Nie wyobrażam sobie życia poza kapłaństwem

ks. Maciej Świgoń ks. Maciej Świgoń

publikacja 16.07.2021 15:05

Ks. Jerzy Kownacki jest jednym z bohaterów książki pt. "Księża bez cenzury. Rozmowy pod koloratką", napisanej przez kleryków Gdańskiego Seminarium Duchownego. Mówi w niej o rozeznaniu powołania oraz swojej kapłańskiej drodze.

Podczas rozmowy z kl. Szymonem Turzyńskim (z lewej). Podczas rozmowy z kl. Szymonem Turzyńskim (z lewej).
Archiwum GSD

Z okazji 60. rocznicy powstania Gdańskiego Seminarium Duchownego klerycy wydali książkę pod patronatem "Gościa Niedzielnego", w której opublikowali wywiady z 4 najstarszymi księżmi, wychowankami i profesorami GSD: ks. prof. Andrzejem Kowalczykiem, ks. prof. Antonim Misiaszkiem, ks. dr. Stanisławem Ziębą i ks. dr. Jerzym Kownackim. Kapłani bez patosu opowiadają o swoim życiu, odpowiadają na trudne pytania i podejmują niewygodne tematy.

Dzięki uprzejmości alumnów przytaczamy fragmenty rozmowy ówczesnego kleryka Szymona Turzyńskiego ze śp. ks. Kownackim. Książkę można kupić tutaj.


kl. Szymon Turzyński: Jakim dzieckiem był mały Jurek Kownacki?

ks. Jerzy Kownacki: Podobno byłem zbyt dojrzały jak na swój wiek. Byłem indywidualistą i ciężko przychodziło mi przystosowanie się do grupy. Buntowałem się od najmłodszych lat. Nie poszedłem do przedszkola! Gdy zostałem zapisany do podstawówki, często wagarowałem, nie lubiłem chodzić do szkoły, co zostało mi do samej matury.

W którym roku przyszedł Ksiądz Profesor do seminarium?

W 1958 r. Byliśmy drugim rocznikiem w historii seminarium. Przyszło nas dwudziestu czterech, a do święceń dotarło jedenastu, czyli niecała połowa. W seminariach to normalka.

Jak Ksiądz Profesor rozeznawał powołanie?

Powołanie i chęć wstąpienia do seminarium było i jest dla mnie wielką tajemnicą. Po maturze mój kolega z klasy poszedł do seminarium w Pelplinie. Z tej okazji jego proboszcz sprezentował mu sutannę. Odwiedziłem go pewnego razu i dla kpiny ją ubrałem. Nie miałem zamiaru zostać księdzem, ale po kilku dniach, zacząłem się zastanawiać: Dlaczego ja ubrałem tę sutannę? Czy to nie jest jakiś znak? Trwały wakacje, więc miałem trochę czasu na przemyślenia.

Urodziłem się w Toruniu, a wychowałem w Wąbrzeźnie, więc nie powinienem studiować w seminarium w Gdańsku, ale w Pelplinie. Pojechałem więc tam złożyć dokumenty. Jakimś cudem pojechał ze mną ojciec. Chyba chciał sprawdzić, czy dojadę. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, ksiądz rektor nas zauważył, wyjrzał przez okno i powiedział: "Pan tu sam nie przyjechał, tylko pana przywiózł ojciec. To chyba nie była pańska decyzja. Niech pan złoży dokumenty, ale nie wiem, czy zostaną przyjęte przez biskupa". Zaniosłem więc papiery do rektoratu, a kiedy wyszedłem, ojciec powiedział, że skoro tak się tutaj sprawy mają, to w takim razie pojedziemy do Gdańska.

Jakie panowały zasady w seminarium?

Regulamin był straszny, taki niemiłosierny. Za dużo było nacisku na niewolno, niewolno, niewolno. Między innymi przechadzka, była raz, czy dwa razy w tygodniu. I zawsze odbywały się te same trasy: w zimę nad morze, a latem do zoo. Wiesz, dlaczego latem szliśmy do zoo, a nie nad morze? Żebyśmy nie oglądali dziewczyn w strojach kąpielowych. Poza tym zawsze musieliśmy chodzić po dwóch albo trzech. Nigdy nie wolno było chodzić samemu.

A jaką funkcję miał Ksiądz Profesor?

