Głowę trzeba nosić wysoko

Gość Gdański 36/2016

publikacja 01.09.2016 00:00

O roli gospodarki morskiej, odbudowie przemysłu okrętowego i patriotyzmie młodego pokolenia mówi Zbigniew Sulatycki, kapitan żeglugi wielkiej, były wiceminister transportu i gospodarki morskiej.

◄	– Żaden zbudowany w polskich stoczniach statek nie zatonął. Ale nie może być tak, że na czele stoczni stawia się producenta parówek – mówi kpt. Zbigniew Sulatycki. ◄ – Żaden zbudowany w polskich stoczniach statek nie zatonął. Ale nie może być tak, że na czele stoczni stawia się producenta parówek – mówi kpt. Zbigniew Sulatycki.
zdjęcia ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość

Ks. Rafał Starkowicz: Urodził się Pan w Skarżysku-Kamiennej. Skąd wzięło się zatem zainteresowanie morzem?

Sulatycki Zbigniew: Mój ojciec całe życie poświęcił wojsku. Kiedy mój starszy brat Tadeusz zdał maturę, rozpoczął studia na Wydziale Nawigacyjnym w Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni. W momencie wybuchu wojny był na „Darze Pomorza” w Szwecji. Wszyscy znajdujący się na pokładzie uczniowie zasilili Polską Marynarkę Handlową, która formowała się w Anglii. Brat trafił do kapitana Dybka na statek „Krobań”. Ten statek został w Dakarze internowany przez Francuzów. Port zamknięto sieciami. Brat razem z kapitanem Dybkiem dokonali cudu. Jako jedyni stamtąd uciekli. To była bardzo głośna sprawa. Na podstawie tych wydarzeń powstała książka Arkadego Fiedlera „Dziękuję ci, kapitanie”. Później wraz z motorzystą w Liverpoolu „zorganizowali” karabin maszynowy, który zamontowali na rufie. Dzięki temu udało się im strącić niemiecki samolot. Brat dostał za to Krzyż Walecznych. Chociaż początkowo bardziej interesowało mnie lotnictwo, kiedy dotarłem do wiadomości dotyczących wojennych losów mojego brata, siłą faktu poszedłem po tej linii.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.