Obowiązek świadectwa

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 22.05.2014 21:15

Z minister Anną Fotygą o wartościach, gospodarce i możliwości wpływania z poziomu członka Parlamentu Europejskiego na jakość życia w kraju rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

Obowiązek świadectwa Anna Fotyga podczas konferencji prasowej w Gdańsku ks. Rafał Starkowicz /GN

Ks. Rafał Starkowicz: Wielu przedstawicieli kościołów alarmuje, że Europa odchodzi od swoich korzeni chrześcijańskich. Jak można temu przeciwdziałać w PE?

Anna Fotyga: Istotne jest, aby w polityce realizować wartości, które się wyznaje. W tym sensie wiara ma związek z polityką. Polityk ma obowiązek dawania świadectwa wiary, tak, jak każdy inny człowiek, w miejscu, w którym funkcjonuje. Dzisiaj moim miejscem funkcjonowania jest parlament krajowy. Startuję do Europarlamentu - jak każdy kandydat liczę na powodzenie w tych wyborach - i nie mam wątpliwości, że tam również będę starała się promować system wartości, który wynika z mojej wiary. Podczas mojej poprzedniej kadencji w Parlamencie Europejskim prowadziłam różne kampanie. Szczególnie przeciw eutanazji. Bardzo mocno poruszyła mnie wówczas niedobrowolna eutanazja dzieci w Holandii. Pokazywałam schorzenia z którymi dzieci świetnie żyją i są kochane w Polskich rodzinach, a tam bezdyskusyjnie poddawane były eutanazji.

Za świadectwo czasami trzeba płacić wysoką cenę…

- Przeważająca większość mediów, funkcjonujących na teranie państw członkowskich Unii Europejskiej, to są media o profilu lewicującym. One kreują rzeczywistość. Mam wrażenie, że ton nadaje tu także część urzędników Unii Europejskiej. Ale wyraźnie dostrzegam też nurt, który zaznacza swoją tożsamość, wiarę, przekonania i system wartości. Dotyczy coraz większych grup obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej. W stosunku do mojej poprzedniej kadencji w Parlamencie Europejskim, myślę, że to pewna pozytywna zmiana.

Kiedy na Węgrzech pojawiła się nawa konstytucja, odwołująca się do Boga i historii, media wieściły konsolidację środowisk lewicowych i rychły upadek Orbána. Tymczasem ostatnie węgierskie wybory pokazały, że naród go popiera …

- Sądzę, że niewierzący dostrzegli w działaniach Orbána realizację również swoich celów. Zapewne były one nieco inne. Wyraźnej promocji wartości chrześcijańskich i tradycji, z której wyrasta państwo węgierskie, towarzyszą jednak konkretne działania w sferze społecznej i gospodarczej. Takie, które promują interes węgierski. I myślę, że znacząca część społeczeństwa, która nie identyfikuje się z wartościami chrześcijańskimi, doceniła tę dbałość o węgierskie interesy. Zdecydowanie nie czują się oni prześladowani. Nie ma wątpliwości, że przeciwko Viktorowi Orbánowi została wytoczona bardzo poważna broń. To były naprawdę armaty poważnego kalibru. On jednak pozostał w tym bardzo zdecydowany, konkretny i konsekwentny. Myślę, że to się docenia u każdego polityka, zwłaszcza przywódcy państwa.

Czy dzisiaj można powiedzieć, że ten atak swój początek miał na zewnątrz kraju?

- To pewnie jest częściowo taka unijna poprawność. Działają też środowiska, które uległy tak dalekiej transformacji, że odbiega to od jakiejkolwiek normy społecznej. To współdziałanie ich interesów globalnych i tych na terenie Węgier spowodowało, że sprawa Orbana była przedstawiana jako wielki problem. On w rzeczywistości nie istniał. Wiem, jak reagowano na nasz rząd. To też były podobne środowiska. Z poważnym oporem spotykały się jakiekolwiek działania premiera Kaczyńskiego czy funkcjonowanie prezydenta…

Wydaje się, że media są dzisiaj dla PiS nieco bardziej łaskawe.

- Dostrzegam tę zmianę. Ale myślę, że jest w tym jeszcze inny czynnik. Władza PO zachowywała się arogancko w stosunku do wszystkich środowisk. Kiedyś mocno poparli ją młodzi, a to oni najwięcej stracili. Emigracja jest powszechną decyzją po osiągnięciu dojrzałości wśród młodego pokolenia. Ludzie starszego pokolenia dostali ʺnagrodęʺ konieczność pracy do późnych lat. Dziennikarze mediów zwłaszcza publicznych są dzisiaj grupą prześladowaną. Sytuacja pracownicza w mediach publicznych jest niezwykle trudna. Doświadczają jej pracownicy telewizji, profesjonalni, zasłużeni dziennikarze różnych mediów… Sądzę, że to również działa. Wówczas brak sympatii ze strony mediów, to była po prostu narracja naszych przeciwników. Nie było żadnych powodów do takiego etykietowania nas. Sama w latach osiemdziesiątych realizowałam projekty, dzięki którym pozwalniani w stanie wojennym dziennikarze, mogli znaleźć jakieś środki do życia. Świetnie się nam wówczas współpracowało. Przyznam, że opinia na mój temat dziennikarzy związanych z kręgami Platformy naprawdę mnie zaskoczyła.