Przez rok, czy dwa byłem zaangażowany w wydawanie czasopisma kleryckiego Novelle Olivarum. Byłem wice-naczelnym. Na trzecim roku zostałem głównym ceremoniarzem. I tak przez całe życie posługiwałem jako ceremoniarz, najpierw w seminarium, a potem kolejnym biskupom aż do emerytury. Przypominam sobie taką scenę z ks. prof. Kowalczykiem. On chyba z dwa, czy trzy lata się modlił, żeby mnie z seminarium wyrzucili (śmiech). Dlatego, że on nigdy wcześniej nie był ministrantem i przy asystach był trochę niepewny. A ja jako główny ceremoniarz byłem bardzo spięty, zdenerwowany. I on w pewnym momencie się mnie pytał: "Co ja mam teraz zrobić?", a ja mu bardzo brzydko odpowiedziałem, że ma mnie pocałować wiadomo gdzie. Potem, na studiach był moim najbliższym kolegą.

Czas studiów Księdza Profesora w Rzymie pokrył się z II Soborem Watykańskim.

Kiedy przyjechałem na studia w 1965 roku, rozpoczynała się czwarta, ostatnia sesja soboru. Oczywiście bardzo mnie to interesowało, wszędzie się pchałem na siłę, gdzie było możliwe wejście. Pamiętam, że na rozpoczęcie obrad schowałem się pod ławki, na takiej trybunie, ale tam mnie odkrył szef służby papieskiej (tajniaków) major Cibin. Zasadził mi kopniaka wiadomo gdzie i wyrzucił. Ale potem żyliśmy w wielkiej przyjaźni. Później, nie wiem jak to się stało, ale usłyszałem, że jakiś Hindus zrezygnował z pracy na soborze i że jest jakieś wolne miejsce. Nie wiem, kto mnie tam wepchnął. Dostałem jeden biskupi sektor do obsługi, czyli siedemdziesięciu hierarchów. Moja praca była bardzo prosta. Rano roznosiłem karty obecności oraz karty do głosowania nad dekretami, a także załatwiałem biskupom jakieś pomniejsze sprawunku: wysyłałem listy, kupowałem jakieś drobiazgi pierwszej potrzeby. Wszelkie takie rzeczy.

Po studiach w Rzymie wraca Ksiądz Profesor do PRL-u.

Wracam nie tylko jako naukowiec, ale także jako ceremoniarz. Szybko zostałem kapelanem ks. bp. Lecha Kaczmarka. Trwało to niecały rok i bardzo źle się skończyło. Dzisiaj widzę, że to była moja wina, a nie czyjaś. Biskup Lech to był raptus, nerwus. Także dzień rozpoczynał się od porządnej awantury. Ponieważ on bardzo źle spał, więc napisał kartkę, co trzeba załatwić. Jako kapelan byłem pierwszym, który się na niego natknął, więc ja najwięcej obrywałem. Codziennie obrywałem od niego za wszystkich, za całą diecezję. To się bardzo źle skończyło. Nie chcę o tym za dużo mówić, ale to był najsmutniejszy i tragiczny okres w moim życiu kapłańskim. Nigdy bym nie chciał przeżywać tego raz jeszcze.

Co Księdza Profesora zafascynowało w liturgii, że postanowił Ksiądz związać z nią całe życie?

Całość. Ja zawsze powtarzałem jako wykładowca, że jeśli nie czujesz ołtarza, tego co tam się dzieje, to nie idź do kapłaństwa. Daj sobie spokój z kapłaństwem. Ty musisz czuć, że na ten ołtarz schodzi Pan Jezus pod postacią chleba i wina, że to jest naprawdę żywy Bóg. Że ja Go trzymam w ręce, że ja Go konsekruję! 

Ksiądz Profesor jest znany z Radia Gdańsk oraz z Radia Plus, szczególnie z porannych audycji "Ksiądz pozytywnie nastawiony". W 2001 roku otrzymał Ksiądz nagrodę "Radiowa Osobowość Roku". Jak się rozpoczęła ta przygoda z mediami?

Przyszedłem do Radia Plus dwa tygodnie po rozpoczęciu jego działalności, czyli 25 lat temu. W Rzymie przez rok pracowałem w Radiu Watykańskim. Podczas studiów próbowano mnie wepchnąć do watykańskiej Akademii Dyplomatycznej, ale mi się to niespecjalnie podobało. W tym samym czasie odprowadzałem na pociąg jakiegoś księdza razem z jezuitą, ojcem Filipowiczem. Wtedy w barze koło dworca, o. Filipowicz zaproponował mi, żebym wziął udział w konkursie na spikera w Radiu Watykańskim. Ta propozycja też mi się nie spodobała, ale już wolałem radio niż akademię. I przez głupi przypadek wygrałem ten konkurs, a potem przez cały rok tam pracowałem. Po obronie doktoratu chciałem tam zostać, ale ks. bp Kaczmarek, następca ks. bp. Nowickiego, wezwał mnie do Gdańska.

Od 25 lat, codziennie rano mówi Ksiądz Profesor na antenie radiowej słuchaczom, jak mają utrzymać pogodę ducha. A jak Ksiądz Profesor zachowuje dobry humor?

