Chyba zwariowałem, dzwonię po taksówkę

Jan Hlebowicz Jan Hlebowicz

publikacja 23.03.2018 21:28

Z terenu archidiecezji gdańskiej wyruszyły Ekstremalne Drogi Krzyżowe.

Chyba zwariowałem, dzwonię po taksówkę Uczestnicy EDK zatrzymują się przy kościołach, kapliczkach czy przydrożnych krzyżach. Tam zazwyczaj odczytywane są przygotowane przez organizatorów rozważania Jan Hlebowicz /Foto Gość

Z terenu archidiecezji gdańskiej 23 marca już po raz czwarty na modlitewny szlak wyruszyły trzy Ekstremalne Drogi Krzyżowe. Podejmujący duchowe i fizyczne wyzwanie pielgrzymi mieli do przebycia od 42 do 51 kilometrów.

EDK z gdańskiego Matemblewa do Kalwarii Wejherowskiej rozpoczęła się od Mszy św. w kościele pw. MB Brzemiennej. Następnie uczestnicy wyruszyli na spotkanie z własnymi słabościami. Wyposażeni w jedzenie, wodę, mapy, rozważania, latarki-czołówki, w całkowitej ciemności i milczeniu pokonywali kilometr za kilometrem.

- W tym roku na naszą trasę zapisało się ponad 700 osób, czyli kilkadziesiąt więcej niż w zeszłym. Skala przedsięwzięcia cieszy, ale nie jest najważniejsza. Dziesiątki świadectw, które napływają do mnie każdego roku mówią o głębokich duchowych przemianach. Ludzie piszą, że ich życie po pokonaniu tych kilkudziesięciu kilometrów zmieniło się. Trwale. Widzę w tym ogromną siłę - mówi Kuba Gorski, jeden z inicjatorów EDK w archidiecezji, koordynator trasy Matemblewo-Wejherowo.

Michał pokonuje liczącą 51 kilometrów trasę Matemblewo-Wejherowo po raz drugi. - W zeszłym roku namówił mnie kolega. "Przyjdź, ocenisz sam". "Czemu nie" - pomyślałem. Potraktowałem całą sprawę trochę z przymrużeniem oka. Nie przygotowałem się. Miałem złe buty, szedłem w dżinsach. Zszedłem z trasy po 20 kilometrze. Ale to, co przeżyłem - całkowite wyciszenie, skupienie na własnych myślach, które na co dzień "zabijane są" przez tysiące bodźców, pewien "spokój ducha" podczas marszu, sprawiły, że podjąłem decyzję - w tym roku przejdę całą EDK - opowiada.

Jak zgodnie podkreślają uczestnicy i organizatorzy, EDK nie można traktować jako testu własnych możliwości, treningu, sposobu na poprawienie figury.

- W takim przypadku Ekstremalna Droga Krzyżowa nie ma najmniejszego sensu, a nawet szans powodzenia. Nasze intencje muszą być skierowane do Niego. Tylko w ten sposób wykorzystamy szansę, jaką daje EDK na prawdziwe spotkanie z Bogiem - uważa K. Gorski.

- Dyskomfort, wysiłek, zmęczenie, ból oraz psychiczne pokusy typu: "Po co mi to? Chyba zwariowałem, dzwonię po taksówkę" w pewnym momencie prowadzą do refleksji: "Przecież Jezus, w każdym momencie mógł zrezygnować. Jednak tego nie zrobił. Dla człowieka". Co roku słyszę opowieści ludzi, którzy mówią: "Bez intencji, z którą szedłem, nie dałbym rady". Albo: "W pewnym momencie po prostu usiadłem na ziemi i nie byłem w stanie dalej iść. Pomodliłem się i Ktoś podał mi rękę" - dodaje.

Pomysł na EDK zrodził się w roku 2009 w środowisku duszpasterstwa akademickiego prowadzonego w Krakowie przez ks. Jacka Stryczka.

Był odpowiedzią na poszukiwanie dróg pobożności na miarę XXI wieku i sposobem na syntezę Ewangelii i nowoczesności przez ludzi, którzy chcą łączyć życie religijne z rodzinnym i biznesowym. Na Pomorze inicjatywa dotarła kilka lat temu i szybko zyskała zwolenników.

- Cieszę się, że z roku na rok chętnych przybywa. Widzę jednak pewien problem - brakuje osób, które włączyłyby się w przygotowanie EDK. Trzeba pamiętać, że to wyjątkowe wydarzenie poprzedza wiele działań. Zgłaszajcie się do współpracy - apeluje Kuba.