Babcia ratowała nas, okrywając pierzyną

Jan Hlebowicz Jan Hlebowicz

publikacja 17.09.2017 15:20

Msza św. w intencji ofiar Golgoty Wschodu oraz tych, którzy przeżyli martyrologię w łagrach sowieckich.

Babcia ratowała nas, okrywając pierzyną W Mszy św. uczestniczyli polscy zesłańcy na Sybir Jan Hlebowicz /Foto Gość

W parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Gdyni 17 września odprawiona została uroczysta Eucharystia z okazji Dnia Sybiraka. Tego dnia przypadła również 78. rocznica sowieckiej agresji na Polskę. Mszy św. przewodniczył oraz homilię wygłosił ks. Edmund Skalski, proboszcz parafii.

- Na wschodnie tereny Rzeczpospolitej 17 września 1939 roku bez wypowiedzenia wojny wkroczyła Armia Czerwona zadając cios w plecy polskiej armii, która bohatersko broniła się pod naporem hitlerowskich Niemiec. Sowieci pierwsze dni swojej okupacji rozpoczęli od aresztowań. Represjom podlegała szczególnie polska inteligencja, którą starano się zniszczyć wszelkimi sposobami - powiedział.

- 10 lutego 1940 roku rozpoczęła się pierwsza masowa wywózka Polaków na Sybir. Łącznie milion trzysta tysięcy polskich obywateli trafiło do sowieckich obozów na dożywotnie zesłanie. Wielu z nich nigdy nie wróciło do Polski - dodał.

- W Dniu Sybiraka zastanawiamy się nad naturą ludzkiego zła i obecnością Boga pośród ludzi skazanych na tułaczkę i cierpienia. Wierzymy, że zesłańcy nie byli pozostawieni sami sobie, że był z nimi Ktoś, kto najlepiej zna gorycz cierpienia i umie kochać miłością przekraczającą śmierć - podkreślił ks. Skalski.

- Dołóżmy starań, aby dramatyczne wydarzenia z tego okresu przetrwały w pamięci i świadomości kolejnych pokoleń - zakończył.

W Mszy św. uczestniczyli m.in. członkowie Związku Sybiraków oraz Rodziny Katyńskiej.

Pani Cecylia wraz z rodziną została wywieziona do sowchozu, znajdującego się w stepie północnego Kazachstanu, niedaleko stacji kolejowej Kijały. - Pierwszą noc spaliśmy pod gołym niebem wśród waliz, worków i tobołków. Później kazali zbudować ziemiankę. Pewnego razu groźne zamiecie śnieżne, tzw. burany, zasypały ją tak, że brakowało tlenu. Ludzie wpadli w panikę. Zanim nas odszukano i odkopano, kilka osób zmarło - opowiada.

W następnych latach przeniesiono ich do nieogrzewanego baraku. - Ściany baraku pokrywała warstwa szronu. Babcia ratowała nas, okrywając pierzyną. Dla niej już nie starczało. Pewnego ranka obudziłam się i chciałam się do niej przytulić. Była zimna. Pochowaliśmy jej zesztywniałe ciało bez trumny, bo nie było desek - dodaje.