Chodzi o skuteczność

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 18.04.2016 20:27

O tym, co właściwie dzieje się na Bałtyku, przyczynach i celach rosyjskich prowokacji oraz działaniach, które powinna podjąć Polska, z kmdr. por. rez. dr. Bohdanem Pacem, ekspertem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

Chodzi o skuteczność - Zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć - podkreśla kmdr. Bohdan Pac ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Ks. Rafał Starkowicz: Do opinii publicznej docierają niepokojące strzępki informacji o wzmożonej działalności rosyjskich sił zbrojnych na Bałtyku. Co tak naprawdę się tam wydarzyło?

Kmdr por. Bohdan Pac: W czwartek, po raz kolejny doszło do incydentu ze strony rosyjskiego lotnictwa. Do amerykańskiego samolotu zwiadowczego RC 135 dość niebezpiecznie zbliżył się rosyjski myśliwiec Su-27. Stało się to w strefie wód międzynarodowych. Rosyjska maszyna wykonała kilka niebezpiecznych manewrów w tym beczkę wokół amerykańskiego samolotu. To są manewry niedopuszczalne w działaniach w okresie pokoju.

Media mówią, że doszło do przechwycenia amerykańskiej maszyny. Co to znaczy?

- Chodzi o działanie polegające na zlokalizowaniu obcej maszyny, jak najszybsze dolecenie do niej i nawiązanie kontaktu w celu zmuszenia jej do wykonywania poleceń myśliwca, aby wyprowadzić ją ze strefy lub zmusić do lądowania. W skrajnych przepadkach może nawet dość do zestrzelenia. W tym przypadku Rosjanie nie nawiązali żadnej łączności tylko wykonywali niebezpieczne manewry wokół RC 135.

Mówi się, że amerykańska maszyna to samolot szpiegowski...

- To samolot rozpoznania radioelektronicznego, który prowadził nad Bałtykiem szeroko rozumiane działania rozpoznawcze. Rzeczywiście te samoloty nazywane są często samolotami szpiegowskimi. Ale posiada je zarówno NATO, jak i Rosja. Samolot zaś znajdował się w strefie wód międzynarodowych. Nie naruszał więc bezpośredniej strefy bezpieczeństwa Rosji.

Wcześniej pojawiły się informacje o innym incydencie na wodach Bałtyku...

- Zarówno ten ostatni incydent, jak i poprzedni, z udziałem amerykańskiego niszczyciela ćwiczącego z polską Marynarką Wojenną i rosyjskich samolotów myśliwsko-bombowych Su-24 pokazuje, że Rosja niespecjalnie wzięła sobie do serca deklarację państw NATO o wzmocnieniu wschodniej flanki. Warto dodać, że ten sam okręt, niszczyciel Donald Cook, typu Arleigh Burke, poddany był podobnemu oddziaływaniu już w kwietniu 2014 roku, kiedy pełnił misję na Morzu Czarnym. Dwa samoloty Su-24 wyposażone w urządzenia do walki radioelektronicznej dokonały kilkunastu przelotów nad niszczycielem i spowodowały totalne zakłócenie systemu dowodzenia i kierowania ogniem Aegis, zamontowanego na tym niszczycielu. Ale to nie wszystkie działania Rosji. Według części litewskich mediów, zaledwie kilka dni wcześniej, rosyjski desant wylądował na terytorium Litwy, na Mierzei Kurońskiej.

To brzmi jak scenariusz wywołania wojny...

