Europejskim bądź rządzie swojego kraju. Chociażby „czerwony Dany”, czyli Daniel Cohn-Bendit, dzisiaj europoseł Grupy Zielonych albo Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych Niemiec, w latach 1968-1975 członek skrajnie lewicowej organizacji „Walka Rewolucyjna”.

Niestety wciąż próbuje się minimalizować krwawe żniwo komunizmu. Dlatego młodzi ludzie paradują w koszulkach z podobizną Che Guevary, a „kat Trójmiasta”, współodpowiedzialny za śmierć swoich rodaków, zostaje uniewinniony.