Sowieckie "wyzwolenie" Gdańska - 75. rocznica tragedii w gdańskim kościele św. Józefa

Jan Hlebowicz

publikacja 27.03.2020 17:30

"Nagle usłyszeliśmy ciężkie kroki. Pierwszy sowiecki żołnierz stanął przed nami gotowy do oddania strzału. Drugi podszedł do nas i zabrał nam zegarki" - pisał ks. Georg Klein, wikariusz kościoła św. Józefa, w którym chwilę później rozegrała się tragedia.

W wyniku walk znaczna część Gdańska została doszczętnie zniszczona. W wyniku walk znaczna część Gdańska została doszczętnie zniszczona.
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Jest koniec marca. 75 lat temu Armia Czerwona rozpoczyna szturm na centrum Gdańska. Ponad 100 mieszkańców miasta - głównie kobiet, dzieci i starców - szukając schronienia przed czerwonoarmistami, chowa się w kościele św. Józefa. Bolszewicy rabują plebanię i wnętrze świątyni. Wychodzą z cennymi łupami, torując drogę następnym. W ruch idą butelki z samogonem. Rozochoceni żołnierze wołają do siebie przestraszone kobiety. Te, które próbują uciec, straszą pepeszami. W pewnym momencie pod kościół podjeżdża pojazd załadowany beczkami. Stłoczeni w środku ludzie czują zapach benzyny. Jedna z kobieta, domyślając się, co ją czeka, wybiega z kościoła i natychmiast zostaje zastrzelona. Chwilę później pijany żołnierz podkłada ogień. „Widzieliśmy z plebanii, jak w świątyni buchnęły płomienie i słyszeliśmy krzyki i płacz znajdujących się wewnątrz ludzi” - relacjonował ks. ­Klein. Gdańszczanie przebywający w płonącym kościele już z niego nie wychodzą. To jeden z najdramatyczniejszych epizodów związanych z zajmowaniem Gdańska przez Armię Czerwoną. Proces ten wciąż pozostaje niedostatecznie rozpoznany. Jak przebiegał i jakie były jego konsekwencje?

W kościele św. Józefa znajduje się epitafium upamiętniające tragiczne wydarzenia sprzed 75 lat.   W kościele św. Józefa znajduje się epitafium upamiętniające tragiczne wydarzenia sprzed 75 lat.
Jan Hlebowicz /Foto Gość

Frau komm!

Zacięte walki toczyły się przez kilka dni na przedmieściach Gdańska, ale w samym mieście nie trwały długo. Intensywny ostrzał artyleryjski, uderzenia sowieckich grup szturmowych, a przede wszystkim bombardowania lotnicze wpłynęły na morale niemieckiego żołnierza - większość jednostek opuściła pozycje w centralnych dzielnicach miasta w nocy z 27 na 28 marca i wycofała się w stronę ujścia Wisły. „W Gdańsku zostało wielu mieszkańców. Na chodnikach kłębi się tłum kobiet, dzieci i starców. Około połowa z nich to Niemcy, pozostali - miejscowi Polacy oraz siłą przygnani tu na roboty Rosjanie i Ukraińcy” - pisał kpt. Makuchin do „Krasnoj Zwiezdy”. Ze wspomnień mieszkańców Gdańska z tamtego czasu wyłania się obraz zniszczonego i płonącego miasta pełnego gruzów. „Widok przedstawiał się okropny (…). Ogromna ilość trupów zalegała ulice, sprzęt wojenny, zwłaszcza wypalone czołgi stały rzędami, podobnie działa oraz tramwaje i autobusy. Na tle tego wstrząsającego obrazu przypominam sobie gromadkę chłopców w Oliwie, bawiących się w wojnę. Było to zdumiewające” - wspominał ks. Piotr Mazurek, kapelan Brygady Artylerii Ciężkiej.

Jak zaznaczają historycy dr Tomasz Gliniecki i dr Dmitriy Panto, od samego początku obecności w Gdańsku Sowieci mieli ogromne problemy z zaprowadzeniem porządku, co, jak możemy przeczytać w jednym z raportów, „wielu żołnierzom dało możliwość naruszenia dyscypliny wojennej, dokonania czynów niegodnych miana Armii Czerwonej”. Co kryło się za tym lakonicznym sformułowaniem? „»Frau komm«. Jak często miałyśmy to jeszcze usłyszeć? Popołudniem i wieczorem przyszedł Rosjanin, chwycił moją ciotkę, musiano zrobić miejsce, a on położył się między nas. Moja ciocia, która była zmuszona przez całą noc oddawać się mu, ochroniła nas pierwszej nocy od najgorszego” - wspominała po wojnie Ingeborg Schuster, mieszkanka Wrzeszcza. Kryteria, którymi kierowali się czerwonoarmiści w wyborze ofiar, nie były ostre - przemocy seksualnej doświadczały również Polki. Jak podkreśla historyk prof. Piotr Perkowski skutki masowych gwałtów wykraczały poza chwilową, wojenną traumę. „Wydarzenia te stały się w Polsce i w Niemczech tematem tabu dla całego pokolenia. Kobiety, zarówno te, które wyjechały, jak i te, które pozostały w Gdańsku, wolały milczeć na temat własnych doświadczeń”. Na skalę tego zjawiska wpłynął również stosunek do ofiar. W powszechnym odczuciu uważano, że Niemki „w jakimś sensie zasłużyły na takie traktowanie”.

