Boże nasz, jak ten stan wojenny skrzywdził nas

Jan Hlebowicz Jan Hlebowicz

publikacja 13.12.2016 12:23

Antoni Browarczyk wracał z praktyk szkolnych. W Śródmieściu Gdańska natrafił na antykomunistyczną manifestację, do której się przyłączył. W pewnym momencie padły strzały...

Boże nasz, jak ten stan wojenny skrzywdził nas Pogrzeb Antoniego Browarczyka odbył się ostatniego grudniowego dnia 1981 r. Zjawiły się na nim tłumy ludzi, którzy chcieli oddać cześć ofierze komunistycznego systemu Reprodukcja Jan Hlebowicz /Foto Gość

"W dniu 17 grudnia roku pamiętnego polska kula z polskiej ręki zabiła brata mojego. Boże nasz, Boże nasz, jak ten stan wojenny skrzywdził nas".

Kiedy Grażyna Browarczyk-Matusiak pisała słowa tego wiersza, miała niespełna 10 lat. Był rok 1984. - Wiedziałam, że Tolek, bo tak mówiłam na brata, już nigdy mnie nie przytuli, nie uśmiechnie się i nie kupi mi drożdżówki, jak miał w zwyczaju. Na papier przelewałam złość, żal i smutek. To była moja forma walki - przyznaje po latach.

Trzy dni po wprowadzeniu stanu wojennego Antoni Browarczyk razem z przyjaciółmi wracał z praktyk szkolnych. W Śródmieściu Gdańska natrafili na antykomunistyczną manifestację, do której się przyłączyli. W pewnym momencie padły strzały...

Tolek jako nastoletni chłopak został członkiem NSZZ "Solidarność". Kolportował ulotki i rozwieszał antykomunistyczne plakaty na ulicach Gdańska. - Związany był także ze środowiskiem kibiców gdańskiej drużyny piłkarskiej - Lechii, z którymi już od drugiej połowy lat 70. uczestniczył w demonstracjach. Należał również do duszpasterstwa dominikańskiego - dodaje dr Karol Nawrocki, historyk i naczelnik OBEP IPN w Gdańsku.

- Brat był bardzo religijny. W portfelu nosił obrazek święty, a na szyi - medalik. Często mówił o obecności Boga w swoim życiu. Dzień przed śmiercią uczestniczył w Mszy św. - przypomina sobie pani Grażyna.

Kiedy został wprowadzony stan wojenny, Antoni miał 20 lat. W nocy z 12 na 13 grudnia razem z kolegami rozwieszali solidarnościowe afisze w mieście. Nad ranem, kiedy na ulicy pojawiły się czołgi, postanowił wrócić do domu, by ostrzec rodzinę. Kierując się z centrum Gdańska w stronę Zaspy, widział, jak esbecy biją i wpychają do furgonetek opozycjonistów.

- Wpadł do mieszkania zapłakany i roztrzęsiony. "Mamo, tato, jest wojna!" - krzyczał. Pamiętam, że miał notes z numerami telefonów do ludzi związanych z "Solidarnością". Wszystkie kartki z kontaktami wyrwał, podarł i spuścił w toalecie. To samo zrobił z ulotkami. Następnie wybiegł z domu. Chciał przestrzec przed ewentualnym aresztowaniem Lecha Wałęsę, który mieszkał w pobliżu. Jednak na miejscu zastał już kordony milicji - opowiada pani Grażyna.

Jeszcze tego samego dnia Antoni zrobił dla siebie i siostry "nieśmiertelniki", podobne do tych noszonych przez żołnierzy. - Wygrawerował na nich nasze imiona i nazwiska oraz adres zamieszkania - mówi pani Grażyna. - "Masz go zawsze mieć ze sobą" - przestrzegał mnie.

16 grudnia Antoni wziął udział w demonstracjach i walkach z milicją na ulicach Gdańska. Do dziś zachowało się zdjęcie, na którym został uchwycony. - Kiedy wrócił, powiedział nam, że czuje się śledzony - opowiada siostra Tolka. - Miałam wrażenie, że czegoś się obawia.

17 grudnia Antoni przypadkowo znalazł się w centrum antykomunistycznej demonstracji, która rozgrywała się na wysokości gdańskiego Huciska. Przez jakiś czas wraz z grupą kolegów brał w niej udział. Kiedy po namowach przyjaciela zdecydował się udać w bezpieczniejsze miejsce, otrzymał bezpośredni śmiertelny postrzał w głowę z pistoletu maszynowego PPS-43.

- Tylko jeden z plutonów milicji dysponował wówczas taką nietypową bronią z ostrą amunicją. Byli to funkcjonariusze, którzy ochraniali wejście do Komitetu Wojewódzkiego PZPR - tłumaczy Robert Chrzanowski, historyk z gdańskiego IPN. Przypadkowi świadkowie położyli krwawiącego Antoniego na ławce i zanieśli do pobliskiego Szpitala Wojewódzkiego. Boże nasz, jak ten stan wojenny skrzywdził nas   Antoni Browarczyk był członkiem NSZZ "Solidarność". Kolportował antykomunistyczne ulotki i rozwieszał plakaty na ulicach Gdańska Reprodukcja Jan Hlebowicz /Foto Gość

- Później dowiedziałam się, że w ławkę z ciałem brata milicjanci rzucali petardami. Jednym ze świadków tego zdarzenia była córka naszego sąsiada, który jeszcze tego samego dnia przekazał nam wiadomość o tym, co spotkało Tolka. Rodzice myśleli, że brat został jedynie ranny. Od razu chcieli pojechać do szpitala. Okazało się to niemożliwe, bo nie mieliśmy samochodu, a już zaczęła się godzina milicyjna - wspomina pani Grażyna. Jeszcze tego samego dnia do mieszkania państwa Browarczyków zapukało SB.

- Esbecy byli wulgarni i opryskliwi. Żądali, by wskazać miejsce, gdzie brat trzyma kontakty do opozycjonistów. Grozili i straszyli, ale w końcu wyszli - opowiada siostra zamordowanego.

Następnego dnia rodzice Tolka udali się do szpitala. Oficjalny protokół z sekcji zwłok podaje, że Antoni Browarczyk zmarł 23 grudnia. Z tą wersją nie zgadza się jednak rodzina zabitego chłopaka. - Mama dotykała ciała brata. Było zimne. Komunistom chodziło o czas, który był potrzebny do zatuszowania sprawy. Na wydanie zwłok Tolka czekaliśmy 2 tygodnie - zaznacza pani Grażyna.

Władze zabroniły też umieszczenia klepsydry w gazetach i dawania wywiadów. Trauma spowodowana śmiercią Antoniego odbiła się na całej rodzinie Browarczyków. - Kruczoczarne włosy mojej mamy w ciągu jednego dnia zrobiły się siwe - mówi pani Grażyna. - Mój tata przeszedł zawał, a później wylew. Przez 10 lat był sparaliżowany i przykuty do łóżka. Ja w tamtym okresie często mdlałam, szczególnie na widok milicjantów. "Skoro oni zastrzelili Tolka, to przyjdą po mnie i też zabiją" - myślałam.

13 grudnia o 18.30 odbędzie się odsłonięcie pomnika Ofiar Stanu Wojennego w Parku im. M. Konopnickiej (Wały Jagiellońskie). Prawdopodobnie w tym miejscu zginął Antoni Browarczyk. Pomnik ma formę tablicy z brązu, przedstawiającej sylwetkę leżącego 20-letniego mężczyzny, przykrytego flagą "Solidarności". Monument upamiętnia wszystkie ofiary stanu wojennego przez pryzmat A. Browarczyka.