Czy nie przypomina to czasem wojny?

- I to na każdej płaszczyźnie. Ideologicznej, politycznej… Nie dziwimy się temu. Nie chcę powiedzieć, że się nie przejmujemy, ale po prostu robimy swoje.

Co jest dla Polski dzisiaj najważniejsze? Gospodarka czy walka o tożsamość narodową? 

- Sfera tożsamości, świadomości, poczucia wspólnoty, przywiązanie i duma z polskości, stanowią niezbędne warunki, aby wszystko inne funkcjonowało prawidłowo. Tylko tak wychowane społeczeństwo jest w stanie w sposób świadomy dbać o swoje bezpieczeństwo. Wówczas jest w stanie na równej płaszczyźnie prowadzić dialog z innymi wspólnotami i społeczeństwami. Dotyczy to także dialogu gospodarczego. Trzeba po prostu wchodzić z innymi w równorzędne relacje gospodarcze. To jest niezbędne, byśmy nie byli krajem zdominowanym gospodarczo. Nie możemy być terenem śmieciowych umów. Wszystkie te sfery muszą być równocześnie rozwijane. Przy czym praca w obszarze tożsamości, powinna być rozłożona na bardzo długi czas. Musi być bardzo cierpliwa i konsekwentna. Nie może zrażać, ale powinna przyciągać młodych i wielkie grupy społeczeństwa. Pozostałe dziedziny wymagają szybkich interwencji. Konkretnych i praktycznych. Mamy program, który obejmuje wszystkie sfery funkcjonowania państwa i bardzo poważne działania w dziedzinie tożsamości i świadomości narodowej.

 

Wybory do PE nie cieszą się w Polsce zbytnią popularnością. Dlaczego? To wyraz kompleksu czy brak wiary w mogące się dokonać zmiany?

- Władza PO-PSL, sam premier Tusk i jego najbliżsi współpracownicy spowodowali spory zamęt w umysłach ludzkich. Część obywateli nie wie, co sądzić o konkretnych wydarzeniach. Musiały dokonać się sprawy naprawdę dramatyczne, żeby przejrzano na oczy. A i tak jest pewna obawa. Ona wynika z pewnego braku świadomości naszych możliwości, warunków i sposobu funkcjonowania w stosunku do innych społeczeństw i państw Unii Europejskiej. Dopiero teraz widać, jakie piętno nałożył na nas okres komunizmu. Sądzę jednak, że zrywy Polaków pokazują, że nie jest to jakiś kompleks, że to nie jest nic trwałego. Byliśmy społeczeństwem, które wielokrotnie przeciwstawiało się władzy komunistycznej. Ja jestem optymistką. Sprawdziłam to niejednokrotnie. Polacy potrafią okazać wielkość.

Jak kształtować związek państwa z Kościołem, żeby służył on obojgu?

- Jesteśmy świadkami sterowanej nienawiści do Kościoła. Mamy dzisiaj do czynienia z podobnym przemysłem pogardy, z jakim miał do czynienia prezydent Lech Kaczyński. To są planowo i perfidnie przeprowadzane akcje. W kościołach widzimy jednak ogromne rzesze ludzi. Kościół jest instytucją, która budowała tożsamość polskiego państwa. Nie chcę tu umniejszać wkładu osób niewierzących. Ale jednak rolę kościoła katolickiego w tworzeniu tożsamości, świadomości narodowej i państwowości polskiej trzeba dostrzegać. Nie widzę tu żadnych potrzeb przewartościowania. Uderzenie w Kościół jest narzędziem do osłabiania pozycji państwowej Polski. Mówię to z punku widzenia swojego doświadczenia jako ministra spraw zagranicznych. To jest wyraźnie ten sam nurt i kierunek. Zarówno politycy, jak i przedstawiciele Kościoła popełniają błędy. Przeciwstawianie się temu wymaga wielkiej wiedzy, ale też i delikatności. To trudne przy tych nagonkach medialnych.

