Lot od grobu Kazika

ks. Rafał Starkowicz

|

Gość Gdański 06/2016

publikacja 04.02.2016 00:00

Rocznica katastrofy w MTK. – Kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki spadających blach, pomyślałem, że ktoś zahaczył o jakiś regał z pucharami. Popatrzyłem w prawo. Bez namysłu krzyknąłem: „Ludzie! Tu się wszystko wali” – wspomina Andrzej Struck, prezes puckiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych.

Jeszcze na chwilę przed katastrofą nic nie zapowiadało mającej wydarzyć się tragedii Jeszcze na chwilę przed katastrofą nic nie zapowiadało mającej wydarzyć się tragedii
Tomasz Piątek

Impreza dla nich właściwie się już kończyła. Przyjechali tu porannym pociągiem z Wybrzeża. Po całodziennym zwiedzaniu stoisk i emocjach związanych z odbywającymi się konkursami byli już nieco zmęczeni. Nie chcieli jednak w oczekiwaniu na powrotny pociąg siedzieć na zimnym dworcu. Postanowili więc pozostać jeszcze chwilę w ogrzanej hali. – Właśnie wstałem, żeby zrobić zdjęcia kolegom siedzącym na ławkach. Nagle rozległ się ogromny trzask. Myślałem, że ktoś wpadł w szklane stoisko. A to spadały świetliki. Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund – mówi Tomasz Piątek, sekretarz puckiego oddziału PZHGP. – Nagle zgasły światła. Pobiegłem pod scenę. Tam straciłem przytomność – opowiada. Kiedy się ocknął, próbował na kolanach wygramolić się spod blach i kątowników. W ciemności dostrzegł kilku ludzi zakleszczonych w zawalonej konstrukcji. – Sami nie potrafili wyjść. Kilku udało mi się wyciągnąć. Ale byli i tacy, którym bez specjalistycznego sprzętu pomóc się nie dało – wspomina, nie kryjąc emocji. Kiedy już wyszedł przed halę, zobaczył siedzącego na hałdzie śniegu swojego wujka Mariana. – Cały był pokiereszowany – mówi Tomasz. Dopiero wówczas poczuł, że jest przemoczony do suchej nitki. W 17-stopniowym mrozie jego ubranie po chwili zamarzło.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.