To Bigos spadł z nieba

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 26.11.2015 17:33

Właścicielem rakiety, która wczoraj spadła w okolicach stacji kolejowej w Mrzezinie okazała się gdyńska firma SpaceForest. Dzisiaj rano policja zatrzymała dwóch członków zarządu firmy.

To Bigos spadł z nieba Dwaj członkowie zarządu firmy SpaceForest zostali zatrzymani przez policję ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

- Rano zostali zatrzymani dwaj mężczyźni 42-letni mieszkaniec Gdyni i 39-letni mieszkaniec Rumi. Przebywają obecnie w policyjnej izbie zatrzymań - mówi st. sierż. Łukasz Brzeziński, oficer prasowy puckiej policji.

Mężczyźni zostali za trzymani na polecenie puckiej prokuratury, która wszczęła śledztwo w sprawie "sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa zdarzenia zagrażającego zdrowiu i życiu wielu osób lub mienia w wielkich rozmiarach". Za taki czyn sprawcom grozi od pół roku do 8 lat więzienia.

Dziś rano policja dokonała także też przeszukań w mieszkaniach obu mężczyzn. - Ujawniliśmy tam elementy, które mogły posłużyć do stworzenia przedmiotu, który został odnaleziony w Mrzezinie, jak również środki chemiczne, które zostały przekazane do dalszej ekspertyzy biegłego. On określi, czy posiadanie tych substancji nie jest zabronione prawem - informuje st. sierż. Brzeziński.

Informację o zatrzymaniu członków zarządu potwierdza także Adam Matusewicz z firmy SpaceForest. Dodaje, że po odbytej dzisiaj rano 15-sekundowej rozmowie telefonicznej, nie może uzyskać z zatrzymanymi żadnego kontaktu.

Adam Matusewicz wyjaśnia także przyczyny zamieszania, jakiego źródłem stała się wystrzelona przez firmę rakieta.

- Nasza firma bierze udział w projekcie Komisji Europejskiej o nazwie DEWI. Opracowujemy sieci czujników, które komunikować się będą ze sobą bezprzewodowo. Ma to na celu wyeliminowanie kabli komunikacyjnych, co spowoduje zmniejszenie ciężaru rakiety - informuje.

Firma konstruuje rakietę, która ma być demonstratorem tych technologii. Zanim jednak ona wystartuje, trzeba przetestować poszczególne podzespoły, która mają być w niej wykorzystane. Temu celowi miała służyć rakieta, która spadła wczoraj na Mrzezino.

- Skonstruowaliśmy rakietę o szumnej nazwie Bigos. To kartonowa rura i trochę sklejki. Wczoraj przeprowadziliśmy test jednego z modułów komunikacji - mówi Matusewicz.

Bezpiecznemu powrotowi rakiety na ziemię służyć miał dwustopniowy system spadochronów. Pierwszy - mniejszy - miał otworzyć się na dużej wysokości. Drugi - duży - dopiero 200 m nad ziemią.

- Tak się złożyło, że system, który służy do wyrzucania spadochronów rakiety z nieznanych przyczyn otworzył się od razu bardzo wysoko. Prędkość opadania była bardzo mała i z powodu wiatru rakietę zniosło nam dalej niż zakładaliśmy - ujawnia. - Gdyby wszystko poszło dobrze, rakieta wylądowałaby 200-300 metrów od miejsca startu i nie byłoby tematu - dodaje.

Czy rakieta spowodowała jakieś niebezpieczeństwo? Przedstawiciel firmy stwierdza, że jeśli nawet tak, to niewielkie.

- To jest obiekt pozbawiony pirotechniki, napędzany silnikiem hybrydowym, który nie wybucha. Paliwem był polietylen. Po starcie paliwo zostaje wypalone i jedyne ryzyko polega na tym, że opadający obiekt mógłby na kogoś spaść. Realnie nie ma jednak takiego zagrożenia - stwierdza Adam Matusewicz.

Jak twierdzi, w całej Europie brakuje miejsc do testów rakiet, a na specjalne wydarzenia organizowane przez Polskie Towarzystwo Rakietowe, trzeba czekać nawet i pół roku.

Organizowane są one na poligonach wojskowych z wykorzystaniem zabezpieczenia wszystkich potrzebnych służb. Najbliższa taka impreza, na którą firma złożyła swój akces, odbędzie się dopiero w przyszłym roku.

- Jeżeli ktoś potrzebuje zrobić test czegoś, a taka potrzeba nastąpiła, to nie jest w stanie czekać pół roku, by otrzymać dostęp do poligonu, tylko wybiera sobie miejsce możliwie bezpieczne, z dala od zabudowań czy dróg - tłumaczy Matusewicz.

Uważa, że rejon rzeki Redy, z którego rakieta wystartowała jest miejscem całkowicie bezpiecznym. Są tam tylko łąki i bagna.

Inaczej rzecz widzą eksperci. - Przepisy międzynarodowe odnoszące się do bezpieczeństwa lotu mówią wyraźnie, że wszelkie działanie, które może mieć niebezpieczny wpływ dla ruchu lotniczego, musi być koordynowane. Na podmiocie, który eksperymentuje z takimi rzeczami leży obowiązek skoordynowania tego faktu - powiadomienia wojska lub innej służby lotniczej - mówi jeden ze znawców problematyki.

Aby przekonać się, czy miejsce, z którego startowała rakieta jest rzeczywiście bezpieczne, przyjrzeliśmy się stronie Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej.

Tam w przejrzystej aplikacji sprawdziliśmy, że zarówno rejon, z którego startowała rakieta, jak i miejsce jej nieszczęśliwego lądowania, leży na terenach objętych restrykcjami.

Wynikają one prawdopodobnie z bliskości lotniska na Babich Dołach. Zaznaczone kolorem żółtym obszary podpisane są nazwami: "Oksywie A" oraz "Oksywie B". Po kliknięciu na nie pojawiają się nawet numery telefonów, z którymi trzeba się kontaktować w przypadku lotów chociażby dronów.

Jeden z rozmówców sugeruje, że przypadek z rakietą mógł być próbą przysporzenia reklamy firmie SpaceForest.

- Zatrzymano członków zarządu firmy. Prawdopodobnie będą próby obciążenia nas kosztami akcji saperów i antyterrorystów. Podobno saperzy wysadzili korpus naszej rakiety, więc straciliśmy zbiornik z włókna węglowego i elektronikę... Wolałbym uniknąć takiej reklamy - mówi Adam Matusewicz, który reprezentuje spółkę SpaceForest.

Przeczytaj także: