Kundelek w pustym mieszkaniu

Jan Hlebowicz

|

Gość Gdański 39/2013

publikacja 26.09.2013 00:00

Dostali tylko pół godziny na spakowanie się. W popłochu chwytali za rzeczy, które uznali za najważniejsze. Zdarzało się, że ktoś zapomniał dokumentów albo pieniędzy. Kiedy po nie wracał, Niemcy rozstrzeliwali na miejscu.

Kundelek w pustym mieszkaniu Większość wysiedlonych gdynian straciła na początku II wojny światowej cały dobytek Archiwum Benedykta Wietrzykowskiego

Benedykt Wietrzykowski urodził się na początku 1939 r. Jego rodzice, Gertruda i Konrad, poznali się w Gdyni, do której przybyli z różnych stron Polski. Po ślubie bracia panny młodej pomogli nowożeńcom – pożyczyli pieniądze na wynajem lokalu, w którym niebawem powstał sklep kolonialny. – Można tam było kupić szwarc, mydło i powidło, czyli wszystkiego po troszku – opowiada pan Benedykt. Interes szedł dobrze. Idylla zakończyła się wraz z wybuchem II wojny światowej...

Exodus z Miasta Gotów

17 września do miasta przybył z wizytą Adolf Hitler. Nie witały go tłumy. Kilka dni wcześniej naziści urządzili łapanki. Zatrzymano 5 tys. mężczyzn, których Niemcy uznali za polskich patriotów. – Hitlerowcy bali się niepokojów w Gdyni, którą krótko po odjeździe führera przemieniono na Gotenhafen, czyli Miasto Gotów – tłumaczy B. Wietrzykowski. Wśród aresztowanych był jego ojciec. – Udało mu się przekupić strażnika albo po prostu uciekł. Ukrywał się w lesie. Dzięki temu uniknął śmierci – opowiada pan Benedykt. Część mężczyzn trafiła do katowni gestapo Victoria Schule w Gdańsku. Pozostałych przetrzymywano w gdyńskich szkołach lub na placach jako zakładników. Kiedy Hitler opuścił miasto, Niemcy kierowali aresztantów do obozu koncentracyjnego Stutthof albo rozstrzeliwali w Lesie Piaśnickim pod Wejherowem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.