Kardynał jak wikary

ks. Rafał Starkowicz ks. Rafał Starkowicz

publikacja 06.08.2016 23:55

- Kard. Macharski stawał u drzwi plebanii i mówił: "Wikary melduje się do pracy". W czasie spędzanego w Karwi urlopu chciał być postrzegany jako zwyczajny ksiądz. Nie było w tym nic z kokieterii czy udawania - opowiada ks. prał. Daniel Nowak, proboszcz parafii Chrystusa Króla w Wejherowie.

Kardynał jak wikary Kard. Franciszek Macharski z ks. Bolesławem Lewińskim oraz jego siostrą Zofią reprodukcja: ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Pierwsze wakacyjne wizyty ks. Franciszka Macharskiego w Karwi sięgają czasu, gdy jeszcze nie był biskupem ani kardynałem. Przyjeżdżając do miejscowości, która w tamtym czasie gromadziła intelektualne i artystyczne elity, krakowski kapłan początkowo zatrzymywał się w prywatnych kwaterach. Niewielka plebania, gdzie mieszkał ówczesny proboszcz, ks. Wesołek, nie nadawała się do przyjmowania gości.

Sytuacja powoli zaczęła się zmieniać od 1973 roku, gdy parafię w Karwi objął ks. Bolesław Lewiński.

- Od 1978 roku, gdy papieżem został Karol Wojtyła, biskup, a później kard. Macharski, podczas swoich wakacji mieszkał już wyłącznie na plebanii - wspomina ks. Daniel Nowak, siostrzeniec ks. Lewińskiego.

- Pamiętam, że jako młody ksiądz stanąłem kiedyś przed kardynałem. Byłem ciężko wystraszony. Ta moja postawa wzbudziła w nim wyraźną wesołość. Natychmiast rozładował sytuację. Pytał o życie. Interesował się prostymi, kapłańskimi sprawami. Chciał słyszeć, jak inni postrzegają rzeczywistość - wspomina ks. Nowak.

Kardynał jak wikary   Ks. Daniel Nowak pokazuje świecę ofiarowaną przez kardynała Zofii Lewińskiej ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość Za każdym razem było podobnie. Na lotnisku w gdańskim Rębiechowie odbierał kardynała ks. Jerzy Kuhnbaum, zwany potocznie "Kargulem".

Przywoził go na Żabiankę. Tam przy kawie odbywało się braterskie spotkanie kapłanów pracujących w parafii. Poznali się dzięki ks. Stanisławowi Dułakowi, doskonale znającemu środowisko krakowskiej kurii.

Kardynał interesował się parafią. Udzielał rad dotyczących zarówno duszpasterstwa, jak i budowy kościoła. Pracujący wówczas w parafii księża wspominają do jako "bardzo normalnego człowieka, zupełnie niepodobnego do innych dygnitarzy kościelnych". Następnie kardynała odwożono do Karwi.

- Wujek nie miał wówczas jeszcze wikariusza, a w sezonie letnim Mszy w niedzielę było po 5 - 6. Odprawiali je księża przebywający na terenie parafii. Kiedy wyznaczano obowiązki, kardynał stawał w kolejce i zgodnie z wyrażaną na wstępie deklaracją, chętnie je przyjmował. Najczęściej odprawiał Mszę rano. Później siadał do konfesjonału - wspomina ks. Daniel Nowak.

Kardynał jak wikary   Spotkania z ludźmi były okazją do wspólnych zdjęć reprodukcja: ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość - Po śniadaniu był obowiązkowy spacer. W pamięci mieszkańców Karwi zapisała się postać przechadzającego się kardynała. Na głowie kapelusz - sombrero, flanelowa koszula i jeansy. Wysoki, szczupły, zawsze wyprostowany. Parafianie z tego powodu mówili o nim "długopis" - mówi kapłan z uśmiechem.

Na spacerach zawsze ktoś mu towarzyszył. Często był to bratanek - Piotr, który wraz z nim odwiedzał Karwię.

Czasami jednak brał na spacer kogoś z mieszkających na plebanii gości. A było ich niemało. Zwykle w tym samym czasie mieszkało tam 15 - 20 osób. Byli wśród nich m.in. znani polscy aktorzy.

- Podczas spacerów nie stronił od rozmów ze spotkanymi ludźmi. Pozwalał, by robili z nim wspólne fotografie. Rozmawiał z każdym. Z prostymi rybakami i innymi plażowiczami. Chciał i umiał słuchać prostych ludzi. Nigdy nie dawał odczuć ludziom swojej pozycji. To była wielka uczta - móc razem spacerować po plaży i rozmawiać z nim, jako z bogatym w doświadczenia kapłańskie duchownym - ocenia ks. Nowak.

Okazją do rozmów były także wspólne posiłki, które przygotowywała rodzona siostra proboszcza. Na parafii pracowała jako gospodyni, a swoją pracę traktowała jako swoistą służbę Kościołowi.

- Ciocia Zofia zawsze gotowała dobrze. Ale kiedy odwiedzał ich ks. kardynał, starała się mu usłużyć jak najlepiej. Kardynał podziwiał jej wypieki. Kiedy trzy tygodnie temu zmarła, w gronie pamiętających te spotkania powiedzieliśmy: "No tak, musiała być tam przed nim, żeby przygotować mu jakiś tort na powitanie" - śmieje się ks. Nowak.

Jak wspomina, po posiłkach każdy brał swoje naczynia i zanosił do kuchni. Kardynał dawał przykład. Pierwszy zaczynał tę procesję. Zawsze starał się okazywać wdzięczność. A choć tego w żaden sposób nie oczekiwał, podczas jego pobytów w Karwi, całe życie na plebanii w sposób naturalny toczyło się wokół jego osoby.

Zofia Lewińska oprócz gotowania miała nietypową pasję. Kolekcjonowała niebanalne świece. Co roku, każdy z gości przywoził jakiś ładny eksponat. Ostatniego dnia, przy kawie odbywał się konkurs na najciekawszą z nich. Przewodniczącym jury był sam kardynał.

Plebania w Karwi była także miejscem zaskakujących spotkań. Do kardynała różnych ważnych gości przywoził ks. prał. Henryk Jankowski. Odwiedzali go także kapłani i biskupi.

Najbardziej zaskakującym było jednak spotkanie z niemieckim kanclerzem Willym Brandtem. Do Karwi przypłynął niespodziewanie kutrem polskiej Marynarki Wojennej.

- Wiąże się z tym śmieszna sytuacja. W tym samym czasie, nie wiedząc o wizycie kanclerza, na parafii pojawił się ówczesny biskup gdański Tadeusz Gocłowski. Kiedy usłyszał, że Brandt przyjechał na spotkanie z kardynałem, poszedł do kościoła i usiadł w konfesjonale. Przyszedł dopiero wówczas gdy kanclerz opuścił plebanię - wspomina ks. Nowak.

- Myślę, że wszystkim, którzy spotkali kardynała zapisze się on w pamięci jako biskup żyjący blisko ludzi. Rozmawiający i słuchający słów o ich problemach. Taki, który z pochyla się nad dzieckiem, aby z czułością pogłaskać je po głowie - pointuje ks. Daniel.