Gwałt i czekolada

Gwałtom towarzyszyły krwawe „zabawy”. Pijani czerwonoarmiści robili z ludzi „żywe tarcze” i strzelali do ratujących się ucieczką. Kiedy brakowało już nabojów, Sowieci zabierali się do palenia - nie tylko zabudowań, ale też ludzi. To przywołany już przykład tragedii, która rozegrała się w kościele św. Józefa. Podpalano również zabudowania mieszkalne. „Z samochodu zeszli wojskowi, starsi wiekiem, z ogromnymi brodami. Każdy z nich dźwigał kanister z benzyną, a na ramieniu długi lont. Na polecenie swego przełożonego zaczęli wchodzić do klatek schodowych. Szłam wolno dalej w kierunku Brzeźna i zauważyłam, że po jakimś czasie cały kwartał domów jednocześnie zaczął się dymić i palić” - zapamiętała H. Sokollek, która była świadkiem podpalenia robotniczych bloków we Wrzeszczu, zamieszkałych przez kolejarzy i portowców.

Sowieccy żołnierze, nazywający się dumnie „wyzwolicielami”, masowo gwałcili, grabili i mordowali zarówno niemieckich, jak i polskich mieszkańców Gdańska. W tle zniszczone spichrze.   Sowieccy żołnierze, nazywający się dumnie „wyzwolicielami”, masowo gwałcili, grabili i mordowali zarówno niemieckich, jak i polskich mieszkańców Gdańska. W tle zniszczone spichrze.
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Na masowe mordy, gwałty, podpalenia, grabieże dowództwo frontu zareagowało dopiero po kilku dniach od zdobycia miasta, zalecając karać za przestępstwa nie tylko bezpośrednich winnych, ale także ich dowódców. „Byli i tacy, głównie oficerowie, którzy starali się powstrzymywać swych towarzyszy od wzniecania pożarów, od gwałtów i niszczenia wszystkiego wokół. Czasami nawet stawali w naszej obronie. Zdarzały się i takie przypadki, że pijany żołnierz gwałci dziewczynę, a następnego dnia, po wytrzeźwieniu, wraca żeby ją odszukać i przynosi chleb i czekoladę” - wspominała Dorothea Engels, która przeżyła zajęcia Gdańska.

Szczury i wszy, czyli epidemia

Dramat mieszkańców Gdańska nie wynikał jedynie z masowych zbrodni dokonywanych przez czerwonoarmistów, ale także fatalnej organizacji „wyzwolicieli”. Na przykład pozostawiono całkowicie bez opieki mieszkańców Domu Starców w Oliwie, którzy w konsekwencji zmarli z wycieńczenia i zostali pochowali przez okolicznych mieszkańców. W mieście brakowało podstawowych produktów. Panował powszechny głód. „Sowieci pędzili często zaprzęgami w stanie nietrzeźwym przez Aleję Rokossowskiego (dziś Aleja Zwycięstwa, przyp. JH). Przy tym zdarzało się, że konie łamały sobie nogi. Wyprzęgano je i pozostawiano. Wśród Niemców rozchodziło się to lotem błyskawicy. Napływali ze wszystkich kątów i rzucali się z nożami na jeszcze żyjącego konia. Naszym krewnym udało się wykroić najlepsze kawałki. Ich ręce były jednak usiane ranami ciętymi” - zapamiętał Klaus Stamm.

Walki w centrum Gdańska nie trwały długo. Intensywny ostrzał artyleryjski, a przede wszystkim bombardowania lotnicze zmusiły Niemców do opuszczenia pozycji.   Walki w centrum Gdańska nie trwały długo. Intensywny ostrzał artyleryjski, a przede wszystkim bombardowania lotnicze zmusiły Niemców do opuszczenia pozycji.
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Konsekwencją toczonych walk oraz zajęcia miasta przez źle zorganizowaną Armię Czerwoną, była również epidemia tyfusu. Ludzkie zwłoki leżały obok padliny zwierząt. Kiedy odór trupów stawał się nie do zniesienia, sowieccy żołnierze podlewali je wódką i podpalali. Po ruinach biegały szczury. Brakowało wody, sanitariatów oraz kanalizacji. Ludzi trapiły świerzb i wszy. Szczątki zmarłych unosiły się także na wodach Motławy. To wszystko spowodowało wybuch epidemii, której ogniska zataczały coraz szersze kręgi. Śmiertelne żniwo choroba zebrała szczególnie w więzieniu na ul. Kurkowej, gdzie w przepełnionych celach przebywali osadzeni Niemcy. „Pracownicy więzienni w pewnym okresie, aby uchronić się przed zarażeniem, nosili maski przeciwgazowe. Do wyciągania zwłok z celi, służył strażacki bosak” – pisze historyk dr Maciej Żakiewicz. Na tyfus umarł m.in. szambelan papieski ks. Magnus Bruski, proboszcz bazyliki św. Mikołaja. Pod Gdańskiem pożegnała się z życiem także matka Czesława Miłosza, Weronika z Kunatów Miłoszowa.