- Ostatni desant, na Mierzei Kurońskiej, jeżeli rzeczywiście miał miejsce, służył pokazaniu, że Państwa Bałtyckie nie mają żadnych możliwości, by w czymkolwiek przeciwstawić się Rosji. Chodzi o efekt psychologiczny. Jeżeli Rosjanie chcieliby zająć Państwa Bałtyckie, nie będą tego realizować za pomocą działań desantowych od strony morza. Ruszyliby od lądu. Mają długą granicę, oraz aktywa osobowe na tym terenie. Są w stanie uruchomić tam swoją "piątą kolumnę". Desant byłby zbyt kosztowny i zbyt czasochłonny. Rosjanie w okresie Związku Radzieckiego potrafili skutecznie uwikłać wielu mieszkańców krajów bałtyckich. Zabezpieczyli dokumenty, podobnie zresztą jak w Polsce. Mam na myśli zniszczenie dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL w latach 1988-1989 w archiwum w Mińsku Mazowieckim, które prawdopodobnie po uprzednim sfotografowaniu wysłano do Moskwy. Mogą mieć zatem wiele kart w ręku.

Grozi nam zatem realny konflikt z Rosją?

- W wymiarze strategicznym i długoterminowym, jesteśmy w pewnym sensie na taki konflikt skazani. Naszym zadaniem jest taktyczne manewrowanie, byśmy czas ten jak najbardziej odsunęli i się do niego przygotowali. A także zdobyli jak najwięcej rzeczywistych sojuszników. Kluczową sprawą jest budowanie własnych zdolności obronnych i militarnych. Jeżeli nam się to uda zrobić, może się okazać, że jakakolwiek agresja będzie dla nich nieopłacalna.

Czy stacjonowanie Amerykanów w Polsce da nam realną gwarancję bezpieczeństwa?

- Jedna ciężka brygada amerykańska, która deklarowana jest do wzmocnienia wschodniej flanki NATO, to wprawdzie jaskółka nadziei, że będzie więcej i lepiej. Ale z drugiej strony to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Te potrzeby my będziemy musieli uzupełnić, odbudowując i rozwijając własne zdolności obronne. Po 1989 roku potencjał obronny Polski był systematycznie demontowany. W 2002 roku Marynarka Wojenna została np. pozbawiona lotnictwa bojowego. Gdyby nie zostało ono marynarce odebrane, a byłoby systematycznie modernizowane i unowocześniane, to mielibyśmy już jakieś zdolności do odstraszania. Jeżeli natomiast chodzi o Amerykanów, wystarczy sprokurować jakiś konflikt w Azji, który zwiąże USA. To nie jest tak, że Stany mają beczki złota i niezliczoną liczbę obywateli do stracenia.

A może Rosjanie chcą stworzyć wrażenie, że Polska nie jest dość bezpiecznym krajem, by mógł odbyć się tutaj szczyt NATO?

- Jest wręcz nieprawdopodobne, by szczyt NATO nie odbył się w Warszawie. Decyzja zapadła, czasu jest niewiele, a przygotowania są zaawansowane. Niestety te agresywne zachowania wskazują na to że Rosjanie traktują cały akwen przyległy do Obwodu Kaliningradzkiego, w tym również Zatokę Gdańską, jako nie tylko swoją strefę bezpieczeństwa, ale również strefę wpływów. Jedynym antidotum na taką sytuację jest budowanie własnych zdolności militarnych i operacyjnych, które nie tylko mają charakter odstraszający, ale również pewne możliwości do neutralizacji instalacji wojskowych, położonych na terenie Obwodu Kaliningradzkiego. Bez rozwoju tego typu zdolności będziemy mieli do czynienia z powtarzaniem się podobnych incydentów, a nawet ich eskalacją.

Rosjanom zależy na tym, by nie dopuścić do rozbudowy wschodniej flanki NATO...