Staram się obserwować codzienne życie w biurze, sklepie, urzędach, w gościnie i wyciągać takie rzeczy, które nam łatwo umykają. Drobne radości. A poza tym, żeby być szczęśliwy trzeba umieć przebaczać i być wdzięczny. My nie potrafimy być wdzięczni. Nie umiemy przebaczać. Bardzo głęboko leży mi na sercu, żebyśmy nauczyli się przebaczać ludziom. Ludzie naprawdę potrafią się zmieniać. Znam wielu takich, którzy kiedyś byli źli, ale potem się nawrócili i zaczęli naprawiać swoje błędy. Dajmy im szanse! Poza tym przeraża mnie, ile jest nienawiści, zazdrości w polskich rodzinach. Tego trzeba się wystrzegać. Człowiek chorobliwie zazdrosny nigdy nie będzie wewnętrznie szczęśliwy i spełniony.

Ksiądz Profesor współpracuje także z Telewizją Polską.

Tak. Jest taki program, magazyn katolicki Droga. Kiedyś na krużganku przy katedrze rozmawiała ze mną pani dyrektor oddziału TVP Gdańsk Joanna Strzemieczna-Rozen i przypomniała sobie, że dawno temu robiliśmy wspólnie jakiś program. Wtedy przyszedł jej do głowy pomysł, żeby mi zaproponować współpracę. I tak się zaczęło. Zazwyczaj komentuję liturgiczne wspomnienia, czy święta, które będą obchodzone w rozpoczynającym się tygodniu. Cieszę się, że dzięki uprzejmości pani redaktor Jolanty Roman-Stefanowskiej, prowadzącej program, mogę przez telewizyjne kamery głosić Dobrą Nowinę.

Gdyby dzisiaj przyszedł do Księdza młody chłopak, maturzysta, czy student i mówił, że rozważa drogę kapłańską, ale ma wątpliwości, bo chciałby być też mężem i ojcem, ale z drugiej strony czuje jakieś pragnienie kapłaństwa, co by mu Ksiądz doradził?

Odpowiedziałbym mu: "Idź do seminarium i zobacz, zastanów się, czy to jest twoja droga. Wstąp na próbę, jak zorientujesz się, że nie, to natychmiast wystąp". Tylko u nas jest taka niedobra rzecz, że jak ktoś wstąpi do seminarium, to już na parafii, szczególnie wiejskich, uważają go prawie za księdza i to jest tragedia. Dlatego chciałbym, żeby klerycy strój duchowny otrzymywali jak najpóźniej, a nie na trzecim roku.

Czym dla Księdza Profesora jest kapłaństwo?

Teraz, po tylu latach oczywiście mogę powiedzieć, że to jest moje całe życie. Ja sobie nie wyobrażam, naprawdę sobie nie wyobrażam życia poza kapłaństwem. To jest treść i sens mnie samego. Bardzo jest mi przykro, że tak mało udzielam się ze względu na moje zdrowie. Dawniej działałem więcej: uczestniczyłem w różnych spotkania czy konferencjach, głosiłem kazania, prowadziłem rekolekcje, pisałem książki. Ale najważniejszym sposobem głoszenia Chrystusa jest świadectwo własnego życia. Przede wszystkim umiejętność przebaczenia. Przebaczenie, to jest dla mnie fundamentalna sprawa. Życiem trzeba pokazywać, że można i warto żyć dla Jezusa!

Przez 37 lat wykładał Ksiądz Profesor w Gdańskim Seminarium Duchownym. Czy ma Ksiądz jakieś przesłanie dla kleryków i księży, którzy skończyli to seminarium?

Podobno do dziś klerycy cytują moje powiedzenie: "Człowieku jak nie czujesz ołtarza, to nie idź do kapłaństwa". A teraz już, jako stary emerytowany kapłan mówię, że naprawdę warto być uczciwym kapłanem. Nie takim, który traktuje to tylko, jako zawód i jako robienie forsy. Ja nie mam ani specjalnie dobrych warunków mieszkaniowych, co zresztą widać, ani nie mam zaoszczędzonych pieniędzy, ale czuję się wolny i szczęśliwy. Przy zejściu schodami z Akropolu na krużganki wisiał napis: "Jeśli ośmielisz się przyjąć kapłaństwo tylko połową swej duszy, pójdzie za tobą straszliwe przekleństwo, a życie jak zmora zaciąży. A gdy zostaniesz kapłanem w całości, na wskroś i bez reszty…" i dalej nie pamiętam. Chyba było "…twe serce wypełni bezmiar radości, a duszę pokój i łaska". Dokładnie tego nie pamiętam, ale bardzo często myślę o tym napisie.