Tamten straszny widok towarzyszy mi do dziś

Jan Hlebowicz Jan Hlebowicz

publikacja 12.01.2018 18:00

Narodowe Muzeum Morskie uczciło ofiary katastrofy promu "Jan Heweliusz" z 14 stycznia 1993 r.

Tamten straszny widok towarzyszy mi do dziś Najnowsza wystawa w Narodowym Muzeum Morskim upamiętnia rocznicę zatonięcia promu "Jan Heweliusz" Jan Hlebowicz /Foto Gość

W Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku 12 stycznia odbył się wernisaż najnowszej wystawy "Bałtycka autostrada". Ekspozycja została zaprezentowana zwiedzającym w przeddzień kolejnej rocznicy zatonięcia promu "Jan Heweliusz", a także dla uczczenia 50. rocznicy powstania polskiej żeglugi promowej.

- Katastrofa "Jana Heweliusza" to wielki dramat, o którym pamiętamy nie tylko w związku ze styczniową 25. rocznicą zatonięcia jednostki - mówi dr inż. Jerzy Litwin, dyrektor NMM. - Wystawa ma oczywiście przypominać o tej tragedii, o której zapomnieć nie wolno, ale też pokazać, że polskie przewozy promowe rozwijają się, a flota jest coraz bardziej nowoczesna.

Na 18 tablicach przedstawionych zostało prawie 60 promów, które od 1945 roku kursowały i kursują z Gdyni, Gdańska i Świnoujścia, głównie do portów szwedzkich. Oprócz tego na wystawie znalazł się model promu "Jan Heweliusz", oryginalne koło ratunkowe pochodzące ze statku oraz gwasz, autorstwa Grzegorza Nawrockiego, przedstawiający moment katastrofy.

W 1993 roku, niedaleko niemieckiej wyspy Rugia, zatonął polski prom "Jan Heweliusz". Padł ofiarą huraganu, który wówczas szalał na Bałtyku. Prędkość wiatru osiągała 180 km/h, a fale miały 6 metrów wysokości. Jednostka nie wytrzymała starcia z żywiołem. Zginęło wtedy 55 osób - 20 marynarzy i 35 pasażerów, a uratowano zaledwie 9 członków załogi. "Tej nocy niebo chciało połączyć się z morzem" - mówili ocaleni z katastrofy.

- W tamtym czasie pływałem na promie "Jan Heweliusz". To, że tragicznego dnia nie znalazłem się na pokładzie, było zrządzeniem losu - opowiada Jerzy Węgrzyn.

- Dobrze znałem członków załogi. W czasie rejsów spędzaliśmy dużo czasu razem. Jedliśmy posiłki, żartowaliśmy, dzieliliśmy różnego rodzaju myślami, wrażeniami z rejsów. I nie tylko - znaliśmy swoje życiowe plany, marzenia. Bo praca na morzu zbliża. Tym bardziej traumatyczne było dla mnie to, że z woli armatora wziąłem udział w identyfikacji zwłok. Tamten straszny widok towarzyszy mi po dziś dzień - dodaje.

- Mówi się, że każda katastrofa jest spowodowana przez człowieka. Problemem jest ustalenie, w którym momencie do tragicznego w skutkach błędu doszło. Czy był to błąd załogi? A może stoczni? Albo armatora? Nie czas na to, by dzisiaj tę kwestię roztrząsać. Sprawa katastrofy była rozpatrywana trzykrotnie przez Izby Morskie oraz przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Dzisiaj należy skupić się na pamięci i uczczeniu ludzi, którzy wówczas ponieśli śmierć, a także robić wszystko, by w przyszłości do podobnych tragicznych wydarzeń nie dopuścić - podkreśla Marek Twardowski, kurator wystawy i kustosz statku-muzeum "Dar Pomorza".

Więcej na temat katastrofy promu "Jan Heweliusz" w 04. numerze "Gościa Gdańskiego".