- Ich celem jest wewnętrzne rozbicie NATO. Wykorzystują do tego także gospodarkę. Służy temu m.in idea Notrh Stream 2. Ten gazociąg ma na celu wykadrowanie państw Europy Środkowej z systemu zasilania gazem z Rosji. Za jakiś czas może się okazać, że można przestać tłoczyć gaz rurociągiem biegnącym przez Polskę. Budując North Stream 2 Rosjanie wiążą ze sobą część państw zachodnioeuropejskich. Dzięki niemu Niemcy przejmują za nas rolę państwa tranzytowego. W oparciu o rurociąg Opal w Niemczech można zasilić gazem całą zachodnią Europę. My tracimy, Niemcy zyskują. W tą inwestycję zaangażowane są nie tylko niemieckie firmy. Udziałowcami są także firmy austriackie a nawet brytyjskie. Nie jest prawdą, że kapitał nie ma narodowości. Jeżeli uda się Rosjanom związać gospodarczo przedsiębiorstwa, a co za tym idzie także państwa zachodnie, to one będą mniej skore do energicznych reakcji, jeżeli coś się będzie działo na wschodnich granicach NATO. Do tego trzeba dodać wojnę informacyjną, którą Rosjanie stosują od lat niezależnie od istniejącego systemu politycznego. Ich strategia jest obliczona na rozbicie sojuszy, wyłuskanie i zdominowanie słabszych państw.

Jak można się przed tym obronić?

- Istnieje konieczność, zorganizowania rzeczywistej defensywy przeciwko wojnie informacyjnej. Powinien powstać jeden ośrodek, który będzie koordynował zarówno działania MON, MSW, MSZ, Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Ministerstwa Edukacji Narodowej, ministerstw odpowiedzialnych za działalność w sferze zewnętrznej i wewnętrznej. Jeżeli ich działania będą koordynowane, pojawi się jednolity przekaz, będący obrazem strategii państwa nie tylko w odniesieniu do zagranicy, ale także do własnego społeczeństwa. Tu także jest wiele zagrożeń. Najniebezpieczniejszym elementem wojny informacyjnej są agenci wpływu. Można ich zrekrutować wszędzie. Gdy służyłem w Sztabie Generalnym zajmowałem się operacjami informacyjnymi. Widzę, że dzisiaj przede wszystkim potrzebna jest repolonizacja mediów. Jeżeli państwo nie będzie miało pewnej kontroli w tym obszarze, ośrodki dezinformujące można klonować w nieskończoność. Oprócz wikłania politycznego dokonuje się także wikłania finansowego. Jeżeli ktoś ma pieniądze, może wykupić dowolny tytuł i będzie on realizował polityczną linię kierownictwa, niekoniecznie zgodnie z narodowym interesem.

Mamy instrumenty żeby tego dokonać?

- Nawet jeżeli ich brakuje, to trzeba zacząć je tworzyć. W Polsce nie ma całościowego spojrzenia na wojnę informacyjną. Mówi się o wojnie hybrydowej, dezinformacji, manipulacji, cyberatakach czy cyberobronie. Ale to wszystko są jedynie części składowe. One są skuteczne, jeżeli uda się je zsynchronizować. Dopiero wówczas zaczyna działać efekt synergii. Musi być więc ktoś, kto "zawiśnie" nad tym wszystkim i to ogarnie. Jeżeli będzie wiedział na czym to polega, to dobierze sobie odpowiednich ludzi. Później można się wziąć za sprzęt. Taka jest kolejność. Jeżeli tego nie zrobimy, nigdy nie zbudujemy skutecznej defensywy przeciwko wojnie informacyjnej. A tu chodzi o skuteczność.

Kto zatem może to zmienić?

- Takim ośrodkiem może być np. kancelaria Prezydenta czy BBN. Jeżeli będą prężnie działać, mogą ogarnąć współdziałanie wspomnianych ministerstw w kwestii strategii komunikacyjnej czy obrony przed wojną informacyjną. Kolejną sprawą jest znalezienie ludzi, którzy stworzą zespół, zdolny zbudować strategię, koncepcję, a później zejść na szczebel operacyjny i taktyczny. Trafny jest tu aforyzm Konfucjusza: "Kto nie patrzy daleko, ten kłopoty ma blisko". Ten aforyzm powinniśmy dedykować sobie i naszym elitom.