Ale żyjemy przecież w państwie prawa…

- Grzechy, upadki i przestępstwa powinny być karane. Są dzisiaj jednak elementem uderzenia w autorytety. Myślę, że to jest całkiem świadoma polityka. To element przemysłu pogardy i nienawiści. W każdej grupie społecznej można znaleźć pewien rodzaj błędu. Ale nie można w związku z tym doprowadzać do uogólnień. Świadoma polityka, uderzająca w Kościół jest bardzo bolesna dla olbrzymiej grupy członków Kościoła. Księża stanowią grupę, która jest powyżej normy, jeżeli chodzi o standardy moralne, wiedzę i poczucie tożsamości. Mimo to pojedyncze przypadki wykorzystywane są w sposób niebywały. Pojawia się lawina medialnych ataków, która ma na celu odsunięcie ludzi od Kościoła. Moim zdaniem Polacy nie dają się nabierać na takie działania. Liczba osób w kościołach o tym świadczy. Czas jest trudny, ale jestem przekonana, że przetrwamy.

Bruksela jest daleko. Co z Parlamentu Europejskiego można zrobić dla naszego regionu?

- Rzeczywiście Bruksela jest daleko. Uważam, że przede wszystkim trzeba wdrażać bardzo konsekwentną politykę krajową. Część prawa, które warunkuje wdrażanie polityki gospodarczej, jest jednak stanowiona w Brukseli. Mamy poważny wpływ na kreowanie warunków prowadzenia polityki gospodarczej państwa. Przez ostatnie lata byłam przedstawicielem PiS w prezydium komisji ds. Unii Europejskiej. Przyznam, że byłam zbulwersowana bezrefleksyjnym przyjmowaniem proponowanych przez Komisję Europejską rozwiązań prawnych, w których my, posłowie PiS, wyraźnie dostrzegaliśmy zagrożenia dla naszej pozycji gospodarczej. Właśnie tam było to najbardziej widoczne. Chociażby w kwestii unii bankowej, paktu fiskalnego. Widać było nawet niechęć od mówienia o renegocjowaniu pakietu energetyczno-klimatycznego. Od kilku lat wprowadzona jest zintegrowana europejska polityka morska. Absolutnie nie należy się tutaj zdawać na przemożny wpływ dużych państw członkowskich, które są po prostu konkurencją w tej dziedzinie, dla różnych gałęzi naszej polityki morskiej. Zarówno dla rybołówstwa, jak i przetwórstwa rybnego, przemysłu stoczniowego, portowego, żeglugi… Polityka morska to nie jest tylko, jak słyszę od przedstawicieli PO, sprawa konkurowania Pomorza czy województwa zachodniopomorskiego o wpływy wewnątrz kraju. Na to trzeba spojrzeć tak, jak patrzył kiedyś Eugeniusz Kwiatkowski. To żywotny interes narodowy, państwowy. Mamy porty, dostęp do morza, długą linię brzegową. Naszym niekwestionowanym interesem jest rozwijanie tej gałęzi gospodarki. Ona spowoduje, że cały region będzie kwitł. Chcę się skupić właśnie na sprawach polityki morskiej.

Jak dzisiaj skutecznie przeciwstawiać się polityce mocarstwowej Rosji? Prezydent Kaczyński wyraźnie stawiał na silny związek państw Europy Środkowej…

- Dzisiaj jest to znacznie trudniejsze, ale do tej polityki trzeba powrócić. Prezydent Kaczyński mówił, że podziały historyczne pomiędzy narodami naszego regionu sprawiają, że trudno prowadzić jednolitą lojalną politykę międzypaństwową. Łatwiej jest tworzyć projekty, które są wspólnym interesem. Stąd też pojawił się pomysł projektów energetycznych. Na tej kanwie budowało się powoli sojusz polityczny. Jest wiele wspólnych dziedzin, w których można dostrzec podobieństwa i wspólne interesy. W takich projektach uczestniczy zwykle najpierw mniejsza grupa. Potem sojuszników przybywa. Dzisiaj nie mamy wyboru. Choć będzie niewspółmiernie trudniej. Działają tu poważne siły. Rosja zmieniła politykę. Trzeba jednak robić swoje. Nie można być wobec nikogo osobą wrogą, występującą z pozycji wielkości. Nie możemy jednak z jednej strony udawać, że jesteśmy przyjaciółmi małych a z drugiej zabiegać o względy rosyjskie. Czasami jest to albo-albo. Nie twierdzę, że nie powinniśmy rozmawiać z Rosją. Za naszych czasów też takie rozmowy trwały. Lecz nie można ustępować wówczas, gdy Rosja stawia warunki, które nie są możliwe do spełnienia przez polska władzę. Każdy rozsądny polityk kieruje się interesami swojej własnej wspólnoty. W takiej polityce zawsze można znaleźć sojuszników. Nie można wchodzić w sojusze z tymi, którzy chcą realizować politykę sprzeczną z naszymi interesami. A takich właśnie w ostatnich latach władza poszukiwała. Tylko dlatego, że byli silni.