Najgorsza jest samotność

jah

|

Gość Gdański 03/2015

publikacja 15.01.2015 00:00

– Doskonale pamiętam swój pierwszy rejs. Była Wigilia. Płynęliśmy z Gdańska do Afryki przez Zatokę Biskajską. Dopadł nas straszny sztorm, a w pewnym momencie straciliśmy ster...

Kiedy pan Marek jest na morzu, komunikuje się z żoną i dziećmi głównie przez internet.  – Piszemy do siebie setki maili. Te elektroniczne listy są dla nas bardzo ważne – podkreślają Kiedy pan Marek jest na morzu, komunikuje się z żoną i dziećmi głównie przez internet. – Piszemy do siebie setki maili. Te elektroniczne listy są dla nas bardzo ważne – podkreślają
Jan Hlebowicz /Foto Gość

Na szczęście wiatr ucichł, załoga poradziła sobie z awarią, wszyscy bezpiecznie dopłynęli do celu. A Marek Wierzbowski nie zraził się do pływania. Marynarzem jest od 16 lat. – Nigdy nie uważałem swojej pracy za niebezpieczną. Gdybym za każdym razem wypływał z myślą, że coś może się stać, nie wytrzymałbym psychicznie – mówi. – Spokój męża udziela się mnie i dwójce naszych dzieci – przyznaje pani Ewa i dodaje, że w pozytywnym myśleniu pomaga modlitwa. – Dziękuję Bogu za każdy szczęśliwy powrót Marka. Wspólnie przeżywali katastrofę cementowca „Cemfjord” z 7 Polakami na pokładzie, który 2 stycznia zatonął u wybrzeży Szkocji. – Ta tragedia nami wstrząsnęła. Bardzo współczujemy wszystkim rodzinom zaginionych marynarzy – mówi ze wzruszeniem pani Ewa. – „Co bym zrobiła, gdyby tam był Marek?” – to była moja pierwsza myśl...

Pytania bez odpowiedzi

Wciąż nie milkną echa tego dramatu i mnożą się pytania o przyczyny katastrofy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.